Dziś sztuka akceptacji innych w praktyce.
Jak ją rozwijać, żeby nie zamienić się w popychadło, z którym bliźni robią, co chcą? Czy to w ogóle możliwe…?
Jak najbardziej.
W bezwolne owieczki bowiem zamieniamy się jedynie wtedy, gdy NIE akceptujemy innych ;) Jeśli w pełni akceptujemy cudzą odmienność, robimy dokładnie i jedynie to, na co mamy ochotę.
Jak to działa – za chwilę. Na początek, doprecyzujmy czego chcemy uniknąć, czyli:
Jak wygląda tryb owcy?
Czekamy na kogoś w kawiarni. Mija kwadrans. Drugi. Dzwonimy – głucha cisza. Ale nic to. Nas to nie rusza. Przecież pracujemy nad sobą. Nie powinniśmy czuć złości. Powinniśmy akceptować innych ludzi takich, jakimi są. Ten egzemplarz akurat zwyczajowo się spóźnia. Co zrobić? Tak ma. Siedzimy więc (pseudo-)cierpliwie, w środku knując plany wyrafinowanych lekcji, które mu uprzytomnią podstawowe zasady relacji międzyludzkich i/lub należny nam szacunek. A gdy ancymon się pojawia, witamy go (przez zęby) tak:
– Ojej. Nic ci się nie stało? Martwiłam się strasznie.
To jest właśnie tryb owcy: tkwimy w sytuacji, która nam się nie podoba, gdyż paraliżuje nas przekonanie, że „akceptacja innych” = tańczenie tak, jak owi inni zagrają.
A ponieważ na naszej drodze co chwila staje ktoś grający zupełnie inną melodię, w efekcie doznajemy poplątania nóg, kakofonii w głowie, ogólnego wycieńczenia i – w końcu – skrytej nienawiści do wszystkich grajków.
Dobra wiadomość jest taka, że ma to z akceptacją bliźnich dokładnie tyle wspólnego, ile tonięcie ma z płynięciem.
Co to więc znaczy „akceptować innych”?
Zacznijmy od tego, że akceptacja innych to podgatunek akceptacji tego, co jest, czyli akceptacji istniejących tu i teraz FAKTÓW.
A to, czy tańczymy, czy nie – to nie fakt. To NASZ WYBÓR.
Faktem jest jedynie to, że na naszej drodze stanął muzykant. I to wszystko, co mamy do zaakceptowania.
Akceptacja innych nie polega na tym, że:
- jeśli ktoś się spóźnia (fakt) – my czekamy jak wierny Burek (wybór);
- jeśli ktoś na nas wrzeszczy (fakt) – my potulnie słuchamy, dyskretnie ocierając sobie kropelki jego śliny z policzka (wybór);
- jeśli ktoś leci na nas z nożem (fakt) – my usłużnie podstawiamy bardziej miękkie miejsce, żeby się broń boże nie zmęczył i nie pomyślał, że go nie akceptujemy albo cuś (wybór).
Akceptacja innych polega na tym, że (1) przyjmujemy do wiadomości fakt, że każdy kto staje na naszej drodze gra i tańczy swoją melodię ORAZ (2) dokonujemy świadomego wyboru, czy tańczymy z nim czy też… nie.
Czyli, jeśli ktoś się spóźnia i nie mamy informacji kiedy będzie – przyjmujemy do wiadomości FAKT, że go nie ma i nie wiemy kiedy będzie ORAZ podejmujemy świadomą DECYZJĘ, czy chce się nam w tych okolicznościach przyrody siedzieć, czy nie. I jeśli czujemy, że mamy dość patrzenia w sufit, po prostu wstajemy i wychodzimy.
Jeśli właśnie poczułeś opór przed takim rozwiązaniem, to znaczy, że zrównałeś go z trybem furiata. Przecież tylko furiat by wstał i wyszedł w takiej sytuacji! Sprawdźmy więc:
Jak wygląda tryb furiata?
W trybie furiata, oczywiście, nie czekamy nawet kwadransa! Góra po pięciu minutach wylatujemy z kawiarni jak Messershmidt i zrywamy wszystkie kontakty z małpą, która specjalnie nam na złość się spóźnia.
