Żyjemy w epoce romantycznej.
W epoce, w której wierzymy, że miłość wyleczy wszystkie nasze rany. Że napełni nasze życie sensem. Że miłość to, po prostu, najwyższe szczęście.
I, jakby nie patrzeć, nie jest to idea ani brzydka, ani nieprawdziwa.
Niestety, zaczyna być brzydka, nieprawdziwa i niebezpieczna, gdy uwierzymy, że chodzi tu o miłość… drugiej osoby do nas.
I dzisiejszy tekst jest właśnie o tym: o zniszczeniach, których dokonujemy zarówno w nas samych jak i w naszych partnerach pod jej wpływem. A dokładniej: o tym, że wystarczy uwierzyć, że „miłość = wzajemne dawanie sobie szczęścia”, żeby natychmiast wylądować w relacji toksycznej.
Jeśli, więc, zastanawiasz się, czy jesteś w toksycznym związku, nie ma potrzeby poddawać drobiazgowej analizie zachowań partnera. W trujących związkach nie trzyma nas, bowiem, wstrętny partner, tylko ta właśnie zdradziecka idea. Jeśli w nią wierzysz masz 100% gwarancji, że… no cóż… jesteś (lub wylądujesz przy najbliższej okazji) w toksycznym związku.
Dlaczego, więc, jest to idea tak zdradziecka?
Dlatego, że u jej podstaw leży:
Błędna i szalenie niebezpieczna definicja szczęścia
…czyli przekonanie, że szczęście to „rzecz” – zupełnie od szczęśliwej osoby oddzielna. Rzecz, którą możemy albo zatrzymać dla siebie, albo zapakować w ładne pudełeczko i przekazać komuś innemu w dowód naszej miłości!
Jeśli zatrzymujemy dla siebie, zamiast dać innym – bęc! jesteśmy wstrętnymi egoistami.
Kto by się chciał na taką etykietkę narazić?!?
Nic dziwnego, że spędzamy życie grając w grę „ja dam szczęście tobie, a ty daj szczęście mi”.
I to jest właśnie definicja relacji toksycznej, która – w moich oczach – najtrafniej opisuje problem: jest to relacja, w której odpowiedzialność za moje szczęście ponosisz TY, a za twoje – JA. W efekcie, nikt z nas szczęśliwy nie jest. Zabawa ta ma, bowiem, trzy nieuniknione i tragiczne konsekwencje:
Tragiczna konsekwencja #1: Dając szczęście drugiej osobie – okaleczamy ją
Szczęście to nie jest, bowiem, „rzecz”, którą można komuś dać, albo komuś zabrać.
Szczęście to wynik naszej własnej decyzji: „kłamię, kluczę i udaję kogoś, kim nie jestem czy idę za tym, w co wierzę, za tym, co dla mnie prawdziwe?”
Nawet najbardziej kochająca nas osoba nie jest w stanie podjąć tej decyzji za nas.
Ergo nawet najbardziej kochająca nas osoba nie może uczynić nas szczęśliwymi.
Jeśli, więc, obiecujemy komuś, że damy mu szczęście, utrwalamy w nim, w ten sposób, zdradziecką iluzję, że jego szczęście nie zależy od niego. Tylko… od nas! Że jego jedyną na nie szansą jest trzymanie się nas i stawanie na rzęsach, żebyśmy sobie gdzieś z jego szczęściem nie poszli!
A innymi słowy: utrwala w nim przekonanie, że sam w sobie jest niepełny, popsuty i kaleki właśnie. Ograbia go z sił, odwagi i motywacji do postępowania w zgodzie ze sobą. Oraz z szans na samo-spełnienie.
To, co autentycznie możemy dać komuś bliskiemu (mniej bliskiemu zresztą też :)) – to codzienne wsparcie w podejmowaniu decyzji o byciu sobą. W odkrywaniu jego / jej autentycznych pragnień. I w postępowaniu w zgodzie z nimi.
Zanim, więc, rzucimy się, żeby „uszczęśliwić” naszego partnera, dobrze jest zrobić sobie rachunek sumienia. Czy aby na pewno chcemy jej / mu coś dać? Czy raczej uzależnić emocjonalnie? I uchronić SIEBIE przed utratą osoby, bez której MY nie potrafimy żyć?
I odwrotnie: Czy potrafimy spojrzeć drugiej osobie w oczy i powiedzieć, że tego szczęścia nie jesteśmy w stanie jej dać? Że musi odnaleźć je w sobie, a nie w nas? Że… hmmm… to nie jest nasza odpowiedzialność, tylko jej…?
