Ponieważ największym problemem medytujących jest przekonanie, że złość jest niezbędna do samoobrony, a spokój i akceptacja tego, co jest zamieni nas w bezradne popychadło, poprosiłam o rozmowę na ten temat Mariusza Sroczyńskiego – znanego nauczyciela taoistycznej sztuki walki bez walki, czyli tai chi chuan.
Choć rozmawiamy o fizycznej walce wręcz – wszystkie zasady stosują się do bitew psychologicznych, które staczamy na co dzień.
Dowiesz się tu:
- dlaczego złość nie jest dobrą motywacją do walki i co jest lepszą?
- co niemal gwarantuje naszą przegraną?
- dlaczego samo-akceptacja nas chroni?
- jak walczyć, gdy mamy do czynienia z przeciwnikiem silniejszym od nas?
- na czym polega trening wojownika?
A przede wszystkim, poznasz inną filozofię walki – opartą na akceptacji i zrozumieniu, a nie na nienawiści i przemocy.
Mariusz Sroczyński jest założycielem i dyrektorem Szkoły Tai Chi Chuan YMAA Warszawa, oficjalnego oddziału międzynarodowej organizacji YMAA (Yang’s Martial Arts Association). Tai Chi Chuan zajmuje się od ponad 20 lat. Uczył się u największych mistrzów Tai Chi Chuan i wielokrotnie zdobywał medale na zawodach Kung Fu/Wu Shu. Ćwiczył też Karate Kyokushin, Aikido, I-Liq Chuan. Siedem lat spędził w świątyniach hinduistycznych jako mnich i przez wiele lat praktykował medytację według tradycji wedyjskiej. W 2013 roku zdobył jeden z najwyższych stopni instruktorskich w Tai Chi Chuan wg programu YMAA i dołączył do grona kilkunastu najbardziej zaawansowanych instruktorów tego stylu na świecie.
Falstart
BE: Biłeś się kiedyś na ulicy?
MS: Tak. Ale dawno temu. :)
BE: Ile razy przegrałeś?
MS: Ani razu.
BE: No i wywiad poszedł się walić…! – wyrwało się mi westchnienie.
MS: Hahahaaha. Ale masz rozczarowaną minę. Widzę, że chciałabyś, żebym zebrał baty.
BE: Bo chciałam o twoich błędach… Wnioski wyciąga się z błędów, nie z sukcesów…
MS: (czyniąc ewidentne wysiłki, żeby mnie pocieszyć): O błędach? To luz. Popełniłem sporo błędów życiowych. Chcesz, żebym ci opowiedział…?
BE: Heh… :(
Akt I: Spokój, czyli aura ochronna
BE: Według rozpowszechnionej opinii, złość dodaje nam sił do walki. Furia to już niemal gwarancja wygranej. Gdybyś jednak musiał z kimś walczyć to kogo byś wybrał: furiata czy kogoś spokojnego?
MS: Zdecydowanie furiata. Każda sytuacja jest inna i wymaga skrajnie różnych zachowań. Człowiek w furii zaś nie reaguje na to, co się dzieje wokół niego. Jest zablokowany w reakcjach nawykowych, przewidywalny. Dla osób wyszkolonych w treningu wewnętrznym (BE: wyjaśnionym w akcie II) łatwiej takiego przeciwnika pokonać.
Natomiast spokojna osoba? Nie wiadomo co zrobi. Nie działa schematycznie. Dostosowuje się do tego, co jest tu i teraz. Jest nieprzewidywalna. Najgroźniejszym przeciwnikiem jest właśnie ten, kto stoi spokojnie i się uśmiecha. To znak, że się nie boi. Że ma kontakt z tym, co się dzieje. Że czujnie nas obserwuje. I, że jest w stanie wyłapać wszystkie nasze błędy i obrócić je na swoją korzyść.
BE: Jednak u większości osób furia budzi większy strach niż uśmiechnięty spokój. Nie można by jej potraktować jak broni psychologicznej?