Jednak w trybie furiata nie reagujemy na fakty, tylko na naszą wyobraźnię, która podpowiada, że cham się spóźnia, BO ma nas gdzieś. I spóźnia się właśnie po to, żeby nam to okazać! Że ha! Lepszy jest od nas! Bimba sobie na nas ZMUSZAJĄC nas do czekania! To się cwaniaczek pomylił! Już my mu pokażemy, kto tu na kogo bimba! Efekt? Furia i awantura, ewentualnie koniec relacji.
Ergo nie ma to nic wspólnego z akceptacją faktów. Nasza wyobraźnia buzuje tak mocno, że tych faktów nawet nie widzimy! I choć wydaje się nam, że ostra reakcja jest dowodem naszej wolności osobistej – jest dokładnie odwrotnie, o czym więcej tutaj.
W trybie akceptacji innych, zaś, nie wnikamy w cudze motywacje, nie czujemy złości i nie robimy awantury. Reagujemy na fakt (brak osoby, z którą jesteśmy umówieni), a nie na wymyśloną przez nas zniewagę (co on sobie myśli?!!! już ja mu pokażę!!!). I wychodzimy nie dlatego, że trzeba pokazać spóźnialskiemu, że z nami się tak nie pogrywa tylko dlatego, że nie mamy ochoty siedzieć.
Nasza motywacja jest więc ekstremalnie inna: opiera się na poszanowaniu wolności cudzej (do pojawienia się wtedy kiedy ma ochotę) ORAZ wolności własnej (do zdecydowania, czy mamy ochotę na ten taniec, czy też nie). Efekt: pełny spokój, bez względu na to, co robią inni.
No i świetnie. Podejmujemy, więc, świadomą decyzję, że nie chcemy dłużej czekać, tylko wyjść w pełnym spokoju i niezależności emocjonalnej. Dlaczego, mimo to, siedzimy jak przyklejeni do tego krzesła i czekamy na spóźnialskiego?
Co nas trzyma w trybie owcy?
Wróćmy do momentu w kawiarni, gdy witamy spóźnialskiego okrzykiem wyrażającym naszą pełną akceptację dla jego irytującego feleru:
– Ojej. Nic ci się nie stało? Martwiłam się strasznie.
Jeśli ancymon się nie zorientuje, że jest to w rzeczywistości prokuratorski nakaz natychmiastowych przeprosin, i odpowie coś w stylu: „aaa zupełnie niepotrzebnie, zagadałem się z kumplem po prostu” następuje jedna z dwóch ewentualności:
(1) podnosi się nam ciśnienie, że niewdzięcznik nie potrafi docenić naszego mistrzostwa w akceptowaniu jego ewidentnego mankamentu; ponieważ jednak pracujemy nad sobą, zaciskamy zęby i pękamy sobie kilka żyłek. Jeśli powtarza się to wystarczająco często, zapadamy na zdrowiu i żegnamy się z tym padołem żmij.
(2) uznajemy, że skoro nasza miłość i akceptacja nie skutkuje zniknięciem jego feleru to coś jest nie tak z nami i do domu wracamy w depresji.
Innymi słowy, jeśli się dobrze przyjrzymy naszym motywacjom, zobaczymy, że wcale nie akceptujemy cudzej odmienności (czytaj: usterki), tylko ZNOSIMY ją z zaciśniętymi zębami po to, żeby ZNIKNĘŁA! (Ewentualnie, żeby z naszego życia nie zniknął jej właściciel, o czym poniżej.) Jest to tak karkołomna konstrukcja, że pewnie należy się jej oddzielny tekst. Dziś wystarczy zobaczyć, że z akceptacją nie ma nic wspólnego, gdyż „miłość jest ślepa” i nie traktuje cudzej od nas odmienności jako wady wymagającej naszej akcji naprawczej.
Ergo w trybie owcy trzyma nas BRAK akceptacji dla cudzej odmienności i konsekwentne przekonanie, że MUSIMY naprawić „usterkę”.
