Życie pełnią życia to, mniej lub bardziej skryte, marzenie każdego z nas.
Bo czy może być coś lepszego niż stan, w którym mamy i robimy, co tylko zechcemy?
Kłopot w tym, że goniąc za spełnieniem wszelkich naszych zachcianek, wylądujemy raczej w stanie rozbestwienia ego. Jak się przed tym uchronić i odnaleźć ścieżkę do autentycznej pełni życia – w dzisiejszym tekście.
A ponieważ kluczową rolę pełni tu dobre zrozumienie, co oznacza autentycznie ekologiczny styl życia (i dlaczego nie ma NIC wspólnego z ascezą) zacznijmy od tego, czego on nie oznacza, czyli:
2 powszechne (i fatalne) postawy wobec zagrożenia ekologicznego
(1) Zaciśnięcie zębów i zdyscyplinowane odmawianie sobie wszelkich przyjemności życia, bo „przecież to niszczy Ziemię!”
(2) Znieczulica, granicząca z bezwzględnością: „Niby dlaczego mam sobie czegokolwiek odmawiać, skoro inni i tak tego nie zrobią? Dlaczego mam nie wypić do ostatniej kropli tego, co życie mi oferuje, skoro to i tak nic nie zmieni? Niech się naukowcy skupią i coś wymyślą! To ich działka, nie moja!!!! Ja – jak zechcę – to polecę odrzutowcem po gazetę do Londynu. A co?!!”
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że pierwszy sposób jest szkodliwy tylko dla nas, ale korzystny dla Ziemi, a drugi dokładnie odwrotnie.
Prawda jednak jest taka, że obydwa robią więcej szkody niż pożytku zarówno dla samych zainteresowanych, jak i dla całej Planety.
A ponieważ ścieżka do pełni życia biegnie dokładnie pomiędzy nimi, przyjrzyjmy się im bliżej.
Sposób myślenia nr 1: asceza, czyli pseudo-eko
…wzbudza w nas ogromne poczucie winy, że w ogóle żyjemy. Wszak samo nasze oddychanie zużywa tak cenny tlen i produkuje gaz cieplarniany, w postaci CO2.
Efekt?
Samo-nienawiść.
Bo jak tu lubić siebie, gdy sam nasz oddech zabija planetę?!?!? Jednak jak zorientowali się nawet amerykańscy naukowcy, stres (a nie lubienie siebie to główna przyczyna stresu) osłabia nasz organizm. W efekcie, dokonujemy przedwczesnej emigracji do raju.
Juhu! Jestem w raju! A nie. To nie o to chodziło… :(
Ten sposób myślenia ma też katastrofalny wpływ na Planetę. Nie jesteśmy bowiem jedynymi delikwentami, którzy marnują cenny tlen i inne zasoby naturalne. Nagle zaczyna do nas docierać świadomość, że:
O jeeezzzuuuu! Jestem otoczona szkodnikami!!!
A co się robi ze szkodnikami?
Ponieważ jednak wobec bliźnich jest to nielegalne, pozostaje nam agresja werbalna. Niestety, szanse, że zmienimy szkodnika w eko-świadomego konsumenta wykrzykiwaniem wyzwisk są dokładnie zerowe. A nawet wręcz ujemne!
Agresja rodzi, bowiem, agresję. Obiekt naszego ataku zrobi nam, więc, pokazówkę jak bardzo ma gdzieś nie tylko nas, ale i – niestety – nasze poglądy. Czyli zawróci odrzutowiec po zapałki. I to na pełnym gazie.
A jeśli nawet trafimy na kogoś rozważającego przemianę z przyczyn etycznych, to gdy zobaczy nienawiść wylewającą się z naszych oczu, to jęknie: „o w życiu! jak bycie eko oznacza chęć mordu, to ja to chromolę!” i zniknie za tumanem kurzu.
Smutna prawda jest taka, że działając w trybie eko-hejtera, wygenerujemy jedynie nienawiść do eko-świadomego stylu życia i rosnące w siłę szeregi osób mających eko-konsekwencje gdzieś.