Na osoby z niewyćwiczonym umysłem furia faktycznie działa zastraszająco. Człowiek w furii nie jest obliczalny według kryteriów osób niewalczących i faktycznie może pokonać kogoś słabszego. Jednak po pierwsze, nigdy nie wiadomo na kogo trafimy. Jeśli na kogoś z wyćwiczonym umysłem – stajemy się stosunkowo łatwym celem. Po drugie, w furii źle oceniamy sytuację, źle obieramy cele, wszczynamy bójki, których można by było uniknąć. Nawet jeśli wygramy – w najlepszym przypadku niepotrzebnie zużywamy energię fizyczną i mentalną, a w najgorszym – nakręcamy spiralę agresji, która nie wiadomo jak się skończy. Dlatego tak ważne jest wypracowanie spokoju wewnętrznego. Podstawowym błędem jest branie cudzych emocji osobiście. Spokój można zachować jedynie, gdy jesteśmy świadomi tego, że cudze emocje są sprawą drugiej strony i nie mają nic wspólnego z nami.
BE: A jak jest ze strachem? Nie jest tak, że pod wpływem strachu stajemy się nieobliczalni, a więc groźni?
MS: Nie. Strach może mieć taki sam efekt jak złość – czyli zamknąć nas w reakcjach nawykowych i uczynić przewidywalnymi. Albo wręcz sparaliżować.
BE: No OK. Ale co mi da spokój, gdy w moim kierunku idzie typ dwa razy większy z ewidentnym zamiarem… hm… zdecydowanej wymiany poglądów…
MS: Czasem sam spokój wystarczy, żeby zniechęcić „typa”. Co ciekawe, taki właśnie jest efekt wieloletniego treningu sztuk walki: pojawia się aura ochronna, która często zniechęca innych do walki.
Jeśli zaś dojdzie do walki, spokój też jest niezbędny, ale faktycznie niewystarczający. Trzeba mieć również arsenał bojowy i determinację. Jeśli się wie, że walka jest nieunikniona, trzeba w nią włożyć całe serce. Jeśli zaś chodzi o przeciwnika, który ma nad nami przewagę fizyczną – nieocenione jest właśnie tai chi chuan.
Ten styl powstał w czasach, gdy umiejętności walki wręcz decydowały o przeżyciu. I powstał dokładnie po to, żeby przełamać schematy potocznie kojarzone z walką oraz zmienić zasady gry. Wyeliminował czynnik fizyczny właśnie – siłę, wielkość i szybkość. Zastąpił go spokojem, umiejętnością wyczuwania ataku i przechwytywania energii przeciwnika, intuicją, głęboką znajomością ludzkiego ciała, słabych punktów (też energetycznych) w ciele i bezwzględnym ich wykorzystaniem.
BE: No właśnie – bezwzględność – jak to się ma do pacyfistycznej idei taoizmu?
MS: Taoizm nie ma w sobie nic z pacyfizmu. Nadrzędna zasada Tao to potrzeba równowagi, harmonii, postępowania w zgodzie z naturą oraz neutralizowanie anomalii takich jak atak, agresja, czy złość. Jeśli ktoś w twoim otoczeniu zaburza energię, harmonię, twoim „obowiązkiem” jest ją przywrócić. Nawet jeśli jedynym na to sposobem jest walka.
BE: Lao Tsu powiedział, że najlepszy wojownik nie czuje złości. Ale skoro nie czuję złości to nie mam ochoty nikogo bić.
MS: Nie masz ochoty, ale nie masz wyjścia. Dla wojownika walka to nie przyjemność tylko obowiązek. Na tym właśnie polega różnica miedzy wojownikiem a bandziorem. Wojownik taoistyczny walczy bo to jest konieczne dla utrzymania/przywrócenia harmonii, a nie z pobudek ego, czyli, że chce komuś udowodnić, że jest lepszy, że się z nim nie zadziera, czy dla samej przyjemności wygranej. Dzięki takiej motywacji zachowuje spokój i staje się groźnym – choć szlachetnym – przeciwnikiem.