Jeśli jesteśmy w toksycznym związku, te pytania spowodują, że pojawi się w nas dyskomfort (o jezu – ależ jestem beznadziejną egoistką!) i lęk (no przecież jak mu to powiem, to pójdzie sobie w świat od razu!). Nie uciekamy, jednak, od tych emocji – bo ucieczka tylko ten dyskomfort i lęk powiększy. Nie próbujemy ich zmieniać, ani stawiać im oporu. Tylko pozwalamy im być takimi, jakimi są Tu i Teraz. I oglądamy skąd się w nas w ogóle wzięły.
A wzięły się stąd:
Tragiczna konsekwencja #2: Dając szczęście drugiej osobie – okaleczamy siebie
Jednym z najbardziej zdradzieckich przekonań, stanowiącym – w pewnym sensie – fundament ego, jest wiara, że na szczęście musimy zasłużyć. Że musimy zrobić coś, co udowodni wszem i wobec, że jesteśmy tego szczęścia godni. A nie, że jak bezczelny złodziej, wzięliśmy sobie to szczęście sami.
A jak najlepiej udowodnić innym, że na to szczęście zasłużyliśmy?
No to oczywiste! „Dając szczęście” komuś innemu.
Niestety, w momencie gdy uwierzymy, że to MY jesteśmy źródłem cudzego szczęścia, zaczynamy się za cudze szczęście czuć odpowiedzialni.
Zaczynamy, więc, czuć wyrzuty sumienia, że postępujemy w zgodzie ze sobą, a nie w zgodzie z oczekiwaniami bliskich. I stopniowo zaczynamy się odcinać od własnych potrzeb i postępować sobie wbrew.
Co gorsza, jak pisałam powyżej, szczęście to nie jest rzecz, którą możemy komuś dać.
Nie mamy, więc, najmniejszych szans na powodzenie!
I wpadamy w błędne koło toksycznej relacji: im bardziej niepełni i niezasługujący na szczęście się czujemy – tym bardziej stajemy na rzęsach, żeby dać szczęście innym – tym bardziej czujemy, że nam to nie wychodzi – tym większe nasze poczucie winy – i tym bardziej sami czujemy się niegodni szczęścia.
Co prowadzi nas wprost do:
Tragiczna konsekwencja #3: Dając szczęście drugiej osobie – okaleczamy… Cały Świat
Co by się stało, gdyby ktoś powiedział:
O nie! Tak nie może być. Od dzisiaj słońce świeci tylko na mój ogródek, deszcz podlewa tylko moje marchewki. Od kwiatów też zabieraj swojego wstrętnego nosa – pachną tylko dla mnie!
I – co gorsza – miałby moc sprawczą?
Choć łatwo o tym zapomnieć w naszym codziennym biegu przez życie, każdy z nas jest taką samą częścią Kosmosu jak Słońce, Deszcz i Kwiaty. Daje coś wszystkim, których spotyka. I dostaje coś od wszystkich, których spotyka – nawet jeśli jest to „jedynie” okazja do pośmiania się, czy przyjrzenia własnej złości.
Wszyscy jesteśmy częścią żywej, pulsującej, tkanki ciągłej wymiany każdego z każdym.
Nasz partner też!
Choć używamy słowa „nasz”, wcale nasz nie jest. I nie istnieje na tym świecie DLA NAS. Jeśli jesteśmy bystrzy – możemy skorzystać z okazji, że akurat jest obok i cieszyć się jego obecnością. Jednak upieranie się, że istnieje tylko po to, żeby cieszyć NAS – wycina go z żywej tkanki wymiany, ograbia z jego obecności wszystkich innych i… okalecza Cały Świat.
Co jednak może być bardziej wstrząsające: MY też nie istniejemy dla nikogo. Nie jesteśmy cudzą własnością. Oddajemy się w „cudze posiadanie” jedynie wtedy, gdy czujemy wewnętrzną pustkę. I próbujemy ją zapełnić drugą osobą.
Niestety, nawet najcudowniejsza osoba nie jest w stanie tej pustki zapełnić.
Bo ta pustka to nic innego niż potrzeba bycia „czymś więcej”, bycia częścią Większego Planu, poczucia, że nasze życie ma Większy Sens. Odnalezienie go jest tożsame z odnalezieniem naszej roli w tej żywej, pulsującej tkance wymiany każdego z każdym, czyli z odnalezieniem tego, kim jesteśmy i czego tak naprawdę chcemy od Życia.
Skupiając się na tym, żeby „dać szczęście” jednej osobie i od niej „je otrzymać”, ograniczamy sami siebie i pozbawiamy się jedynej szansy na samo-spełnienie.
I jednocześnie pozbawiamy Cały Świat wkładu, który mieliśmy wnieść.