W konsekwencji, zamiast zredukować, wręcz przyczynimy się do zniszczeń środowiska, których tak bardzo chcemy uniknąć.
Sposób myślenia nr 2: znieczulica, czyli anty-eko
…wydaje się nieco lepsza. Przynajmniej jeśli chodzi o życie pełnią życia. Jakby nie patrzeć, żyjemy wtedy z dużo większym rozmachem niż eko-asceci.
Jednak to tylko powierzchowne wrażenie. W głębi można dostrzec… wypartą skrajną bezradność i strach, że omija nas coś ważnego, coś, czego mieliśmy w tym życiu doświadczyć, a z jakiegoś powodu nie doświadczamy. A co najlepiej zrobić z takimi emocjami?
Zagłuszyć spektakularną konsumpcją, rzecz jasna! Bo to najlepszy lek na wewnętrzny głód, czyż nie?
I tu leży pies pogrzebany.
Obydwa powyższe podejścia wypływają z przekonania, że Homo Sapiens jest bytem oddzielnym od Natury. Jest to, jednak, jedynie iluzja naszego ego, a w szerszym sensie, wręcz źródło naszego ego.
Prawda jest bowiem zupełnie inna. Jesteśmy taką samą częścią Natury jak każda (inna) małpa, trawa i chmura. Nasza wewnętrzna natura jest po prostu częścią Natury Całego Wszechświata i nie tylko jest z nią nierozerwalnie związana, tylko wręcz stanowi z nią Jedną Całość.
Innymi słowy, żyjąc w zgodzie ze sobą (kawałkiem Natury, który jest wewnątrz naszej skóry) z automatu żyjemy również w zgodzie z Naturą (która jest na zewnątrz naszej skóry).
Bo to jedno i to samo!
Ergo, to, co jest autentycznie dobre dla nas jest też autentycznie dobre dla całej planety. Nie musimy sobie odmawiać niczego, co daje nam autentyczne szczęście, po to, żeby ratować Planetę. I odwrotnie. Każde nasze działanie, które szkodzi Ziemi – szkodzi nam. Szaleńcza konsumpcja w celu zagłuszenia emocji nie jest wyjątkiem.
A innymi słowy:
Opłakany stan naszej planety jest odzwierciedleniem naszych codziennych zaniedbań wobec nas samych!
Cały problem zatrucia ekologicznego wziął się bowiem stąd, że zamiast skupić się na spełnianiu naszych autentycznych potrzeb, co jest tożsame z byciem sobą i życiem pełnią życia, gonimy za potrzebami ego, czyli potrzebami fałszywymi, których spełnienie daje nam najpierw poczucie niezdrowej ekscytacji, a potem rozczarowanie, frustrację i głęboki zawód samym sobą.
Jak je od siebie odróżniać to temat przewodni tego bloga, ale spójrzmy szybko na kilka prostych przykładów. Czego każdy z nas potrzebuje do szczęścia? Zapewne większość z nas wskaże zdrowie, spełnienie i autentyczne relacje z innymi.
Jak to się ma do kondycji Planety?
(1) Podstawą zdrowia nie są suplementy i farmaceutyczne cuda wyprodukowane w laboratoriach, tylko zdrowy styl życia, czyli m. in. zdrowe odżywianie się.
Żywność zdrowa, czyli pełna cennych substancji odżywczych i wolna od toksyn jest tożsama z rolnictwem ekologicznym, które nie niszczy gleby, nie zatruwa wody i nie zabija pszczół, ptaków i innych niezbędnych dla naszego przetrwania elementów eko-systemu.
(2) Głębokie spełnienie to efekt poczucia, że jesteśmy częścią większej całości, że to, co robimy ma wyższy sens, że jest – z braku lepszego słowa – ważne.
Nie ważne w sensie, że zadajemy szyku w ogromnym gabinecie i nasi podwładni mówią do nas bogobojnym szeptem. Tylko w sensie, że to, co robimy polepsza życie innych, a nie je pogarsza, że jesteśmy odpowiedzialnym członkiem wspólnoty, dbającym o wspólne dobro, a nie odludkiem zarabiającym na forexie, albo prezesem firmy naftowej wieszającej eko-działaczy w Afryce.