Tai chi chuan jest uznawane w Chinach właśnie za najszlachetniejszą sztukę walki. Tu nie ma wygrał/przegrał – czyli kategorii ego. Tu liczy się jedynie harmonia albo jej brak. Dlatego ten styl jest współcześnie tak mało doceniany: tai chi chuan wyklucza konfrontację – a obecnie główną motywacją do trenowania sztuk walki jest właśnie chęć konfrontacji, chęć udowodnienia własnej wyższości, dowartościowania ego.
BE: To skoro tai chi chuan nie wyklucza walki per se, to dlaczego mówi się, że jest to sztuka walki bez walki?
MS: W sztukach walki bez walki nie chodzi o to, żeby przed walką uciekać, unikać, nie podejmować jej, czy bać się. Chodzi o aspekty psycho-fizyczne, które się z walką kojarzą, czyli o: napięcie, strach, agresję, złość, wszelkie emocje. W stylach wewnętrznych przykłada się ogromne znaczenie do tego, żeby je wyeliminować. Bez odpowiedniego treningu, w chwili ataku targają nami emocje. To duży problem – nie działamy wtedy racjonalnie, zatracamy umiejętność oceny sytuacji. Poza tym, emocje wprowadzają napięcia w ciele, rozregulowują oddech, ciało nie jest w stanie funkcjonować według swoich optymalnych możliwości. Łatwo jest wytrącić kogoś takiego z równowagi.
Jednak przechodząc na inny poziom – w chińskich sztukach walki faktycznie mówi się, że sztuka walki, to nie jest sztuka walki, tylko sztuka unikania walki, czyli umiejętność rozładowywania sytuacji. Celem jest całkowite wyeliminowanie agresji, a nie jej kreowanie.
BE: Czy ma to jakiś związek z aurą ochronną, którą się wypracowuje przez lata treningów?
MS: To jest bardzo trudne pytanie. Jedyna poprawna odpowiedź brzmi: i tak i nie. :)
Aura ochronna nie gwarantuje, że nie dojdzie do konfrontacji. Aura ochronna jedynie minimalizuje te prawdopodobieństwo. Jednak gdy już do konfrontacji dojdzie, pozwala nam ona skorzystać z intuicji i zastosować rozwiązania niekoniecznie zgodne z ego. Tzn. czasami trzeba po prostu ustąpić, odejść, uciec. Gdy jednak walka jest nieunikniona, aura ochronna powoduje, że podejmujemy walkę w sposób korzystny dla obu stron. Czyli nie udowadniamy własnej wielkości „pokonując kogoś” w wielkim stylu, wycierając nim chodnik i zniekształcając mu już na zawsze fizjonomię, tylko doprowadzamy do sytuacji, w której przeciwnik podejmuje dobrze poinformowaną decyzję, że dalsza walka nie ma sensu i sam odchodzi.
„Aura ochronna” jest więc niejako wstępem do sztuki unikania walki. Ale tylko wstępem. Poziom, gdy do walki w ogóle nie dochodzi jest ideałem zarezerwowanym dla największych mistrzów.
BE: Czy to właśnie miał na myśli Bruce Lee mówiąc, że jedynym celem sztuk walki jest wyeliminowanie walki?
MS: Pewnie tak. Bruce Lee podobno trenował też tai chi i włączył techniki oraz filozofię tego stylu do swojego arsenału bojowego.
Akt II: Uważność i intuicja, czyli bycie tu i teraz
BE: Wróćmy do furii i przewidywalności nawyków przeciwnika. Jak możesz wyczuć nawyki człowieka, którego przedtem na oczy nie widziałeś?
MS: Zanim wykonamy ruch – ciało wysyła mnóstwo sygnałów, powstają napięcia w ciele, we wzroku. Jeśli studiujesz anatomię ruchu, napięcia, impulsy, emocje, przyruchy (=szykowanie się do uderzenia) i patrzysz na przeciwnika spokojnie – jesteś w stanie to wszystko zobaczyć. Intuicja to nic innego niż umiejętność czytania cudzego ciała i intencji.
BE: Z treningów karate pamiętam zalecenie, żeby zawsze patrzeć przeciwnikowi w oczy, nie na ręce. W oczach zobaczymy atak szybciej niż w rękach.
