No dobrze, może i rzeczywiście złość na innych nie pomaga, a wręcz przeszkadza nam w życiu.
Może i faktycznie niepotrzebnie się wkurzamy.
Fakt jest jednak taki, że się wkurzamy. Nie panujemy nad tym. Chcemy zachować spokój, a mimo to złość bierze górę. Dlaczego?
Wyobraź sobie, że idziesz na zakupy do sklepu meblowego. Pokazałaś paluszkiem wszystko, co ci cię podoba i przechodzisz do kasy. Płacisz ciężko zarobione pieniądze i z kwitkiem pędzisz po swoje nowe, piękne meble. A tam gbur patrzy na kwitek i mówi – Pft! Taki kwitek to każdy se może zrobić. Paniusia mi tu nie będzie chytra. Pełna oburzenia wzywasz kierownika, a ten ze sztucznym uśmiechem stwierdza, że kwitek jest fałszywy i mebli nie będzie.
No skandal i chamstwo! Każdego by zatrzęsło z oburzenia.
To jest właśnie mechanizm powstawania twojej złości. Zrobiłeś co do ciebie należy – podjechałeś taksówką, podsuwałeś jej krzesło i zapłaciłeś rachunek – a chamka nie chce jechać do ciebie??!
Jednak złość to jedynie czerwona chorągiewka sygnalizująca, że mamy złą percepcję rzeczywistości. Że reagujemy na własne fałszywe myśli, a nie fakty.
Rzeczywistość bowiem jest taka, że to nie jest chamka, tylko osobniczka z innej strefy walutowej. To tak, jakbyśmy w Londynie chcieli zapłacić PLN. Mała szansa, że kupimy sobie choćby kawę. Nikogo nie obchodzi, że ciężko na te złotówki pracowaliśmy i nasze wrzaski, że to skandal, spowodują co najwyżej flegmatyczne uniesienie brytyjskiej brwi.
Przyjrzyjmy się temu bliżej.
Na przykład, ja miałam niegdyś hopla na punkcie punktualności. Nie było opcji, żebym się gdziekolwiek spóźniła – raczej przyjechałam pół godziny wcześniej, niż minutę później. Było to posunięte do tego stopnia, że jak raz się spóźniłam na spotkanie minutę (!), mój klient zażartował, że miał już dzwonić na policję.
Natomiast mój były mąż miał w tym miejscu ślepy punkt. Dla mnie godzina 15.12 to godzina 15.12. Dla niego w pracy to i owszem. Ale w domu? Nooo… 15.12 to jakoś tak mniej więcej między 15 i 15.30… nie…?
Rozpalało mnie to do białości i efektem były awantury. Bo raz – ja się nie spóźniam! I dwa – co ja gorsza od głupich klientów i szefów jestem??!
Jednak on uparcie nie przyjmował moich argumentów (czytaj: wrzasków furiatki) i w domu trwał w swoim luźnym podejściu do czasu.
Aż w końcu któregoś dnia przebiło się do mojego mózgu co na ten temat mówił on.
Mianowicie to, że on zupełnie nie rozumie, dlaczego ja się tak wkurzam. Gdybym ja się spóźniła, to on by się nie wkurzył. Eureka! Ponieważ nigdy się nie spóźniłam, nie miałam szansy tego odkryć. Ale znałam go na tyle, żeby wiedzieć, że mówi prawdę.
Rzeczywistość więc wyglądała tak:
Z jednej strony jestem ja, z bzikiem na punkcie punktualności, która swoją punktualnością chce kupić jego punktualność. Z drugiej – on, który w domu chce mieć przede wszystkim luz i swoim luzem, chce kupić mój luz.
Nie było szansy, żebyśmy się dogadali, dopóki ja uważałam, że moja „waluta” jest jedynym legalnym środkiem płatniczym w tym związku, a on, że jego.
Obydwoje czuliśmy się „okradani” przez drugą stronę. Bo on nie odpłacał punktualnością za moją punktualność. A ja luzem – za jego luz. Złość była naturalnym tego efektem.
Gdy jednak dotarło do mnie, że on mnie wcale z mojej punktualności nie okrada, (wręcz ma ją głęboko gdzieś), za to jest gotów na sprawiedliwe transakcje inną walutą, cała złość ze mnie zeszła.
Złość bierze się stąd, że wymyśliliśmy sobie, że nasza punktualność jest walutą wymienialną na punktualność innych. Że skoro wykonaliśmy jakiś ruch, to inni wręcz wiszą nam dokładnie taki sam ruch w rewanżu. I skoro tego nie robią to nas oszukali i okradli. Tyle, że jest to jedynie pobożne życzenie naszego ego, które spędza dnie i noce obmyślając zupełnie nierealne sposoby na to, aby inni zachowywali się tak, jak my chcemy.
Jednym z nich jest właśnie powyższa strategia. Bo czy odbyliśmy rozmowę na ten temat z pozostałymi zainteresowanymi? Czy usłyszeliśmy, że taki układ im pasuje i wchodzą w to? Czy aby na pewno waluta, która nam się wydaje tak cenna, jest cenna również dla nich? To, że my cenimy punktualność, nie oznacza, że cenią ją inni. Mogą ją mieć wręcz głęboko gdzieś.
Fakty są takie, że każdy używa innej waluty. Każdy ceni co innego. Każdy ma inne potrzeby, pragnienia, lęki, czy cele życiowe. Moje nie są ani lepsze, ani gorsze niż twoje.
Możemy oczywiście upierać się, że nasza waluta jest najlepsza i powinna być uznawana przez wszystkich. To nasze święte prawo. Możemy domagać się kawy w Londynie za złotówki. Jeśli lubimy się oburzać na podłość tego świata to wręcz genialny pomysł. Ale jedynym sposobem na uwolnienie się z ataków złości jest zaakceptowanie faktów i działanie w zgodzie z nimi, a nie nim wbrew.
Perspektivenlogik napisał
Twoja Teoria drze się wniebogłosy
Jest to w moim odczuciu z a j e b i s t a , jak wiele, wiele innych rzeczy tutejszych.
I naturalnie…poznaję też siebie w tych kłótniach o fałszywy piniądz, tak tak
miriam napisał
cieszę się. bardzo lubię ten tekst. zrozumienie tego miało ogromy wpływ na obniżenie poziomu mojego stresu codziennego :)
bez dogmatu napisał
trafiłem tutaj przygnieciony ciężarem wszechswiata i poczułem się jak utrudzony podróżnik trafiajacy do oazy, zgrzyta mi jedynie „były maż” czyżby szewc bez butów chodził? jak to możliwe? może to zbyt osobiste i niedyskretne ale psuje mi idealny wizerunek „bez ego” bo wyglada jak by to własnie ego wygrało :(
miriam napisał
ale co dokładnie zgrzyta…? i z czym…?
(i nie jest to akurat blog o idealnych wizerunkach ;) )