Jest kilka idei, które – jeśli się ich kurczowo złapiemy – ściągną naszą pracę nad sobą na manowce. Dziś zajmiemy się jedną z bardziej niebezpiecznych, czyli tą oto wizją:
- Im więcej zajmujemy się innymi, tym lepiej to o nas świadczy.
- Im więcej zajmujemy się sobą, tym gorzej to o nas świadczy (i w ogóle wstyd i hańba!).
W efekcie, stajemy się MILI. Czyli niczego nie chcemy dla siebie. Ba! My nawet nie mamy własnych potrzeb! Jesteśmy tu tylko po to, aby służyć innym.
Jest to idea niezwykle pokrętna i nawet nie marzę o tym, aby w jednym wpisie opisać wszystkie jej pokrętności. Dziś skupimy się, więc, na 4 podstawowych błędach w światopoglądzie, na których owa idea się opiera.
Jednak zanim do tego przejdziemy, małe wyjaśnienie dla stałych czytelników: horrendalnie długa przerwa w działalności bloga wcale nie była efektem tego, że rozpłynęłam się bez śladu w błogim tu i teraz, tylko prozaicznych problemów ze zdrowiem. Z tego też powodu zniknęła zakładka „nauka”, która powróci od razu jak i ja wrócę do pełni sił.
Zacznijmy, więc, od rewolucyjnego stwierdzenia, że mili są niewolnicy i służący, a:
Celem pracy nad sobą jest wolność bycia sobą i podążanie za własnymi potrzebami
Żeby to lepiej zilustrować, przytoczę historyjkę o mistrzu taoistycznym.
Któregoś dnia cesarz uznał, że chciałby zadać mu kilka pytań i wysłał swoich ludzi, żeby przywieźli mistrza na dwór. Jego wysłańcy zastali mistrza siedzącego nad rzeką i przekazali zaproszenie od jaśnie cesarza.
Czy mistrz podskoczył i zaczął się gorączkowo pakować, podpytywać jaki prezent powinien przywieźć? Może jakąś pieczeń? A może będzie miał zaszczyt oddać swojego ukochanego psa dla umilenia życia jego wysokości?
Nie! Mistrz spojrzał na nich i, nie wyjmując patyka z wody, rzekł:
– Nie odczuwam potrzeby widzenia się z cesarzem. Odczuwam potrzebę trzymania patyka w wodzie.
(No OK. Trochę zmyślam, ale odczuwam potrzebę dopasowania historyjki do tego ślicznego rysunku ;) )
Dalsza historia opisuje najróżniejsze argumenty wysłanników, na które mistrz odpowiadał dokładnie tak samo. Skończyło się tak, że cesarz musiał się pofatygować osobiście.
Aż chciałoby się rzec: Co za hucpa! Czyżby mistrz nie znał swego miejsca?!? Tak fatygować cesarza, który przecież ma sprawy wagi państwowej na głowie, tylko dlatego, że chce mu się moczyć głupi patyk w wodzie??!!?
A NIBY DLACZEGO NIE??!!?
To, że ktoś ma więcej pieniędzy / władzy od nas, czy po prostu umie głośniej wykrzykiwać wyzwiska nie oznacza, że jest od nas ważniejszy i mamy spełniać jego potrzeby, zamiast skupić się na swoich – nawet tak ekscentrycznych jak potrzeba trzymania patyka w wodzie.
I w ten szybki sposób znaleźliśmy się w głównej części tego tekstu, czyli:
4 podstawowe błędy popełniane przez osoby pracujące nad sobą
Błędne przekonanie nr 1: Istnieją ludzie ważniejsi od nas i po prostu musimy zajmować się ich emocjami i zachciankami bardziej niż własnymi.
Prawda nr 1: NIKT nie jest od nas ważniejszy. Ani policjant drogówki, ani prezes Banku Światowego, ani nawet nasza osobista żona/mąż. Nie mamy najmniejszego obowiązku zajmować się ich emocjami i komfortem.