I to jest właśnie:
Sedno „akceptacji innych”
Dopóki traktujemy cudzą odmienność jako feler, będziemy mieć poczucie, że MUSIMY ów feler naprawić. A skoro cokolwiek MUSIMY – bam! znika nasza wolność robienia tego, na co mamy ochotę, spokój i radość życia.
Jeśli nie odbieramy cudzej odmienności jako feler, tylko traktujemy jak „ukształtowanie krajobrazu, w którym akurat jesteśmy” po prostu przyjmujemy owo ukształtowanie do wiadomości i robimy to na co mamy ochotę w zaistniałych okolicznościach przyrody.
Czyli jeśli jesteśmy nad Bałtykiem, smażymy się na plaży, jemy gofry i popijamy słoną wodą (najlepiej nosem). A nie upieramy się, że tu powinny być Tatry, a nie głupia kałuża! I nie ruszamy na Bałtyk z wiaderkiem i taczką kamieni (tryb furiata), ani nie próbujemy go wypiętrzyć tektonicznie miłością i akceptacją (tryb owcy). Jeśli mamy ochotę na Tatry po prostu przyjmujemy do wiadomości, że tu ich nie ma, wycofujemy się z plaży i ruszamy na południe.
Na tym właśnie polega akceptowanie cudzej odmienności: na zarzuceniu wszelkich prób zmiany innych na nasze podobieństwo ;) i świadomym, zgodnym z nami, reagowaniu na to, jacy są tu i teraz.
I OK. Wszystko pięknie, ładnie. Tylko niby jak to ma wyglądać w praktyce??! Przecież:
Jeśli nie zaczekamy na notorycznego spóźnialskiego to się nigdy nie spotkamy!
To prawda.
W trybie akceptacji faktów jednak odróżniamy FAKT: umawiając się z nim najprawdopodobniej będę mieć nadwyżki czasowe od WYOBRAŹNI: On nie powinien MI tego robić! Muszę to zmienić!
I decyzję o spotkaniu podejmujemy na podstawie faktów, a nie naszej wyobraźni.
Jeśli mamy autentyczny problem z nieplanowanymi nadwyżkami czasu – utrzymujemy relacje jedynie z punktualnymi osobami. Kropka.
Jednak zazwyczaj okazuje się, że gdy przestajemy się kierować poczuciem, że musimy go zmienić, nie mamy najmniejszego problemu z zagospodarowaniem nadwyżek czasowych. Zamiast siedzieć jak święta owca w kawiarni możemy przecież:
- umówić się w części miasta, w której możemy zająć się czymś, co lubimy (poszperać w księgarni, sklepie muzycznym, galerii sztuki) dopóki ancymon się nie pojawi. Ewentualnie dopóki mamy na owe szperanie ochotę.
- umówić się tuż obok miejsca gdzie mieszkamy/pracujemy i wyjść dopiero gdy da nam sygnał, że właśnie zaparkował;
- umówić się, że podjeżdża po nas i schodzimy dopiero gdy da nam sygnał, że jest na dole.
W dwóch ostatnich przypadkach oczywiście też w międzyczasie zajmujemy się tym, na co mamy ochotę i też tylko tak długo jak mamy na to ochotę.
Uwaga! Umawianie się na powyższe w stylu: „No i widzisz co narobiłeś tym swoim głupim spóźnialstwem?!? Teraz TY będziesz musiał się ugiąć i robić tak jak JA chcę. Albo podjeżdżasz albo fora ze dwora!” nie ma nic wspólnego z akceptacją. Irytacja i potrzeba odwetu to niechybny znak, że cudza odmienność pozostaje w kategoriach „usterki”.
No ale co jeśli on się nie zechce tak umówić albo wręcz obrazi?!??!?!
No cóż… Akceptacja cudzej odmienności obejmuje również akceptację tego, że każdy ocenia naszą atrakcyjność towarzyską według swoich własnych (czytaj: odmiennych) kryteriów. Jeśli, więc, okaże się, że ancymon chce się spotykać jedynie z osobami, które czekają tyle, ile jemu pasuje w miejscu, w którym jemu pasuje a my tego kryterium nie spełniamy – dajemy mu wolność realizowania się w innym towarzystwie.