Natura jest bowiem sprawiedliwa (sic!).
Nienawiść i pogarda do innych (bez względu na to, czy jest to drugi Homo Sapiens, bezdomny pies, czy mieszkańcy wyrąbywanych lasów i zatruwanych rzek) idzie zawsze ramię w ramię z nienawiścią i pogardą dla samego siebie. Dokładny mechanizm postaram się opisać kiedy indziej, żeby nie rozciągać tego wpisu. Tutaj, wystarczy dobrze przetrawić inne prawo Natury: nie da się zdemoralizować / skłonić do działania na cudzą szkodę człowieka, który szanuje SIEBIE.
(3) Osoby, które utrzymują z nami relacje ze względu na nasz wysoki status (manifestowany spektakularną konsumpcją) nie widzą w nas człowieka, tylko narzędzie do podniesienia statusu własnego – no bo jak świetnie jest się pochwalić znajomym, że się było u nas na grillu! Od razu nabiorą respektu!
Innymi słowy, kupowanie sobie rozpoznawalnie drogich ubrań, aut i gadżetów oznacza jedynie tyle, że spędzamy większość życia w pracy, której nie cierpimy, żeby zarobić pieniądze na rzeczy, których wyprodukowanie nadwyręża Planetę, po to, żeby…
…INNI TRAKTOWALI NAS INSTRUMENTALNIE!
* * *
A podsumowując: styl życia lansowany przez środki masowego przekazu jako pełnia życia, jest w rzeczywistości desperacką próbą zaspokojenia wewnętrznego głodu. Głodu prawdy o sobie. Głodu swojego autentycznego miejsca na tej Planecie. Głodu, którego żadna ilość wartościowych przedmiotów i znajomości z najvipowszymi VIP-ami na Ziemi nie zaspokoi. Bo zaspokoi go jedynie życie w zgodzie z Naturą.
Dlatego ścieżka do pełni życia pokrywa się co do milimetra z autentycznie ekologicznym stylem życia. Naszym obowiązkiem wobec Planety bowiem wcale nie jest umartwianie ciała i duszy, tylko wręcz odwrotnie: mądre dbanie o siebie, ciągłe edukowanie siebie i innych jak to robić oraz wybaczanie sobie i innym niedociągnięć.
(NB: podkładanie bomby pod siedzibę Monsanto NIE JEST tożsame z edukowaniem. Patrz: fragment o nienawiści do szkodników. Dużo lepszym sposobem jest uświadamianie innych na temat szkodliwości życia Naturze wbrew. Pierwsze efekty już są: zarówno Monsanto, jak i inny ulubieniec ekologów: McDonald’s, odnotowały po raz pierwszy straty z okazji rosnącej świadomości konsumentów. Ponieważ nie sądziłam, że dożyję takich czasów, pozwolę sobie na zwięzły komentarz tej informacji: JUUHUUU! :D)
Warto pamiętać, że gdy dokonujemy jakiegokolwiek wyboru (również w sklepie), wybieramy tak naprawdę między trzema stylami życia: (1) pseudo- i (2) anty-ekologicznym, które niszczą nas i całą Planetę oraz (3) autentycznie ekologicznym, które służy zarówno nam, jak i całej Planecie.
Do którego ciągnie cię najbardziej?
klaudia napisał
Jeżeli Monsanto i McDonald’s odnotowuja straty to ja dołaczam się z JUUHOO!!!
To bardzo, bardzo pozytywna zmiana w ludzkiej świadomosci!