Jeśli czujesz się nieswojo z takim dictum, spieszymy do drugiej strony tego medalu, czyli: NIKT nie jest mniej ważny od nas. I NIKT nie ma obowiązku postępować wbrew potrzebom własnym, po to, żeby zająć się naszymi. Nawet nasza osobista żona/mąż.
A dokładniej: jedyną osobą, która ma obowiązek zajmować się spełnianiem moich potrzeb to… JA. A jedyną osobą, która ma obowiązek zajmować się spełnianiem potrzeb twoich, to… tak! zgadłeś… TY.
(Jeśli właśnie zacząłeś się zastanawiać nad tym, czy można w takim razie w ogóle prosić o pomoc, lub jej udzielać, to oczywiście, że tak. Błąd popełniamy dopiero wtedy, gdy uważamy, że psim obowiązkiem żony/męża/przyjaciela jest pomagać nam dokładnie wtedy i w taki sposób, w jaki sobie zażyczymy. Oraz, że my mamy symetryczny psi obowiązek wobec nich.)
Błędne przekonanie nr 2: Egoizm to spełnianie własnych potrzeb. Praca nad sobą, zaś, oznacza tych potrzeb eliminowanie. Bycie miłym to najlepszy dowód na to, że nam się to udało!
Prawda nr 2: Żywy organizm tym się różni od kawałka deski, że ma potrzeby, które albo spełni, albo zginie. Innymi słowy, życie jest równoznaczne ze spełnianiem własnych potrzeb. Jeśli przestaniemy je spełniać – zginiemy, albo popadniemy w depresję, co różni się od śmierci jedynie mniejszym stopniem znieruchomienia.
Praca nad sobą nie polega, więc, na tych potrzeb eliminowaniu (jak by to w ogóle było możliwe!), tylko na ich coraz sprawniejszym spełnianiu. A pierwszym – i najważniejszym! – krokiem jest przyjęcie pełnej odpowiedzialności za własne szczęście i samo-realizację.
Bycie miłym to najlepszy dowód na to, że tej odpowiedzialności wziąć na siebie nie chcemy. Jesteśmy bowiem mili tylko i wyłącznie wtedy, gdy chcemy, aby to bliźni zechcieli spełnić nasze potrzeby.
I jest to idealna postawa, jeśli jesteśmy szczeniaczkiem, który faktycznie nie jest w stanie się sobą zająć. Jego jedyną szansą na spełnienie potrzeb jest właśnie manifestowanie własnej słodkiej bezbronności.
W przypadku dorosłego, zdrowego przedstawiciela Homo Sapiens, jest to zwykła manipulacja, czytaj: czysty egoizm.
Wbrew rozpowszechnionej opinii, egoistami bowiem nie jesteśmy wtedy, gdy spontanicznie podążamy za swoimi potrzebami, tylko gdy próbujemy zmanipulować / zastraszyć / zawstydzić innych do porzucenia własnej ścieżki i zajęcia się nami.
Błędne przekonanie nr 3: Praca nad sobą polega na rozwijaniu bezgranicznego i specyficznie rozumianego zaufania do świata i bliźnich: jeśli osiągniemy 100% zaufania, mamy 100% gwarancji, że nikt nas nigdy nie zaatakuje. Jeśli atakuje, to znaczy, że nie ufaliśmy wystarczająco i bęc! mamy za swoje.
A innymi słowy: jeśli ktoś nas atakuje to tylko i wyłącznie nasza wina. A skoro tak, to samo-obrona nie wchodzi w grę.
Na efekty takiego przekonania nie trzeba długo czekać. Najprzykrzejszym z nich wszystkich jest lęk przed kontaktami z innymi.
No bo jak tu wyjść do ludzi, gdy nie możemy się przed nimi bronić??!?!?
I bardzo słusznie!
Prawda nr 3: Po świecie chodzi sporo osób, które robią co mogą, aby przerobić nas na swój osobisty podnóżek. Jeśli będziemy wobec nich mili, tylko im to ułatwimy.