MS: Nie do końca bym się z tym zgodził. Jeśli mamy do czynienia z kimś silniejszym, patrzenie w jego oczy może nas rozkojarzyć, a nawet przerazić. Ze wszystkimi negatywnymi tego konsekwencjami. Chyba, że to my jesteśmy na tyle pewni siebie, że chcemy wywrzeć taki skutek na przeciwniku :). Tyle, że mierzenie się wzrokiem ma za zadanie zastraszyć przeciwnika zanim do walki dojdzie. W jej trakcie mamy już inne rzeczy na głowie niż szukanie wzroku napastnika :). Znacznie lepiej jest patrzeć w środek nasady szyi. Wtedy nie skupiamy się na oczach i możemy wyczytać więcej informacji – widzimy bowiem i twarz i górną część ciała, która sygnalizuje ruch/atak.
BE: Dlaczego trudno przewidzieć ruchy osoby spokojnej? Co ją „chroni”?
MS: U takiej osoby nie ma napięć, przyruchów, emocji. Nie ma nic, z czego mogę wyczytać jej kolejny ruch.
BE: Czy taki właśnie jest cel treningu wewnętrznego, o którym wspomniałeś na samym początku? Ukrycie własnych intencji oraz nauczenie się czytania intencji przeciwnika?
MS: Też. Trenujemy swoje wnętrze z dwóch powodów. Po pierwsze, żeby zachować relaks wewnętrzny i zewnętrzny, czyli mentalny i fizyczny. Wtedy nawet w sytuacji stresowej ciało jest zrelaksowane, bez napięć, a więc szybkie i sprawne. Bardzo ważne jest też, żeby utrzymać w takiej sytuacji regularny oddech. W strachu/napięciu oddech normalnie się zaburza, co redukuje możliwości ciała i umysłu. To, że trudno nas czytać to korzystny skutek uboczny. :)
Drugi powód jest taki, że obserwując strukturę ciała poznajesz też mechanizmy, które towarzyszą twojemu napastnikowi – uczysz się jak go czytać. Co ważne, kiedy masz spokojny umysł – czytasz go szybciej niż on sam siebie. Osoba nie wytrenowana wewnętrznie w momencie walki jest podekscytowana, myślą jest w przyszłości, a ciałem w przeszłości. Ruch i myśl się rozmijają. Ktoś myśli, że będzie cię atakował, a ciało jest sekundę za tą myślą – ty czytasz myśl i wiesz co zrobi jego ciało.
I odwrotnie: umysł osoby wytrenowanej wewnętrznie w momencie ataku jest rozluźniony, widzi sytuację taką, jaką ona jest, nie jest zajęty analizami, które powodują, że funkcjonujemy w rzeczywistości nierealnej, zamiast być w „tu i teraz” walki.
BE: Biorąc pod uwagę, że to ego tworzy napięcia w ciele/umyśle oraz generuje opór przed tym, co jest „tu i teraz” – na ile trening wewnętrzny polega na eliminowaniu ego właśnie?
MS: Taki dokładnie jest cel treningu. Interpretacje ego zniekształcają percepcję sytuacji i wydłużają czas naszej reakcji. W czasie treningu wewnętrznego, ego jest eliminowane automatycznie – uwagę skupia się na obserwowaniu, rozumieniu i podążaniu za tym, co się faktycznie dzieje. Nazywa się to „obecność, czujność, uważność i świadomość”.
BE: Czy to dlatego tai chi trenuje się tak powoli? Żeby rozwijać „obecność, czujność, uważność i świadomość”?
MS: Tak. Tai chi zaczyna się trenować powoli, żeby mieć czas na obserwację swoich wewnętrznych struktur. Nasz umysł ma swoje tempo analizy i łatwiej jest mu wyłapywać wszystkie niuanse anatomii ruchu, gdy ruchy są powolne. Ale to tylko początek. Docelowo tai chi ćwiczy się w tempie walki. Ale płynnie, gładko. Warto tu zaznaczyć, że przy zbyt dużej prędkości ruchu powstaje dużo szarpnięć przy zmianie kierunku lub szybkości. W efekcie obiektywnie wolniejszy, ale płynny, ruch może być w sumie szybszy.