* * *
Jak to zwięźle ujął Shunryu Suzuki (mistrz zen):
“Dopiero gdy nie mamy oczekiwań, możemy być sobą.”
Warto więc obserwować jak nierealne oczekiwania wobec innych (np. ludzie nie powinni się spóźniać! ludzie powinni chcieć się ze mną przyjaźnić!):
- generują w nas poczucie, że MUSIMY ich przywołać do porządku, czyli „naprawić”;
- zmuszają do wykonywania ruchów, które (według nas) tę naprawę uskutecznią;
- i odbierają wolność wykonywania ruchów zgodnych z nami.
Wolność do bycia sobą jest bowiem możliwa jedynie wtedy, gdy nie próbujemy zmieniać innych. Nawet „miłością i akceptacją” ;)
Świętomir napisał
Hmm, trafiłaś mi w czas z tym wpisem, bo akurat właśnie teraz mam problem z tym, że inni nie chcą grać mojej melodii. Dzięki. Sęk w tym, że to się dzieje w pracy i dotyczy samego sedna jej wykonywania. Dochodzi tu więc dodatkowy element pt.: „ich głupota i niekompetencja utrudnią nam (nie MNIE, NAM) pracę w przyszłości”. I tutaj TRZEBA naprawić usterkę, albo zacząć się rozglądać za inną pracą. ;)
Klaudia napisał
Piękne i uszyte dla mnie na miarę. Dziękuję i Pozdrawiam:)
Anna napisał
Śmiać mi się chciało, bo podczas czytania artykułu pojawiały mi się na bieżąco w głowie wątpliwości i grad pytań, na które znalazłam odpowiedzi dokładnie w akapicie poniżej :) Dzięki za ten tekst!
TEES napisał
Dziękuję :)
Zorro napisał
Kwestia spóźniania się nie należy do kategorii problemów osobistych lecz społecznych. W społeczeństwach rozwiniętych czyli dbających o przestrzeganie norm współżycia osoba spóźniająca się poddana by została ostracyzmowi czyli wykluczeniu. Oczywiście, w Polsce nie byłoby to możliwe ponieważ punktualnych jest znacznie mniej niż spóźnialskich i zabrakłoby quorum.
miriam napisał
I gdyby myślenie w stylu „ludzie nie powinni się spóźniać” miało moc sprawczą, byłoby świetnym rozwiązaniem. Kłopot w tym, że tej mocy sprawczej nie ma. I w konsekwencji generuje stres.
To jest tekst o tym, co robić, gdy nie mamy mocy zmieniania innych na nasze podobieństwo (a kiedy ją mamy?). Opisuję tu mechanizm powstawania postawy biernej, gdy dzieje się coś, co nam się nie podoba. To, czy działamy w zgodzie z tym mechanizmem, czy nie – to nasz wybór. Efektem tego wyboru jest stres lub jego brak. To wszystko.
Nomadem być napisał
Ja mam problem z tym, że niektórzy nie akceptują (a może bardziej: obawiają się) mojego wegetarianizmu. Tak jakby wychodząc z przeświadczenia, że zaraz zacznę ich ewangelizować i obrzucać bluzgami za śmiałość zamówienia przy mnie kotleta, zaczynają na starcie negować mój wybór dietetyczny. :-) A czasami – co jest nawet śmieszniejsze – tłumaczyć swoją mięsożerność mówiąc mi o ryzyku anemii, niedoboru białka, witamin, itp. A ja co? A ja uważam, że to co człowiek je to jego indywidualny wybór, i tak jak nie zaglądam mięsożercom do talerza, tak uważam, że oni powinni się odczepić od mojego.
miriam napisał
znam te sytuacje i te emocje. i dopóki nie przeszkadza ci stres związany z tym, że inni robią nie to, co powinni – nie ma co sobie głowy zawracać rozwijaniem akceptacji. w momencie kiedy jednak zacznie ci przeszkadzać to, że powstaje w tobie stres w wyniku cudzych zachowań (czyli innymi słowy twój nastrój zależy od innych) – akceptacja cudzej odmienności jest jedyną drogą do wolności od stresu.
