Na etapie początkowym najlepszym miejscem do obserwacji naszych umysłów jest… droga.
Jeśli nie jesteś kierowcą – zrób prawo jazdy natychmiast. W godzinę poznasz swój obłęd lepiej niż przez rok siedzenia na poduszce medytacyjnej. Jeśli nie jest to możliwe, podstaw za innych kierowców – kelnerów, kasjerki, taksówkarzy i inne irytujące, jednak obce ci, osoby. Jesteśmy na razie w zerówce medytacyjnej i za bliskich się nie zabieramy. Na nich wywracają się najlepsi.
Odłóżmy na bok sytuacje, gdzie nasze życie jest w autentycznym niebezpieczeństwie i przyjrzyjmy się typowym sytuacjom, gdzie szkody są jedynie psychiczne. Skąd się bierze złość na drodze? Poniżej zamieszczam dialog, który odbyłam niegdyś sama ze sobą, żeby się dokopać do myśli ową złość produkujących:
No jak to skąd?! Wystarczy spojrzeć! Ludzie jeżdżą jak debile! To naturalne, że jak ktoś jedzie jak na wpół-sparaliżowany pawian przed moją maską to się denerwuję!
Hm… To zwolnij i trzymaj bezpieczny dystans. Albo go wyprzedź. Po co się denerwować tym, że ktoś nie umie prowadzić?
A niby dlaczego ja mam coś robić, tylko dlatego, że on jest palantem??! To on mi przeszkadza nie ja jemu!!! Niech on się nauczy jeździć!!! Albo siedzi w domu!!!
Aha. Czyli nie chodzi o to, że on nie umie jeździć, tylko o to, że ci przeszkadza…?
Tak! Dokładnie o to! Ja jadę idealnie i nikomu nie przeszkadzam, a ta pinda się zachowuje jakby droga należała do niego! Co on sobie myśli??! Że niby lepszy jest ode mnie?!!
Bingo! Mój umysł traktował fakt, że ktoś nie ma oszałamiająco dobrej koordynacji wzrokowo-ruchowej jako dowód na to, że myśli, że jest lepszy ode mnie. Niestety, był to tylko czubek góry lodowej.
Mianowicie, po wielu bolesnych dla własnej próżności sesjach drążenia, odkryłam w sobie absurdalne przekonanie, że jeden rzut oka na moje światłe oblicze powinien uzmysłowić innym kierowcom, że ich standardowe zachowania są nie na miejscu i wymagają natychmiastowej poprawy.
Zresztą co tam, bądźmy szczerzy! Sama moja obecność na drodze powinna ich wyleczyć z głupoty i chamstwa – czyli mówiąc wprost – oświecić.
Nawet jeśli na co dzień biją żony i trzymają dzieci w komórce, przy mnie mają się zamienić w czułych na cudze potrzeby kierowców i nie wciskać się na chama, wpuszczać mnie kiedy tego potrzebuję oraz wylewnie dziękować światłami za zrobienie im miejsca.
Co ciekawe, moje oczekiwania zmieniały się w zależności od nastroju: jeśli mi się spieszyło – nie powinni jechać jak ostatnie zawalidrogi. Jeśli akurat wybrałam się na powolną przejażdżkę, nie powinni pędzić jak wariaci, traktując mnie jak tępy słupek w slalomie!
W skrócie, jedyną przyczyną mojej złości było to, że inni kierowcy nie zauważyli, że jestem…
Nic dziwnego, że wyprowadzała mnie z równowagi głupota innych ludzi – oto ich kurze móżdżki nie pozwoliły im ogarnąć mojej wielkości i oddać należnych mi hołdów. Czy to może nie wkurzyć…?!!
W ten szybki sposób dotarliśmy do podstawowej koncepcji we wschodnich filozofiach umysłu, czyli do ego. Jeśli to twoje pierwsze spotkanie z filozofią wschodu – tutaj znajdziesz definicję roboczą – wystarczająco dobrą na etapie zerówki medytacyjnej. Jeśli jesteś bardziej zaawansowany, tu znajdziesz perspektywę bliższą prawdzie.
I jak już będziesz gotowa – tu jest druga część medytacji kierowcy.
Milkman napisał
Dokladnie tak! Podobny dialog kierowcy odbywa sie w mojej głowie w dni kiedy sie spieszę. Mam dwa małe usprawiedliwienia :( 1) w UK jest to dla mnie większy klopot niz w Pl; w ocenie mojego ego (ma na imie Krysia) jeżdżę naprawdę dobrze a ang kierowcy wyjatkowo kiepsko, 2) autentycznie nie ma gdzie wyprzedzić, taki manewr to samobójstwo i zabójstwo w jednym… A nie zawsze pośpiech jest kwestia „za pozno wyszłam”. Wtedy Krysia ma pole do popisu… Ale ide poczytać kolejne wpisy, zobacze co moge sobie wyjasnic i ulepszyć w tym temacie :). Pozdrawiam xx
Miriam Babula napisał
:) dzięki za podzielenie się :) i też pozdrawiam! xxx