W czasach, gdy byłam smarkulą, spędzałam wszystkie wakacje u cioci na wsi. Do naszych codziennych obowiązków (mam dwóch kuzynów) należało tzw. „chodzenie po mleko”. Przerażało nas to i jednocześnie ekscytowało na wskroś. Chodzenie po mleko odbywało się bowiem po zmroku, a sąsiedzi, do których chodziliśmy, mieszkali po drugiej stronie ogromnej, wiecznie podtopionej i pełnej wilkołaków łąki. Mając do wyboru iść dookoła drogą, albo na przełaj łąką budzącą grozę – co mogły wybrać normalne 6, 7 i 8-latki, oglądające namiętnie czterech pancernych?
Gdy szliśmy we trójkę, strach był do opanowania, choć faktem jest, że mówiliśmy kilka decybeli głośniej niż zazwyczaj. Jednak kilka razy zdarzyło mi się iść samej. Zawsze miałam, oczywiście, latarkę i świeciłam nią w taki sposób, żeby znaleźć się w środku snopu światła. Odmiana myślenia magicznego – złe duchy zostawały w ten sposób na zewnątrz, a ja bezpiecznie maszerowałam w środku. Taki był przynajmniej zamysł.
Problem był w tym, że wcale nie czułam się bezpiecznie – serce biło mi na wysokości krtani i drogę do sąsiadów odbywałam sprintem. Gdy wracałam z kanką pełną mleka opcja ta była już niewykonalna. Szłam więc powoli – sama pewnie biała jak duch z tego strachu. Nie miałam pojęcia co się dzieje poza snopem światła, a świadomość, że metr-dwa ode mnie czają się wilkołaki i inne nieprzyjemne stworzenia powodowała uderzenia czystej paniki.
W końcu więc zgasiłam latarkę, żeby zobaczyć jak bardzo mam przes… i dokonałam epokowego odkrycia – nie było żadnych wilkołaków. Łąka była pusta wszerz i wzdłuż. Nasz strach brał się jedynie stąd, że odseparowaliśmy się od łąki światłem. W ten sposób powstał sztuczny podział na dwa obozy: ja kontra łąka, na której nie wiadomo co się dzieje, ergo na pewno nic dobrego. („Nieznane” to przecież lokum demonów). Po zgaszeniu światła granica między nami, a więc i poczucie zagrożenia, zniknęło. Na pewnym poziomie wręcz byłam z łąką w jednej drużynie. Nigdy więcej nie włączyłam latarki.
Ego to jest właśnie ta latarka, ten snop światła, w którego centrum idziemy „bezpiecznie” przez życie. Światło skupione na nas (jestem wyjątkowy!) daje nam iluzję bezpieczeństwa, ale od czego? Od świata po drugiej stronie sztucznie wytworzonej granicy. Ego wcale nie chroni nas przed światem, tylko:
najpierw stwarza podział: ja – ten wyjątkowy, co ma rację versus świat – ten głupi, co nie rozumie o co 'kamon’;
potem generuje strach przed tym, co po drugiej stronie,
a na koniec zmusza nas do zastosowania taktyk obronnych – mających na celu przekonanie innych ludzi, że… jestem wyjątkowa i to ja mam rację.
Istne błędne koło!
Medytacja ma na celu wydobycie nas z tego koła. A polega na stopniowym (albo nagłym, jeśli masz jaja 7-latki :)) zgaszeniu latarki i przekonaniu się na własne oczy, że… wilkołaków nie ma, a nasz strach jest nieuzasadniony.
Jeśli masz ochotę na bardziej konkretną, a mniej mistyczną, ekspozycję powyższego zajrzyj do Po mleko w kosmos. Znajdziesz tam świetne rozszerzenie tematu, opisane z perspektywy czysto-logicznej. Jak ustaliliśmy z autorem, te dwa teksty są kuzynami :).