lewap napisał
„ORAZ podejmujemy świadomą DECYZJĘ, czy chce się nam w tych okolicznościach przyrody siedzieć, czy nie ” działa to w przypadku samobójców ? Czasem mówi sie (a może i często?), że ktoś taki nie myśli o swojej rodzinie przez którego ta bedzie cierpieć. Ciekawe czy tu nie jest granica tej akceptacji , ktoś może na opak to zrozumieć i krzywdzić innych 'bo przecież ich emocje to ich sprawa’. Albo coś pokręciłem, ogółem fajny tekst :) daje do myślenia. Chciałbym dojść do momentu, gdy mam naprawde gdzieś co myśla inni o mnie, w ogóle..
miriam napisał
poruszasz sprawę, która zawiera w sobie tyle różnych sytuacji, że jednoznaczna wypowiedź na ten temat jest niemożliwa. wszystko zależy od motywacji osób biorących udział w wydarzeniu. jestem w stanie sobie wyobrazić sytuację, gdy ktoś popełnia samobójstwo, bo narobił długów których nie jest w stanie spłacić i zostawia z nimi bliskich. ale również jestem w stanie zobaczyć osobę, która popełnia samobójstwo, bo jest śmiertelnie chora i ból fizyczny jest ponad jej wytrzymałość. trudno obydwie włożyć do jednego worka. dlatego z zasady unikam stwierdzeń ogólnych na temat wydarzeń szczególnych.
Evry napisał
Piszesz, że dokąd traktujemy czyjś kawałek odmienności jako feler, to nie jest akceptacja.
Trochę nie rozumiem, bo w artykule o akceptacji i wschodnim wojowniku pisze o tym co znaczy akceptacja „po wschodniemu”. I jeśli dobrze zrozumiałam to nie znaczy uznać, że feler nie jest felerem, ale zaakceptować jego istnienie japońskie, być może po to by go zmienić. Coś pokręcone?
miriam napisał
Akceptacja tego, co jest tu i teraz oznacza, że tego co JUŻ jest tu i teraz nie próbujemy zmieniać – bo i tak nie damy rady i tylko się zestresujemy. Jeśli ktoś nas obraził, to nie ma co próbować wepchnąć mu jego słów w usta, bo to nie wyjdzie. Możemy tylko świadomie zareagować z poziomu akceptacji, że stało się i tu i teraz tak właśnie sytuacja wygląda. Jak ogromna jest to różnica (i dlaczego akceptując to, co jest łatwiej nam zmienić to W PRZYSZŁOŚCI) piszę tutaj :)
http://bezego.com/2014/05/11/jak-w-ulamku-sekundy-podniesc-skutecznosc-dzialania-czyli-paradoks-akceptacji-tego-co-jest/
Evry napisał
istnienie jakotakie* (ale mowia, ze „jakotako” to po japonsku:)
mialo byc:)
Evry napisał
Inna rzecz to, że jak uważam oburzenie z powodu, że pacholek stoi na drodze pochodzi nie z chęci prowadzenia walki, tylko z tego, że to ktoś popełnił błąd, a to ja muszę się wysilać, żeby został poprawiony. Oburzenie takie broni ogolnopojetej sprawiedliwości czy faktu, że każdy powinien być odpowiedzialny za „swoje”: czyli Ty za odpowiednią jazdę na drodze, a robotnicy za swoją pracę i słupki.
miriam napisał
heh… poradzenie sobie z tym, że świat nie jest sprawiedliwy, a ludzie popełniają błędy jest centralnym (i bardzo trudnym!) zadaniem wszystkich, którzy chcą czuć spokój w życiu codziennym. jednak wystarczy pomyśleć o policjantach, którzy mają do czynienia na co dzień z ludźmi, którzy mają zupełnie inną koncepcją sprawiedliwości. gdyby nie umieli zaakceptować, że tak właśnie jest – nie byliby w stanie wykonywać swojej pracy. tu jest wprowadzający tekst o tym (o błędach, nie o sprawiedliwości :))
http://bezego.com/2013/04/14/dlaczego-nie-warto-czuc-sie-doskonalym-medytacja-kierowcy-33/
Marta napisał
Dokładnie tak zrobiłam. Byłam umowiona z kumpelami. Dzwonilam dzwoniłam spod drzwi. Nikt nie odbieral bo schowaly komorki do torebki. Poszłam sobie a potem oddzwonily gdzie jestem. Ja na to że byłam ale się zmyłam bo nikt nie odbierał tel. Nasłuchałam się wtedy jaka to jestem. Foch. Obraza itp. I ocena sytuacji jednostronna.