Praca nad sobą nie polega bowiem na zdemontowaniu całego systemu obronnego, tylko na zdemontowaniu ZBĘDNEGO i NAWYKOWEGO systemu obronnego (czytaj: EGO). Czyli na doskonaleniu percepcji tego, co się dzieje wokół nas tu i teraz, rozwijaniu reagowania elastycznego i nie przechodzeniu do defensywy, gdy takiej potrzeby nie ma.
Jeśli jednak potrzeba samo-obrony zachodzi, czyli gdy ktoś próbuje ograniczyć nasze prawo do samo-spełnienia czy samo-stanowienia, BRONIMY SIĘ! I to tak, jak umiemy najlepiej.
Na szczęście zazwyczaj nie ma potrzeby sięgania po wałek, ani nawet inwektywy.
Wystarczy powiedzieć… „NIE!”
Nie. Dziś nie pójdę z tobą do kina. Dziś mam ochotę pobyć sama.
Nie. Nie mogę ci w tym pomóc. Sama ledwo zipię.
Dziękuję, ale nie jestem głodna. (to, do tych miłych karmiących, którzy mają w nosie czy mamy ochotę coś zjeść czy nie, liczy się tylko to, czy oni wychodzą na opiekuńczych i będą mogli w przyszłości czegoś się od nas domagać w zamian.)
I w zależności od tego, czy jest nam przykro z tego powodu, czy nie – dodajemy „przykro mi”. Albo… nie. Inna opcja (o ile faktycznie tak czujemy): „bardzo bym chciała, ale…”
Ćwiczenie dla zaawansowanych – mówimy „NIE!” bez podania przyczyn. Ta umiejętność jest niezbędna, gdy mamy do czynienia z bezwzględnym manipulantem, który zbije wszystkie nasze argumenty, zanim dokończymy zdanie.
Jeśli czujesz, że jest to trudne, zacznij od uważnego obserwowania przekonań, które cię blokują. Choć opcji jest kilka, najbardziej rozpowszechnioną jest lęk, że jeśli zaczniemy bronić prawa do spełniania naszych własnych potrzeb, inni uznają nas za „niemiłego”, zerwą z nami wszelkie kontakty i w końcu zostaniemy sami jak ten palec. A to akurat już błędne przekonanie nr 4.
Prawda nr 4 brzmi bowiem tak: Istnieją osoby, które nasze prawo do samo-stanowienia jak najbardziej szanują i wręcz będą nas w życiu w zgodzie ze sobą wspierać. Niestety, dopóki tkwimy w przekonaniu, że wszelkie relacje polegają na wypełnianiu wzajemnych psich obowiązków – nie jesteśmy w stanie tych osób zauważyć, a jeśli zauważymy to wręcz unikamy!
Dlaczego?
Dlatego, że… nie robią wrażenia „miłych” i na kilometr widać, że komplementów, w które sami nie wierzą, prawić nam nie będą i w psie obowiązki wrobić się nie dadzą.
Jeśli ta kwestia nadal cię nurtuje, znajdziesz kilka pomocnych idei w Sztuka akceptacji innych: jak ją rozwijać, żeby bliźni nie weszli nam na głowę.
I na koniec:
Bardzo Ważny Disclaimer
„Pochwała bycia nie-miłym” nie oznacza bycia aktywnie niemiłym (o czym więcej w pierwszej i drugiej części Medytacji Liberała).
„Pochwała bycia nie-miłym” oznacza jedynie zarzucenie wysiłków bycia uznanym za „przemiłego człowieka” i zaakceptowanie faktu, że postępując w zgodzie ze sobą pewna część osób uzna (ba! wykrzyczy nam w twarz), że jesteśmy NIEMILI. I – o ile uniesiemy to oskarżenie i nie zaczniemy być mili – pójdzie sobie w siną dal.
I super!
Na ich miejscu pojawią się ci, którzy szanują naszą wolność.