BE: Co dokładnie daje nam intuicja w walce?
MS: Celem tai chi jest przechwycenie techniki przeciwnika na swoją korzyść. Jeśli jestem w stanie przewidzieć jego ruch – jego ruch staje się częścią mojego planu. Dlatego w tai chi siła nie jest tak ważna. Nie muszę blokować uderzeń napastnika, czy opierać się jego ruchom – do czego siła jest niezbędna. Technika w tai chi chuan polega na delikatnej zmianie kierunku uderzenia, tak, żeby obrócić energię przeciw napastnikowi.
BE: A propos minimalnych zmian kierunków. Pamiętam jak rzuciłyśmy się na ciebie znienacka z dwiema koleżankami. Plan był taki, żeby każda pchała/ciągnęła w innym kierunku, co na bank miało cię wytrącić z równowagi. No ok, żadna z nas nie jest wyćwiczonym wojownikiem, ale też nie jesteśmy mimozami. Jednak skończyło się to tak, że ty wykonywałeś minimalne ruchy, my latałyśmy jak piórka, a ty nawet nie oderwałeś małego palca od ziemi. Jak to możliwe? Chodzi mi o to, że ja rozumiem, że możesz zneutralizować jeden kierunek energii, ale trzy naraz???
MS: Tai chi uczy techniki zakorzenienia, czyli pewnego, umocnionego, komfortowego sposobu stania. Gdy jestem zakorzeniony, nie ma znaczenia jaka siła, czy ile sił na mnie działa. Kluczową koncepcją jest tu „centrum” – źródło naszej siły i równowagi. Trenując tai chi uczymy się je budować, utrzymywać i chronić…
BE: Wejdę ci tu na chwilę w słowo – czy przechodząc do świata bitew psychologicznych można by porównać “trzymanie centrum” do samo-akceptacji?
MS: Tak. Zdecydowanie tak. „Trzymanie centrum” można określić jako samo-akceptację, zakorzenienie się i czucie się komfortowo w każdej sytuacji. Ostatecznym celem treningu jest osiągniecie takiego stanu, w którym bez względu na to gdzie i w jakiej sytuacji jesteśmy, czujemy, że to jest nasze miejsce, czujemy się jak u siebie. Jeśli nie potrafimy sytuacji zmienić musimy ją zaakceptować jako naszą. Jednak jeśli nie jesteśmy w stanie zaakceptować siebie, nie zaakceptujemy też i sytuacji.
A wracając do twojego poprzedniego pytania o wasz zdradziecki atak :), żeby utrzymać centrum, trzeba się cały czas zmieniać, podążać za tym, co jest w danej chwili. To bardzo taoistyczna koncepcja: zmienianie się po to, żeby nie było zmiany. Nie istnieje coś takiego jak sytuacja stała. Nawet jeśli siedzisz w medytacji, działa na ciebie wiele czynników – czas, zmęczenie, napięcia w ciele. Twoje ciało przecież cały czas funkcjonuje, oddycha, trawi, pompuje krew… Zmienia się w każdym ułamku sekundy. Żeby zachować spokój umysłu trzeba podążać za tym, co się dzieje. Tak samo jest w walce. Jeśli działają na mnie trzy dodatkowe siły to jest to po prostu czynnik, który powoduje, ze muszę znaleźć centrum w innym miejscu.
Centrum jest też naszym słabym punktem. Celem walki jest właśnie przełamanie przestrzeni przeciwnika i zawładnięcie jego centrum.
BE: Czy aura ochronna, o której mówiłeś wcześniej, rozwija się wraz z rozwojem samo-akceptacji właśnie?
MS: Tak. Trzymanie centrum, czy rozwój samo-akceptacji, powoduje, że pojawia się aura neutralna: nie kreujemy sytuacji konfliktowych, skrajnych. Ponieważ czujemy się dobrze we własnej skórze, przestajemy się porównywać do innych. Efektem jest to, że znika aura „jestem lepszy od ciebie”, która prowokuje innych do ataku, bo trzeba nam udowodnić, że jest wręcz odwrotnie. Znika też aura „jestem gorszy od ciebie”, która prowokuje innych do ataku, bo widzą w nas łatwy sposób na dowartościowanie sobie ego.