Miriam Babula napisał
ahahha zdarza się. też się tak nasłuchałam kilka razy :D
Wioletta napisał
Kolejny wspaniały tekst, zostaję tutaj na dłużej!
Baś napisał
Swietny blog! Niedawno go odkrylam i troche tu pobede :) Bardzo dziekuje za swietne, gleboko madre teksty! Pozdrawiam.
Miriam Babula napisał
Dziękuję Baś i też pozdrawiam!
Edyta K napisał
„pękamy sobie kilka żyłek”…. Uwielbiam! Ćwiczę akceptację level hard z moim synem nastoletnim. Do niedawna każda nie wykonana prośba (tudzież odwleczona w nieskończoność) to była woda na mój młyn: Oczywiście nie umył garów. Pewnie, przecież ma w dupie to co mówię. Wogóle mnie nie szanuje. Zero szacunku. Wykorzystuje mnie. Wszyscy mnie wykorzystują…. I tak dalej w kółeczko, przez zaciśnięte zęby, szorując te cholerne gary za niego i pękając trylion moich własnych drogocennych żyłek. Widzę to! Namierzam, zmieniam się i to jest cudne. Od wczoraj dopiero czytam Twojego bloga, niesamowity jest. Jeszcze rok temu bym Cię wyklęła i uciekła stąd (byłam typową „people pleaser” w związku z osobowością narcystyczną, czyli pełna masakra… a jaki finał!), ale teraz nie mogę się oderwać. Tylko głową kiwam, śmieję się, komentuję…. Masz dar do pisania i umiejętność klarownego i dosadnego przekazywania wiedzy/idei. Dzięki ?
Miriam Babula napisał
:) fajnie to opisujesz :) szczerze gratuluję, bo rozwijanie akceptacji jest trudne! dziękuję za ciepłe słowa i zapraszam ponownie <3
owieczka napisał
Mam to samo, tylko z… partnerem. Z synem taka sytuacja wygląda zgoła inaczej, nie ma wątpliwości, że chcemy mieć z nim dobrą relację bez względu na wszystko. W przypadku partnera z tyłu głowy jest jednak świadomość tego, że „kiedy przegnie pałkę” należy tę relację zostawić i iść dalej. Szukać innego tańca.
Obowiązki domowe są przez niego traktowane jako oddawanie mi przysługi i kupowanie tym sobie „świętego spokoju” tak samo jak wszelkie wspólne aktywności, które nie są siedzeniem przed tym samym ekranem. Zależnie od moich wybuchów są więc przez niego sprowadzane do minimum i wykonywane wtedy, kiedy ja już mu nie daję spokoju. Mimo to nie mam wątpliwości, że kocham go naprawdę, ta miłość jest prawdziwa i obustronna i nie chcę stąd odchodzić. Kiedy nie jest zmęczony i spędzamy aktywnie czas razem jest świetnie, ma też w sobie dużo więcej akceptacji niż ja. Wg Twojego innego artykułu przeważają w nim cechy tamas, u mnie natomiast rajas szaleje kiedy tylko widzi bezproduktywną bezczynność i bałagan w domu. Ani jedna, ani druga skrajność nie jest dobra, chcę się wyzwolić z mojej, jednak boję się że a) on ze swojego tamas nie wyjdzie i będę z nim w trybie owcy, b) zmieniłby się dopiero kiedy bym od niego odeszła, c) on ze swojego tamas nie wyjdzie, a ja do niego dołączę. Tego ostatniego chyba boję się najbardziej i dlatego tak ciężko mi jego cechy zaakceptować. Nie jest to może sytuacja do opisywania w komentarzu, ale nie wiem już co mam zrobić, moja terapeutka doradziła po prostu rozejście się, a czuję jakby to było podobne do zachowania wyżej opisanej furiatki niż w pełni świadomej osoby.