* * *
Jeśli ktoś krzyczy: „Ale z ciebie niemiły egoista! Myślisz tylko o swoich potrzebach, a nie o moich!” – niechybny znak, że trwa właśnie batalia o naszą wolność. A naszym przeciwnikiem jest… bezwzględny egoista, który nie zawaha się zagrać na naszej największej słabości. Bycie miłym jest w takiej sytuacji tożsame ze zdradą siebie. A nic nie ograbia nas z energii życiowej, radości i samo-akceptacji bardziej niż zdrada siebie właśnie.
Jak to ujął Bruce Lee:
Nie jestem tu po to, żeby spełniać twoje oczekiwania. A ty nie jesteś tu po to, żeby spełniać moje.
Warto o tym czasem poinformować bliźnich. ;)
Świętomir napisał
Twój poprzedni wystrój chyba bardziej mi się podobał. Tym niemniej wpis, jak zwykle, bardzo rozsądny. Może warto byłoby jeszcze podkreślić, że ludzie hołdujący opisanemu sposobowi bycia, z oczywistych względów mają zwyczaj dzielenia ludzi na miłych i niemiłych. Oczywiście są doskonale świadomi istnienia ludzi niemiłych oraz wiedzą, czego się po nich spodziewać.
Innymi słowy siedzą w pułapce własnych poglądów, nie zawsze z własnej winy. Nie pomożemy im asertywną odmową, a czasem może warto byłoby chociaż spróbować przekonać ich, że postępują idiotycznie. :)
miriam napisał
Dzięki Świętomir za komentarz. Nie posunęłabym się do stwierdzenia, że bycie miłym to idiotyzm. Jest to strategia na przetrwanie, którą wiele z nas wyniosło z dzieciństwa. A dzieciństwa sobie, niestety, nie wybieramy. Nawyki myślowe wyniesione z dzieciństwa są o tyle trudne do pozbycia się, że wydarzenia których doświadczamy w życiu dorosłym wcale ich nie kasują – i wolność od nich wymaga niewiarygodnie ciężkiej pracy nad sobą. Jest to rodzaj PTSD – post traumatic stress disorder – choroby weteranów wojennych.
Andrzej napisał
Ok! A jak to jest jak się jest ojcem/matką? Na ile ważne są potrzeby własne? Dla mnie tu pojawiają się schody. I jak długo ważne są potrzeby dziecka? Może wraz z pojawieniem się potomka oddajemy część siebie?
miriam napisał
Tekst jest o relacjach między zdrowymi dorosłymi, którzy są w stanie zadbać o siebie. Z dziećmi jest, oczywiście, inaczej. Choć warto odróżniać sytuacje gdy dziecko autentycznie potrzebuje pomocy (i wtedy trzeba się nim zająć) od takich, gdy robi scenę bez potrzeby i próbuje wejść rodzicowi na głowę ;)
Monika napisał
Jak dla mnie nie ma różnicy czy mówimy o relacji dorosły-dorosły czy dorosły-dziecko, bo tak naprawdę to dotyczy relacji partner-partner. Moim zdaniem pamiętanie o potrzebach własnych i dbanie o nie, w momencie gdy pojawia się dziecko, jest kluczem do szczęsliwego rodzicielstwa.
miriam napisał
Dziecko niestety tym się różni od partnera, że nie potrafi sobie samo zrobic kanapki i nawet jak padamy na nos to kolację zrobic / zorganizować mu musimy ;) A poważniej, relacje partnerskie sa możliwe jedynie z osobami, które są w pełni samodzielne i w kazdej chwili z relacji moga się wycofac. Dziecko takiej możliwosci nie ma i jest od dorosłych uzależnione. Stad mamy wobec nich obowiazki, których one wobec nas nie maja. Choć, więc, zgadzam się, że dbanie o własne potrzeby rodzica jest bardzo ważne i nie można o tym zapominać to są momenty, gdy te potrzeby trzeba odłozyć na bok.
Maciej Zasada napisał
Dbam o siebie dbając o dobre relacje z innymi, nie potrzebuję wrogów, potrzebuję przyjaciół lub takich, którzy mi przynajmniej kłód pod nogi nie kładą, bo im niegodny zachodu jestem.