Akt III: Wszystkie chwyty dozwolone
BE: Czas na klasyczne pytanie: gdyby walczył mistrz karate i mistrz tai chi – to kto by wygrał? ;)
MS: Istnieje legenda, że taka walka miała miejsce i, że wygrał mistrz tai chi. :) Jednak nigdy nie powiem, że któryś styl walki – nawet tai chi chuan – jest najlepszym stylem. Liczy się człowiek, a nie styl. Każdy człowiek ma swoje atuty i słabości. Sztuka polega na tym, żeby dobrać taki styl walki, który najbardziej odpowiada nam filozoficznie i fizycznie. Dla mnie w tym momencie jest to tai chi chuan, dla innych może być to boks. Może, gdybym interesował się tylko walką i konfrontacją, wybrałbym inny styl.
Warto tu wspomnieć o tym, że jakiś czas temu szkoły walki zaczęły się otwierać na konfrontacje międzystylowe. Pojawiły się zawody Mixed Martial Arts (MMA). W zawodach może ze sobą walczyć np. karateka i zapaśnik. Ciekawe jest to, że w trakcie walki niezmiernie trudno jest się zorientować kto jest z jakiego stylu. Wszyscy walczą podobnie. Kłopot z przywiązaniem do jednego stylu walki polega na tym, że jeśli ktoś ćwiczy uderzane, kopane sztuki walki nie jest przygotowany na to, że przeciwnik rzuca się mu do nóg, albo zaczyna dusić. I vice versa. Dlatego w MMA nie ma znaczenia jaki styl się trenuje na co dzień – musisz być przygotowany na każdą technikę z każdego innego stylu. W czasie treningów poznaje się każdą możliwą strategię walki.
BE: Czyli dobry wojownik jest przygotowany na to, że jego przeciwnik walczy według innych zasad niż on sam?
MS: Tak. Dokładnie tak. Dobry wojownik musi być przygotowany na wszystko. Nie można nigdy zapominać, że inni zaatakują techniką, która najlepiej współgra z ich stylem i możliwościami fizycznymi i w każdej chwili mogą wykonać ruch, który w naszym stylu się nie mieści. Oczekiwanie, że inni powinni walczyć w naszym stylu jest niezwykle ryzykowne i w chwili ataku niemal gwarantuje naszą przegraną.
BE: A gdybym cię przycisnęła o obszar, w którym tai chi JEST najlepsze?
MS: To bym powiedział, że tai chi jest najlepsze pod jednym względem – jeśli chcesz mieć arsenał bojowy ale nie wykończyć organizmu ciężkim treningiem i kontuzjami, oraz zachować umiejętność walki do późnej starości. Tai chi nie eksploatuje ciała treningowo i nie jest zależne od wieku, siły, kondycji. W większości stylów, w wieku 30 lat zazwyczaj kończy się karierę zawodową, a żaden 40-latek nie wyjdzie do walki z 20-latkiem. W tai chi jest wręcz odwrotnie – im zawodnik starszy tym lepszy.
BE: To podsumujmy. Idealny wojownik to taki, który… osiągnął stan bez ego? ;) Bo przecież złość/strach, branie ataku osobiście, upodobanie do konfrontacji, opór przed tu i teraz, brak samo-akceptacji oraz upieranie się, że nasz styl bycia/walki jest jedynym słusznym to… dziedziny ego właśnie. Tylko widzisz, w którym kierunku to zmierza…?
MS: Tak. Widzę. W kierunku oświecenia. Ale taki właśnie jest ideał sztuk walki bez walki. Jest to efekt tego, że filozofia chińskich sztuk walki była tworzone przez elity społeczne, które w tamtych czasach były kształcone inaczej niż teraz. Były to osoby niezwykle światłe i samo-świadome. I niekoniecznie byli to mnisi buddyjscy czy taoistyczni. Byli to również wysocy stopniem wojskowi, elity społeczne…
Jednak podkreślmy to, że jest to ideał. W praktyce, dobry wojownik to taki, który potrafi szybko unieszkodliwić napastnika. A do tego niezbędne jest psychiczne i techniczne przygotowanie na każdą strategię ataku, umiejętność zachowania spokoju oraz czytania intencji napastnika.