No i świetny wpis, jestem Twoją fanką, cieszy mnie że piszesz w tak otwarty sposób o sprawach, które rzekomo są już ustalone i pewne. I ten język! :) Oby tak dalej!
Miriam Babula napisał
Dziękuję za podzielenie się i miłe słowa. Niestety, nie jestem w stanie nic podpowiedzieć, bo wszystko zależy od niuansów. Może ten tekst trochę ci pomoże?
http://bezego.com/2016/07/17/jedna-mysl-ktora-gwarantuje-ze-bedziesz-porzuconaporzucony/
Pozdrawiam i trzymam kciuki! <3
Vito napisał
Witam.
Dziękuję – świetny blog, dopiero zacząłem czytać. Jakież zdziwienie człowieka bierze, gdy sonduje swoje wnętrze. Ego to niezwykle wytrenowany „przeciwnik”. Ale poznawanie może być zabawne.
Ponieważ mieszkam na Filipinach dysponuję całymi nadwyżkami czasu gdyż miejscowi podchodzą dość liberalnie do kwestii umawiania się. Czasem na 5 minut przed spotkaniem je odwołują a najchętniej wcale nie dają znaku życia. Gdy Filipińczyk mówi że wracamy o 15 – trzeba dodać 2 lub 3 godziny. Uczę się tutaj nieaktywować trybu furjat. Jestem pewny, że można ćwiczyć w każdym miejscu na Ziemi.
Pozdrawiam
Miriam Babula napisał
Hahhaha Filipiny brzmią jak dobre wyzwanie :) To prawda co piszesz. Ego to mistrz ninja. I odkrywanie jego taktyk w sobie może być niezwykle zabawne. :) Pozdrawiam również!
Patrycja napisał
Hej! Mam taka niejasnosc.. Nie mam większego problemu by cudzą odmiennosc traktowac tylko jako ukształtowanie terenu wobec ludzi którzy nie są dla mnie bardzo ważni. Trochę na zasadzie – badzcie jacy chcecie, to wasz wybor. Gdy jednak w grę wchodzi ktoś bliski nie potrafię zastosowac tego podejścia. Moja mama np. ma skrajna potrzebe kontrolowania życia wszystkich domowników wchodząc w przemoc słowną, manipulacje itd Gdyby chodziło o kogos innego – zdecydowałabym się z tą osoba po prostu nie tanczyc. Ale chce by byla obecna w moim życiu. O ile potrafię sobie już poradzić z tym jak ja się czuję gdy to robi, o tyle ze względu na nią samą chciałabym jej pomóc, zmienić to, wyjść z tej toksyczności. Wiem, że to musi być jej wybór, jednak przeciez moge ja do tego wyboru zachęcać, uswiadamiac ją itd. Mam pewne rozdarcie, bo jeśli potraktuje to jako ukształtowanie terenu, a nie coś toksycznego to po co mialabym to robić, starac się coś zmienić?
Wiem, że pewnie stoi za tym problem z pełną akceptacją ale chyba boję się tej pełnej akceptacji. Boję się że jesli pozwolę być jej jaką chce być to już zawsze taka będzie i będzie krzywdziła samą siebie. Wiem, że to jej wybór, jednak zawsze możemy próbować wplynac na drugą osobę.. Czy to zdrowe próbować?
Miriam Babula napisał
Jest tak, jak piszesz. Za tą chęcią rzeczywiście stoi brak pełnej akceptacji. Tylko kto z nas ją ma? ;) Dobrze by było zacząć od przyjrzenia się swoim ranom, które otwierają się, gdy mama zachowuje się tak, jak się zachowuje. I skupić się na ich wygojeniu. Dopiero, gdy zachowanie mamy przestanie cię ranić, zobaczysz właściwy sposób na to, żeby pomóc i jej.