Bycie miłym dla innych to, jak wszystko to, co wydaje się nam zachowaniem wzniosłym, czysty egoizm – prowokowany jednak w tym konkretnym przypadku głęboką mądrością.
Dlaczego Polak musi być Ruskowi wrogiem, bo ma innych, „lepszych” przyjaciół, a kogoś nienawidzić trza?
Kiedyś nie nazwałbym Ruska inaczej niż „Rusek”, dziś nazywam go Rosjaninem i dodaję, że to dumne określenie. Czy mnie to coś kosztuje?
Nic.
Po kiego bata komu taki wróg?
i różne tam takie i inne świata tego wciórności, miłe „bez ego” – pozdrawiam cię tak jak tylko mogę najmocniej, nie grzęznąć w pokrętności i nie zagalopowując się.
Maciek – Twój wierny brat
miriam napisał
Dziękuję Maciek. I też mocno pozdrawiam. Miło cię tu widziec.
Dariusz napisał
A co z karma??
Bo jesli ten mistrz nie przyszedł do władcy to może mu obciac głowe za to ze się nie słucha. (przy niektórych literach nie mogę dodac polskichznaków: s, c, e)
miriam napisał
Nie jestem ekspertem ds karmy, ale mam wrażenie, że stosuje się ona dopiero do kolejnego życia i nie ma nic wspólnego z urażonym ego władcy. :)
Maciek napisał
Kocham Cię
ego napisał
Nie moge zrozumiec dlaczego piszesz np. o karmie, reinkarnacji a jednoczesnie uczysz czym jest umysł i mysli…czy nie uważasz (pytanie do miriam), że odpowiedz „nie wiadomo” w odniesieniu do zaswiatów, Boga, reinkarmacji itd. byłaby najwłasciwsza? szczerze
miriam napisał
rozumiem, że przeszkadza ci to, że lubię się wczuć w cudzą perspektywę…? ;) (vide: komentarz powyżej) bo temat karmy i reinkarnacji na blogu się przecież nie pojawia.
tess napisał
A co z poczuciem winy zrobic jak się odmawia?
Gdy odmawiam matce,kierujac się własnym dobrem,chęcia przeżycia życia po prostu po swojemu to spotykam się ze strasznym oporem,manipulowaniem,tłumaczeniem,obrażaniem a nawet złorzeczeniem.I chociaż wiem,że mam rację to i tak mam kaca moralnego (to chyba poczucie winy)
Próby konstruktywnego dialogu nic nie daja,na koniec jest obraza i wojna.
Dodam,że jestem na takim etapie,że w 90 proc i tak zrobię swoje,ale jednak kaca mam.
Swietny jest ten blog,czytam go w chwilach słabosci i zawsze pomaga.Cieszę się,że go odkryłam i poznałam Ciebie.
Dziękuję i pozdrawiam.
miriam napisał
hej tess. cieszę się, że blog ci pomaga. jednak poczucie winy jest dużym tematem i ciężko będzie mi odpowiedzieć na twoje pytanie w komentarzu. w dużym skrócie, poczucie winy jest efektem nierealnych oczekiwań wobec siebie, typu: „powinno się dbać o uczucia matki”, ewentualnie: „powinno się umieć zachować dobre relacje z każdym”, „powinno się umieć dać innym szczęście”. opcji jest tyle, ile nas, tak naprawdę. a uwalnianie się z nierealnych oczekiwań jest nieco inne w każdym przypadku. będę pewnie pisać o pokrewnych kwestiach w następnych tekstach, więc zapraszam i też pozdrawiam.