lll napisał
Mam chyba najważniejsze pytanie : jak w końcu przestac uciekac od CZUCIA? Czegokolwiek czucia. Trudnych emocji, odczuc, uczuc, „bólu”. Stoję w miejscu od miesiecy a nawet od lat, doswiadczajac ciagle tego samego, tak samo, na ta sama dlugosc czasu, tych samych 'problemów’…bo robienie rzeczy niewymagajacych nie boli, a wyjscie ze strefy komfortu tak i nie umiem wyjsc. Po prostu. Wiem o tym, że jestem pełnia i raczej akceptuję lub staram sie akceptowac i slabosc i sile, i niewiedze i wiedze itd.. ale nie mam władzy na ego. I to mój najwiekszy problem w życiu. Ego robi mnie w balona na każdym kroku. Jak chcę spedzic czas w inny sposób niż np. grajac w gry (to nie boli ), to zaraz jest „ból”, ucieczka. A jak nie ucieczka, to nastepnego dnia już tak i wtedy 2x gram. Tak jakby ego „dopełnia” to czego nie dostało dnia poprzedniego. Nie rozumiem czemu temu tematowi nie poswiecasz uwagi…nie kazdy ma władze nad ego.
miriam napisał
Mam wrażenie, że poświęcam temu tematowi mnóstwo uwagi w prawie każdym tekście oprócz tego ;) Rozwijanie akceptacji tego, co jest to jedyna droga do uwolnienia się z ego (panowanie nad ego nie jest możliwe) i jest to temat przewodni tego bloga – w zakładce „o blogu” jest więcej informacji na ten temat. A tu są dwa przykładowe teksty o akceptacji tego, co jest:
http://bezego.com/2014/02/02/jak-sie-zatrzymac-w-tu-i-teraz-czyli-jak-czuc-spokoj-i-szczescie/
http://bezego.com/2014/05/11/jak-w-ulamku-sekundy-podniesc-skutecznosc-dzialania-czyli-paradoks-akceptacji-tego-co-jest/
Pytanie zasadnicze brzmi: co dokładnie powoduje, że od czucia uciekasz? Każdy ma inne motywacje i inne taktyki. U niektórych może to być strach przed wyjściem na frajera albo lenia, na przykład. Piszę o tym w tych tekstach:
http://bezego.com/2013/06/12/rob-co-chcesz-ale-nie-badz-frajerem-medytacja-frajera-13/
http://bezego.com/2013/10/04/pochwala-lenistwa-czyli-spiskowa-teoria-kultury-zachodu/
Jak identyfikować blokady / myśli, które nam na tę akceptację nie pozwalają opisuję też w e-booku, który można pobrać tutaj:
http://bezego.com/dlaczego-nie-potrafisz-sie-zmienic/
Niestety, nie mogą pomóc bardziej nie wiedząc przed czym dokładnie uciekasz i dlaczego?
lll napisał
Ogólnie przed czuciem, dosłownie od miesiecy a nawet lat uciekam…ZAWSZE tak samo, i przed tym samym. Np. praca nad soba boli, serfowanie po internecie nie. Moja strefa komfortu szybko sie konczy.. Mam dosyc walki z rzeczywistoscia. Wiem w teorii sporo o ego, wiem też że pozostanie z tym co odczuwam da mi wiecej niż setki godzin spedzanych na ucieczkach od tego. To jest łatwe do czasu.
miriam napisał
Ja bym zaczęła od doprecyzowania, dlaczego uciekasz przed czuciem? Co to „mówi” o tobie? (Cudzysłów, bo sednem jest tutaj, że tylko się nam wydaje, że nasze emocje coś o nas mówią – celem jest odkrycie, że nie.) Tak naprawdę nie uciekamy nigdy przed czuciem per se, tylko przed wstydem, że nie spełniamy pewnych norm, które nam się wydają absolutnie prawdziwe. Może to przybierać formy takie jak np.: „Tylko mięczak tak by się czuł.” Czyli w rzeczywistości uciekasz przed etykietką „mięczak”, a nie emocją. Drugim krokiem jest dokładne przemedytowanie skąd w nas taka norma? Od kogo ją przyjęliśmy i dlaczego uznaliśmy za prawdę? Trzecim jest zobaczenie, że jest to jedynie cudze widzimisię, które zinternalizowaliśmy, z którym wręcz się utożsamiamy. To jest trudny i często długi proces. Ale do zrobienia. Warunkiem jest całkowita szczerość ze sobą, precyzyjne nazywanie wszystkich etykietek, które się w nas pojawiają i – przede wszystkim – ogromne współczucie (choć nie użalanie się) wobec siebie.
Wojciech Falkowski napisał
To ja też: YUUHUU!!!