Epilog
BE: To wracając do twoich walk ulicznych, jakie błędy popełnili twoi przeciwnicy?
MS: Przede wszystkim, byli pod wpływem emocji i źle ocenili sytuację. Czyli uznali, że przewaga fizyczna gwarantuje ich wygraną, oraz że ich atak mnie sparaliżuje. Co ważne, w tai chi nie czeka się na fizyczny atak przeciwnika. Atakujesz w momencie, gdy widzisz intencję ataku i wiesz, że nie ma już odwrotu. To jest najsłabszy moment przeciwnika. W momencie między intencją a atakiem ciało ma najmniejszą równowagę. Umysł jest w przyszłości, ciało w przeszłości, a w środku pustka, słaby punkt.
BE: Poproszę o kilka przykładów takiej walki.
MS: Hahaha. OK. Choć walki w stylu tai chi nie są spektakularne. Ideałem jest walka, która trwa 3 sekundy. Długotrwałe okładanie się pięściami to demolka, nie mająca nic wspólnego ze szlachetną ideą walki. Celem tai chi zaś jest szybkie zniechęcenie, ewentualnie unieszkodliwienie, przeciwnika, wykorzystując do tego wszystko, co się da :).
Jednym przykładem może być sytuacja, gdy ktoś uznał za stosowne zaatakować mojego przyjaciela. Wychodziliśmy wtedy z mieszkania na klatkę schodową. W momencie gdy napastnik skoczył w kierunku przyjaciela (skok to najsłabszy moment) popchnąłem go na ścianę tak, że odbił się od niej i upadł. W ten sposób uderzenie o ścianę załatwiło sprawę – napastnik pośpiesznie się pozbierał i… uciekł. Minimum wysiłku – maximum efektu…
Drugim przykładem może być sytuacja sprzed wielu lat. Stałem na korytarzu w pociągu i podszedł do mnie dwa razy większy ode mnie zakapior z dziargami. Dość agresywnie zaczął się dopytywać, czy mam papierosy. Odpowiedziałem, że nie palę i nie mam. Odszedł (BE: ewidentnie zadziałała aura spokoju ;)), ale w tym momencie z toalety wyszła dziewczyna i na pytanie o papierosy odpowiedziała „spierdalaj”. Facet rzucił się na nią z pięściami.
Zawołałem go, żeby się odwrócił na mnie. Ponieważ było to w pociągu. gdzie jak wiadomo – buja – zaparłem się rękoma w przejściu miedzy wagonami i w momencie, gdy szykował cios – kopnąłem go w klatkę – dokładnie powyżej jego centrum. To, wraz z ruchem pociągu, zaburzyło jego stabilność na tyle, że poleciał jak na filmach z nogami w górze i padł płasko na ziemię. Odebrało mu to ochotę do dalszej walki. Choć fizycznie był ode mnie dużo silniejszy.
BE: Uff. To cieszę się, że nie walczyliśmy, tylko przyjaźnie dialogowaliśmy. :) Bardzo dziękuję za rozmowę.
MS: Ja też dziękuję. Było mi bardzo miło.
mirame13veces napisał
Świetny wywiad. Zawsze kiedy czytam takie „uczesane myśli” Mariusza, odnoszę wrażenie, że na sali większość jego mądrych słów wpada we mnie jednym uchem, a wypada drugim. Może dlatego, że koncentruję się wtedy bardziej na ciele. No i jestem bardziej wzrokowcem niż słuchowcem. Dziękuję za tę porcję wiedzy.