Sush napisał
A co z potrzebami o które człowiek nie może dbac samodzielnie? Chociażby potrzeba bycia kochanym. Potrzeba nie-bycia samotnym. Ich realizacja zależy własnie od innych, a nie od nas samych. My możemy oczywiscie dawac sygnały takich potrzeb. Ale nie możemy wymagac tego od nikogo. Ani zmuszac. Raz, że to nie działa, dwa że to chore i swiadczy już o tym, o czym wielokrotnie piszesz: „On/Ona powinien/nna mnie kochac!” – nierealne wyobrażenia o innych, próba nagięcia rzeczywistosci do naszych wyobrażeń o niej. Chyba.
miriam napisał
Zaczęłam właśnie smarować trylogię o toksycznych relacjach, które opierają się właśnie na takich potrzebach. Strach przed byciem samotnym prawdopodobnie będzie miał swój oddzielny odcinek :) A potrzeba bycia kochanym jest wynikiem braku miłości własnej.
Dagmara napisał
Siedzę w domu i własnie zastanawiam się co robic z soba bo nie mogę wyzwolic się z mojego pancerza bycia miła i grzeczna osóbka, która totalnie się nie czuję.
W domu potrafię byc naprawdę złosliwa, błyskotliwa, pewna siebie, ale kiedy mam do czynienia z obcymi ludźmi to wszystko gdzies znika. Tylko usmiecham się i klepię grzeczne banały. Wychodze na osobe, której sama nie szanuję. Głupiutka gaskę bez własnego zdania, zahukana i sztywna. Ja wiem, że to nie ja, ale ludzie przeważnie znaja mnie tylko taka. Coraz bardziej mi to przeszkadza ,a po spotkaniach z ludźmi czuję się fatalnie.
Niestety nie potrafię ranic innych, sprawiac im przykrosci. Wydaje mi się, że cały swiat jest ze szkła i mogę go uszkodzic. Zadany przeze mnie komus psychiczny ból w pewnym sensie czuję sama. Złosliwa potrafię byc tylko za czyimis plecami i tylko przy domownikach jakkolwiek to zabrzmi. Co mogę zrobic z tym, żeby nauczyc się wyrazania mojej złosci np. przez drobne uszczypliwosci czy zarty, tak jak to przecież robi większosc ludzi wokoło? Najlepiej czuję się w otwartych kłótniach kiedy moje sztywne reguły przestaja obowiazywac.Normalne kontakty nie sprawiaja mi przyjemnosci, a ludzie też nie czuja sie chyba najlepiej z moja ugrzeczniona fasadka.
PS. Przepraszam za brak polskich znaków, ale nie wiem czemu niektóre mi się nie wyswietlaja.
miriam napisał
Oj. Obawiam się, że pytanie wykracza poza możliwości odpowiedzi w komentarzu. Wymaga bowiem zidentyfikowania twoich konkretnych bloków i zahamowań. Dalsze kroki zależą właśnie od tego.
Przyjrzałabym się jednak przyczynom, dla których uważasz złośliwość, czy umiejętność ranienia innych za zaletę.
Charlie napisał
Porady skojarzyły mi się od razu z tekstem z biblii szatana antona szandora laveya
Miriam Babula napisał
nie czytałam nie mam zdania. szkoda, że nie podałaś/podałeś więcej szczegółów.
Charlie napisał
Dawno temu czytałem kawałek. Była tam część o zachowaniach małych dzieci, które przecież są naturalnie skoncentrowane praktycznie tylko na własnych potrzebach. Zachowania takie były polecane przez autora dla dorosłych. Jak to zwać? Egoizm? Asertywność? Nie wiem. Jest podobieństwo do tego co opisujesz.
Miriam Babula napisał
egoizm jest wtedy, gdy spełniasz swoje fałszywe potrzeby, czyli próbujesz przymusić innych do zachowywania się tak, żeby tobie było dobrze. wolność od ego jest wtedy, gdy spełniasz swoje prawdziwe potrzeby, a do tego wystarczy wziąć odpowiedzialność za własne spełnienie i nikogo tym nie obciążać. tu jest tekst, który to rozwija. bo odróżnienie prawdziwych od fałszywych potrzeb jest podstawą życia wolnego od przemocy:
http://bezego.com/2016/10/09/zyciowe-spelnienie-7-sprzecznych-zasad/
Bogdan56 napisał
Dobrze napisane. Zapewne wiadomo Ci że można do tego wszystkiego dojśc innymi drogami. W końcu każdy człowiek ma swoja drogę.