Love U!
egozniszczylomizycie napisał
Chciałbym o cos zapytac, ponieważ mam trochę problemy ze zrozumieniem i zapamiętaniem przekazów na blogu. Czy ksiażke w pdf. która udostepniłas, można podsumowac słowami „To czemu się opierasz, przetrwa” ?
Druga kwestia – czy takie cos ma sens..bo pomyslałem, że bede powtarzał słowo-klucz „opór” za dnia tyle razy ile zdołam, ale powiedzmy z kilkadziesiat. Potem, gdy odpali sie jakas trudna emocja całkiem prawdopodobne, że wraz z nia odpali sie-nawykowo- mysl „opór” która przypomni mi o tym jak często źle (tragicznie?) kończy sie walka z rzeczywistoscia. I mimowolnie byc moze zamiast uciekac od emocji/odczucia/bólu, to pozostanę z tym.
Nie wiem czy takie cos ma sens, tylko pytam ;p
pozdrawiam :)
miriam napisał
Myślę, że to bardzo dobre podsumowanie. :)
Wszyscy jesteśmy odrobinę inni i na wszystkich działają nieco inne strategie. Dlatego jeśli to na ciebie działa to ma sens. Ja mam podobnie. Uświadomienie sobie oporu przed rzeczywistością w moim przypadku walnie przyczynia się do jego osłabienia.
Dziękuję i też pozdrawiam!
ego napisał
musze cos dodac- wierze w prawo przyciagania, ale niedawno dopiero odkryłem, że jak czuje mniej lub bardziej intensywne emocje, to całkowicie zapominam o tym temacie i całkowicie pograżam sie w negatywnych wibracjach (czesto na długie godziny..) zamiast tak jakby trzymac równowage w energii. No i to niestety tak trwało miesiacami a nawet latami, powracało, może to banalne co pisze ale nawet teraz miesiac od napisania komentarza dalej w chwili cieżkich emocji zapominałem o tym czym to sie kończy i identyfikowałem sie z tym po całosci… słowa-przypominacza odpalajacego sie w reakcji na emocje również nie wyrobiłem jeszcze, tak jakos wyszło… natomiast o co chciałbym zapytac?: załóżmy, że ktos nie zna Twojej ksiażki „Dlaczego nie potrafisz się zmienic”, nie wie też czym kończy się opór przeciw rzeczywistosci, ale za to cały czas czuje sie dobrze, jego energia jest wyrównana niemal przez 100% czasu lub przynajmniej potrafi nie uciekac od emocji i jak cos to z nimi pozostac. Czyli tak jakby jedynie w odniesieniu do emocji wie, żeby nie uciekac a do reszty rzeczy nie wie. Czy wiec jak napiszę, że taki ktos ma te same szanse co ktos realizujacy uwagi z .pdf jaki napisałas, to czy bede miec racje? Nie mam wiecej pytan jak cos!! :)
miriam napisał
nie wydaje mi się, że można mieć wyrównaną energię i akceptować własne emocje, jednocześnie nie akceptując świata (który te emocje generuje). W rzeczywistości jest to jedno i to samo. Więcej o tym piszę w http://bezego.com/2014/02/02/jak-sie-zatrzymac-w-tu-i-teraz-czyli-jak-czuc-spokoj-i-szczescie/
ego napisał
Osoba chcaca utrzymywac przez 100% dnia równowage w energii może miec do tego.. motywacje (np. wiara w to, że prawo przyciagania sciagnie złe sytuacje powinna za kazdym razem ocknac taka osobe i skierowac ku celowi – utrzymywanie równowagi ). A osoby nieakceptujace swiata, czegokolwiek z tych zewnetrznych rzeczy nie maja już motywacji do akceptacji, one po prostu nie akceptuja i już. Nie akceptuja np. wygladu i zaczynaja cierpiec. I koniec. Ale gdyby mialy motywacje do tego by PRZYNAJMNIEJ energie utrzymac zawsze dobra, to może by cos z tego wyszło… Wiem, że przy nałogach też można sobie myslec rozne fajne podobne rzeczy, i że to