I tu popełnię herezję, która może spowodować nagłe osiwienie ortodoksów. Otóż, medytacja nie jest tożsama z siedzeniem na poduszce medytacyjnej. Siedzenie ma aż, ale i tylko, wymiar symboliczny – clou jest decyzja o zaprzestaniu ucieczki przed demonami i skonfrontowaniu się z nimi. Upieranie się, że konfrontacja musi się odbywać w określonej pozycji ciała trąci fanatyzmem. A prawdziwa medytacja z fanatyzmem nie ma nic wspólnego. I choć siedzenie zalety ma, i to ogromne, to dziś będzie o wadach.
Przede wszystkim, jeśli nie masz jeszcze wiedzy potrzebnej do radzenia sobie z własnym umysłem, siadając możesz natrafić na jeden z dwóch problemów.
Po pierwsze, twoje myśli mogą krążyć tak szybko, że zleją się w jedną wielką chmurę niepokoju i nie będziesz w stanie rozłożyć jej na myśli indywidualne. Jest to ogromny problem – najłatwiejszym i jedynym dla początkujących – sposobem na uwolnienie się z niefajnych emocji jest zidentyfikowanie i odrzucenie własnych fałszywych przekonań za nimi stojących. Jeśli nie jesteś w stanie tych przekonań (myśli) zidentyfikować – nie masz szans na osiągnięcie spokoju.
Po drugie, istnieje duże prawdopodobieństwo, że jeśli jesteś w stanie uchwycić swoje myśli to po chwili dostaniesz ataku paniki w stylu: „To wcale nie jest moja myśl! Ja wcale nie mam takich myśli! Jestem porządną osobą! A to myśl jakiegoś psychopaty! Skąd ona we mnie? Nie jestem psychopatką! Wynoś się ze mnie! WYNOŚ!! Aaaaa!!!”.
Bez względu na to, czy natrafisz na problem nr 1 czy nr 2 najprawdopodobniej już po kilku sekundach (minutach jeśli jesteś twarda) uznasz, że mózg ci za chwilę eksploduje z nadmiaru myśli, zerwiesz się na równe nogi i do swoich dotychczasowych problemów dołożysz sobie stres z powodu kolejnej porażki. Co gorsza, zrazisz się do medytacji na zawsze. Czy może być większa wada siedzenia…?
Co w takim razie robić?
Po pierwsze, zacznij naukę medytacji od… pisania. Pisanie przebija chmurę niepokoju i pomaga rozłożyć ją na czynniki pierwsze – czyli na myśli, które go generują.
Po drugie, wbijaj sobie codziennie do głowy, że celem medytacji nie jest walka z własnymi myślami. Tę walkę zawsze przegrasz. Głupie myśli nie odejdą tylko dlatego, że uznasz, że są głupie. Jedyną konsekwencją będzie wniosek, że skoro masz głupie myśli – to sama jesteś głupia. Trudno uznać to za wygraną bitwę.
Zamiast tego, rozwijaj w sobie ciekawość siebie. Jakby nie było, umysł ludzki jest najbardziej fascynującym zjawiskiem na tym świecie. Tak. Twój też. Jeśli po zrobieniu czegoś „głupiego” udzielasz sobie automatycznej reprymendy, tracisz kolejną okazję przekonania się o tym. Zamiast tego, zapytaj „Ciekawe jaką myśl miałem w głowie, że to zrobiłem? Co chciałem osiągnąć? Czego chciałem uniknąć? Dlaczego?” Medytacja to kopanie w swoich motywacjach. Im głębiej, tym lepiej. Myśli wyrastają z motywacji jak szczypiorek z cebulki. Dopóki masz w sobie „głupie” motywacje, nie pozbędziesz się „głupich” myśli.
Po trzecie, traktuj naukę medytacji jak naukę surfingu. Nikt nie rzuca się na wzburzony ocean na pierwszej lekcji. Ty też na razie nie rzucaj się na konfrontację ze swoimi największymi demonami (myśl, że masz myśli psychopaty to jeden z nich). Zacznij naukę od zmagań ze swoimi małymi demonkami, które cię co najwyżej gryzą w łydkę.
Dlatego zanim usiądziesz – poświęć trochę czasu na obserwację swojego umysłu w drobnych incydentach z życia codziennego. Mechanizm powstawania niepokoju jest identyczny w każdym przypadku, ale im emocje mniejsze tym łatwiej go zaobserwować i zrozumieć. Praktyczna znajomość funkcjonowania twojego umysłu okaże się nieoceniona, gdy już usiądziesz. Tu znajdziesz pierwszą część medytacji kierowcy – miniserii, która wraz z tekstami uzupełniającymi, pomoże ci zrozumieć podstawową zasadę powstawania w nas złości.
wojtkrup napisał
Dzięki takim artykułom można zmienić swoje życie, dziękuję :-)
Barb napisał
To prawda. Obecnie tłumaczę je na język angielski by podzielić się nimi ze znajomymi.
Tak bardzo pomagają i inspirują. Są też bardzo nienachalnie i przejrzyście napisane. Dziękuję autorce :)