Trafiłem tu poprzez moja uczennicę. Ona zagladała do Ciebie, ale nie potrafiła zrozumieć. Jest na poczatku i kiedys odnajdzie sens Twojej wypowiedzi.
Ja na swoje potrzeby to o czym tu piszesz sformułowałem tak ŻYJ SWOIM ŻYCIEM A NIE ŻYCIEM INNYCH.
Myslę ze to jest tez przez Ciebie zrozumiałe
Życzę Ci powodzenia i mam nadzieję ze jesteś PRZEBUDZONA, a jeśli nie – to tego Ci zyczę
Wioletta napisał
Tak wspaniały artykuł, tak bardzo mi potrzebny – dziękuję!
Sylwia napisał
Tylko niestety w prawdziwym życiu król wyciągnąłby konsekwencje wobec mistrza ;) Tak samo jak i w naszym życiu są osoby (szef) wobec których jesteśmy zależni ..
Miriam Babula napisał
jesteś pewna, że każdy król? ;) bo to właśnie taka „wiedza” nas ogranicza :)
Kinga napisał
Jak odnieść się do sytuacji, gdy w rodzinie potrzebna jest realna pomoc? Np. Siostrze rodzi się dziecko, one jest naprawdę zmęczona bo nieprzespana noce itp. I chciałaby mojej pomocy, a ja mam ochotę wieść swoje wygodne życie singielki. Zamiast pomóc jej, mam potrzebę pójść na rower, do kina czy wyjść ze znajomymi. Dodam, że ona wielokrotnie pomogła mi gdy byłam w potrzebie, ale ja nie mam jej teraz ochoty pomagać. Czy powinnam się jednak do tego zmusić? Wg. Twojego artykułu -nie, bo moje potrzeby są na pierwszym miejscu? Czy jedna czasami warto wyjść poza swoją wygodę i pomóc?
Miriam Babula napisał
Ten artykuł jest o tym, że masz prawo się bronić, gdy ktoś chce coś na tobie wymusić. I nie ma w nim ani słowa o tym, że masz z zasady nie pomagać innym w imię własnego komfortu :) Bo nie wierzę w taką zasadę :) Pomyślę nad oddzielnym tekstem, bo to dobre pytanie.
Wybraniec_losu napisał
Rodzina hm to inna perspektywa jak partner czy relacje. Rodzina sama z siebie jest systemem więc albo w nim jesteś albo wychodzisz z niego. Lub można go uzdrowić ?
Anna napisał
Tak mi przyszło do głowy. Dlaczego wiązałam się z osobami, które wywierały na mnie presję, i ograniczały mnie?Ogranicząły moją wolność, a jest ona dla mnie podstawą. Kocham wolność i ją daję. Moje przyzwolenie na wolność odbierane było jako zimny egoizm i obojętność. Po co były mi takie osoby?
Przeczytałam to, co napisałam i przypłynęła odpowiedź. Miałam w sobie potężny program ograniczania siebie. Ograniczyć siebie, umniejszyć, spełnić oczekiwania, bo wtedy będzie dobrze i spokojnie i ślicznie. I nigdy nie było.
Moja rodzina także uważa mnie za dziwaka i egoistę. Nie chciałam i nie chcę uczestniczyć w rodzinnych rytuałach złości, manipulacji i przerzucania cierpień na moje barki. Trudno jest iść własną drogą, ale to jedyna droga. Mam prawo moczyć patyk w rzece choćby trwało to całe lata. Moje życie, mój patyk, moje moczenie. I co w tym złego? Nic.
Pozdrawiam wszystkich
:-)
Anna
Ewa napisał
Świetne. Drobiazg tylko- to nie był Bruce Lee tylko Fritz Perls
w całości brzmi tak ” Ja nie jestem na świecie po to , żeby spełniać Twoje oczekiwania, Ty nie jesteś po to by spełniać moje. Jeśli się spotkamy to cudownie, jeśli nie to trudno.” Mantra gestaltu.