działa oczywiscie do nastepnego kieliszka… ale mam takie poczucie, że z ta cała energia jest inaczej. Łatwiej. Że naprawde problemem nie jest brak akceptacji tego co na zewnatrz. Ale brak motywacji do obserwacji samych emocji. Czy takie pilnowanie, by wszystko obserwowac (majac ku obserwacji motywacje jak pisalem), sprawi ze efektem ubocznym stanie sie akceptacja swiata to nie wiem…Piszesz że to jedno i to samo.. Tak w ogóle to slecze nad odpowiedzia troche czasu bo strasznie trudno mi to opisac .strasznie to wszystko chaotyczne. ale tak jak pisałem – wg mnie musi pojawic sie cos co „zmusi” do obserwacji emocji. Bez skupiania się na tej całej Akceptacji. Bez nazywania czegokolwiek. Sam „cleaner ” koniecznie czyms motywowany. Może i ameryki nie odkrywam ale blad jaki wg mnie popełniaja setki,tysiace innych nauczycieli to mowienie wlasnie o tej obserwacji i swiadomym zyciu, o tym pięknie, a zapominanie o tym ze bez wstawienia tam motywacji czlowiek nie bedzie w ciezkiej chwili mial po co wytrzymywac…bo jak czlowiek cierpi watpie by pozostal z czuciem tylko dlatego, że wie że da mu to potem spokoj buddysty..tu musi byc inna motywacja.. nawet jak to zalatuje ego to sadze że to spełniłoby swe zadanie. Oczywiscie w tym poscie mam na mysli wyłacznie utrzymanie w ryzach samej energii (emocji), a nie całego ego lub uzależnień itp. ;)
miriam napisał
oczywiście, że musi być motywacja. i jest to cierpienie. a dokładniej chęć ucieczki od niego. i tak, jak piszesz pierwsze kroki na drodze akceptacji są stawiane pod wpływem ego. o roli ego w tym procesie wspominam w drugiej połowie tego tekstu:
http://bezego.com/2013/05/14/paradoksy-buddysty/
ego napisał
Wiesz, niezupełnie o to mi chodziło. Miałem raczej na mysli ten moment miedzy pojawieniem sie negatywnej emocji, a reakcja (obserwacja lub ucieczka). Wg mnie w tym jednym momencie mozna wstawic jakas motywacje/mysl, ktora odpalona – najlepiej nawykowo – „sciagnie” człowieka ku obserwacji a nie ucieczce. Motywacja by nie cierpiec zbyt generalna sie wydaje… u mnie np. od wczoraj bardzo dobrze sie sprawdza myslenie o prawie przyciagania. Może nie działa na efektywnosc i realizowanie postanowien, ale na emocje tak, umiem po prostu pozostac z emocjami i jakby utrzymywac ciagły „stan zero”. pozdr :)
ego napisał
Poza tym nie wierze, że ludzie czujac trudne emocje chca z nimi pozostawac. Im raczej zależy na uldze. Tolle, Byron Katie i inni sugeruja pewnie jedynie pozostawanie z czuciem. a to nie wystarczy. Ludzie wiedza o tym by pozostac z czuciem a i tak uciekaja, gdy bardzo boli. Prawdopodobnie jakby ucieczka konczyła sie zawsze rakiem to ludzie pozostawaliby z tym…albo jakby płacono 10 tys jak ktos wytrzyma z bólem. może i to ego, ale ja np. jak wiem po co trzymac 'stan zero’ to trzymam, podejrzewam że dla b. trudnych emocji to również zadziała. Jak wiedziałem tylko o obserwacji, a nie dodałem „motywacji do obserwowania”, to guzik z tego byl ;]
Jupi napisał
Witaj, bardzo się cieszę, że tu trafiłam. Popieram idee ograniczenia konsumcji, jednak myślę, ze osiadly tryb życia wymusza ją na nas. Bo czy własne mieszkanie jest autentyczną potrzebą czy chciejstwem ego, samochód jako srodek lokomocji a nie statusu itp.? Zastanawia mnie też czy idea wyrzeczenia się ego nie stawia nas w pozycji biernego obserwatora?