Perspektivenlogik napisał
Dwuwartościowa logika: ja – to, my – oni, prawda – fałsz, byt – niebyt, światło – licho…
Od kiedy wmawiamy w siebie (wawiają w nas) tę logikę i od kiedy staje się dla nas i dla innych uniwersalna, bycie czymś innym od wszystkiego innego jest nieuniknione. ego rodzi się wraz z poczuciem, że trwanie świata jest niezależne od „mojej” egzystencji. Wielki, straszny świat.
Trwanie w nim to walka o przetrwanie, gdyż na jego elementarnym poziomie nie gra roli, czy istnieję, czy nie.
Myślę, że podstawowe rozpoznanie polega na tym, by uzmysłowić sobie, że pomiędzy światem a mną nie ma granicy. Jestem jeśli nie jego bezpośrednią przyczyną, to przynajmniej integralną częścią, czyli nim samym.
Tak, jak trudno mówić o samochodowym kole, jak o samodzielnej „substancji” (w sensie: koło jest koło, a samochód jest samochód – koło jest wprawdzie rzeczą, która różni się od samochodu i która może zostać niezależnie od samochodu opisana, lecz samochód bez niego jest tylko nieruchomą, niekompletną namiastką tego, czym być powinien – o takim samochodzie można się jedynie wyrazić „niekompletne i bezużyteczne – bez jednego kola”), tak trudno byłoby wbrew pozorom mówić o „wszechświecie”, któremu brakowałoby choć jednego atomu, choć jednej myśli…
TO BARDZO POJEMNA MYŚL, co nie?
miriam napisał
tak. absolutnie się z tobą zgadzam. dobrze ujął to tez carl sagan:
„If you wish to make an apple pie from scratch, you must first invent the universe.”
Perspektivenlogik napisał
Ale fajna łąka
Perspektivenlogik napisał
gratuluję dwóch lajków pierwszego dnia na mojej stronie, Bogini.
samanta napisał
Czy aby na pewno nie ma wilkołaków, albo jakichś niecnych duchów, he he? Czy ego zawsze wmawia że jesteśmy wyjątkowi a może wmawia, bogu ducha winnym, że zasługujemy na boską karę bo zadeptaliśmy komara? Skąd bierze się ten strach, strach pierwotny? Dlaczego w dawnych bajkach tyle potworów, strzyg złego, jak i w religiach funkcja diabła zdaje się być niebagatelna. Kiedyś doszłam do wniosku że bardzo trudno wymyślić coś o czym NIC nie wiemy. Czy ktoś faktycznie widział wilkołaka? A jednak arsenał negatywnych bohaterów jest zasobny w kulturze, bajkach,religii. Czyli ego nas nie chroni a pogrąża i generuje dalsze problemy. Wiec skąd to ego ? Czy latarka jest ego? A gdyby tak uznać że ego to tylko generowanie zagrożenia? Przez co po co? Jaką to ma pełnić rolę? Latarka wolałabym by była namiastką świadomości by nie zgłupieć ze strachu? A dlaczego mam być nie-wyjątkowa, taka w pełni się akceptująca wówczas mnie nie interesuje czy inni są mniej czy bardziej też wyjątkowi ?
Eh, jaką wspaniałą rolę miały te wędrówki po świeże mleko. Mam do tego sentyment. Podobnie gdy szłam po mleko, ciemno, jedynie dróżka jasna wskazywała gdzie iść, nagle z pobliskich krzewów z impetem coś się wyłoniło czarnego i wielkiego. Przewyższało mnie ze 2,5 razy. Mimo że czułam się „odważna” to wówczas tysiące pytań zawirowało, strach i decyzja; stać! To monstrum też nade mną się zatrzymało chuchnęło jak smok i wtedy dostrzegłam że to był koń który sam kłusem wracał z pastwiska, na dodatek czarny. Chyba sam miał stres. Odtajałam i wymyśliłam że na przyszłość mam wiedzieć, że do końca nie należy wierzyć że to coś strasznego. Pozdrawiam :)
Maciej Białkowski napisał
Świetny artykuł, w którym żadne słowo nie pojawia się przypadkowo i każde jest potrzebne.Prawdziwa mądra obserwacja. Słowem – wgląd. Gratuluję, Pozdrawiam.