miou napisał
bardzo dobry wywiad. dziękuję :) osobiście mam 3 doświadczenia ( dwa z ludźmi i jeden z atakującym psem), o których nie mogę powiedzieć, że były przypadkiem, w których zachowanie spokoju, poczucie pełnej akceptacji sytuacji, zachwytu uratowały mi tyłek ;) dwa z nich były całkowicie spontaniczne, bez udziału mojej woli, w jednym wiedziałam, że tylko spokój może mnie uratować i udało mi się włączyć przycisk 'błogość’… ale ja nie o tym ;) mam w życiu obszar, który napełnia mnie lękiem i tak sobie myślę, że skoro to prawo działa wobec ludzi i zwierząt (a działa! :)) to zadziała też wobec tego, czego się boję… nie wiem, dlaczego wczesniej na to nie wpadłam ^^ … dziękuję :)
miou napisał
Reblogged this on miou0002.
gabriela napisał
wrócę tu!!! tu jest cała masa rzeczy, o jakich nie wiedziałam, o ruchu, jak go zauważać jeszcze przed ruchem,
o ruchu wolniejszym, który jest w rezultacie szybszy, o furiach, o tym, że możemy być zawsze i wszędzie na swoim miejscu,
całkiem opuściłam ten kawałek rzeczywistości,
więc wracam,
masz świetny blog:)
MiB napisał
super wywiad :) również jestem pasjonatem tai chi z 6-letnim stażem. Chciałbym wspomnieć o jednym z fajniejszych jak i również ważniejszych aspektów tai chi, chodzi o zasadę wu-wei (dosłownie znaczy: niedziałanie). Jest to również istotny element filozofii taoistycznej. Zasada ta mówi o tym, że należy pozwolić istnieć rzeczom w zgodzie z naturą, nie ingerować w nie jak i w bieg zdarzeń. Chodzi o uważne przeżywanie rzeczywistości w teraźniejszości (ja to nazywam przewrotnie ćpaniem rzeczywistości ;P). Niedziałanie polega na nie ingerowaniu w naturalny bieg istnienia. W tai chi wu-wei oznacza spontaniczność, dostosowanie się do bieżącej sytuacji. Dzięki temu reagujemy na zagrożenie podświadomie i intuicyjnie dostosowujemy się do tego co robi przeciwnik wykorzystując jego ruch przeciwko niemu, Było o tym wspomniane w wywiadzie ale bez wyjaśnienia z czego to wynika.To tak w skrócie bo można by napisać jeszcze wiele na ten temat. Ogólnie zasada wu-wei fajnie sprawdza się w życiu, nie tylko w walce :)
Pozdrawiam taichimenów wszelkich styli :)
miriam napisał
tak, dużo rzeczy nie dotknęliśmy. ale ten wywiad i tak zrobił się olbrzymi i po prostu musiałam w którymś momencie uciąć. ale planuję oddzielny tekst o wu wei.
MiB napisał
Nie odbieraj mojego komentarza jako krytyki, że coś zostało pominięte Rozumiem ograniczenia i to, że nie da się wszystkiego na raz zamieści. Sam mam z tym czasami problem, jak ktoś pyta o tai chi, bo to temat rzeka…. po prostu chciałem się podzielić moim spostrzeżeniem :)
BTW tai chi jako tematu rzeki, Bruce Lee zdaje się mówił: „bądź jak woda, przyjacielu” to chyba najlepiej obrazuje pojęcie wu-wei i ogólnie tai chi.
miriam napisał
Absolutnie tak tego nie odebrałam. Wręcz doceniam, że dopełniłeś to, czego my nie zdołaliśmy zmieścić. Tak. Moja ukochana książka o taoizmie to „Tao, the Watercourse Way” Alana Wattsa. I można ją chyba nawet pobrać tutaj za free. Więc dziękuję za dzielenie się spostrzeżeniami i pozdrawiam!
http://pl.scribd.com/doc/139458913/Tao-The-Watercourse-Way-Alan-Watts
mw napisał
Dobrze się czyta ten wywiad. Nie mała w tym zasługa pytającej, rozmówca też wie o czym mówi:)
goro napisał
Swoją drogą ta babka z pociągu mogłaby się trochę grzeczniej odzywać a nie z od razu z mordą lecieć.Spierdalaj!? Też bym się wkurwił i przyjebał takiej raszpli.Należało się jej
Judoka napisał
Choć sam trenuję od lat judo, jednak zainteresowałem się mocniej po tym artykule Tai Chi.