* * *
Im silniejsza nasza wiara, że żeby zasłużyć na szczęście musimy dać je drugiej osobie, tym wyższe prawdopodobieństwo, że wylądujemy w relacji toksycznej.
I odwrotnie – całkowita wolność od tej iluzji i pozwolenie sobie (i swojemu partnerowi) na bycie szczęśliwym tak po prostu, daje nam 100% gwarancji, że każda nasza relacja będzie jak najbardziej zdrowa.
Dlatego zanim oderwiesz się od monitora i podejdziesz do swojego partnera dobrze przetraw poniższe:
To, co powszechnie uważa się za „dawanie szczęścia”, to w rzeczywistości gra w „ja okaleczę ciebie, a ty okalecz mnie.”
Czy na pewno właśnie to chcesz dać komuś, kogo przecież kochasz?
Mariusz napisał
Dzisiaj zabiłem swój egoizm. Podzieliłem się twoją twórczością ze światem. Doskonały tekst, gratuluję :)
miriam napisał
wow! ja też gratuluję (tego zabójstwa :)). i dziękuję :)
Sush napisał
W takim razie jaki jest w ogóle sens zawierania jakichkolwiek relacji, skoro nie jest to prawidłowe źródło szczęscia? Bo z tego tekstu wynika że równie dobrze można byc z kims albo samemu i to nic nie powinno zmienic w naszym szczęsciu i życiu.
miriam napisał
No właśnie :) To jest BARDZO dobre pytanie. Będę o tym pisać w przyszłości :)
janis napisał
O tak, to jest bardzo ważne pytanie i ja też czekam na rozwinięcie tematu. Bardzo lubię tu zagladac <3
Bartosz napisał
To co to znaczy kochać kogoś w takim razie? Moim zdaniem dawanie mu tego co sami chcemy mieć , jak sami chcemy być traktowani – to jest dawanie szczęścia. Czekam na Twoja odpowiedź. Pozdrawiam
sg napisał
Moim zdaniem to rozpoznawanie czyiś potrzeb i zaspokajanie ich. Oczywiście w zgodzie ze sobą.
white stag napisał
Mylę, że za szczęciem (w zwiazku, czy gdziekolwiek) nie należy gonic. Nie powinno by ono celem naszych swiadomych dzialan (takie oczekiwania moga czlowieka popchnac w rozne dziwne rejony, bynajmniej szczesliwe), choc bywa ich rezultatem.
panparagraff napisał
Szczęścia nie możesz dać, możesz je tylko przeżyć!
A jak wspaniale przeżyć szczęście z partnerem, partnerką…
Grazyna napisał
Szczęścia nie możesz nikomu dać ale możesz je dzielić z drugą szczesliwą osobą :-)
Maciek Zasada napisał
To jest Twój wkład w robienie wokół lepiej. Świat dziękuje. Ten bliższy i ten dalszy.
miriam napisał
hahaha. dzięki bardzo maciek :)
margo0307 napisał
… Im silniejsza nasza wiara, ze aby zasłużyc na szczęscie – musimy dac je drugiej osobie, tym większe prawdopodobieństwo, że wyladujemy w relacji toksycznej…
Szkoda, że tak niewielu z nas rozumie te głęboko madre słowa… :?
Wspaniała notka, dziękuję :)
miriam napisał
ja też dziękuję margo :)
alicja napisał
Miriam po raz kolejny trafiasz w dobry temat w dobrym czasie – dziękuję :) Temat związków się dotąd jednak nie pojawiał. Czy można liczyć, że jest to jaskółka kolejnych? (Bo chciałabym :))
miriam napisał
to cieszę się z tej synchronizacji. ostatnio zostałam zalana pytaniami o związki, więc tak – będę o nich pisać częściej.
Anka napisał
Dziękuję za ten tekst i poprzednie :)
miriam napisał
bardzo proszę :)
M. napisał
Przydałaby się wersja angielska owego tekstu. Wiele razy powtarzam, że nie chcę byc dla niego calym swiatem, mamy przez ten swiat ramie w ramie isc i sie wspierac… Ciezko to wprowadzic. Rezygnacja ze swoich potrzeb, zeby dac komus szczescie, bo przeciez jest dla mnie dobry to nie jest wlasciwa droga. Niby zle jak ktos nas nie kocha, pytanie czy dobrze jest jesli ktos nas kocha za bardzo?
miriam napisał
słuszne pytanie. warto zadać sobie przy okazji inne: co to znaczy „kochać za bardzo”? czy przypadkiem nie jest to „potrzebować”? a jak potrzebuje, to czy na pewno kocha? będę o tym pisać :)
M. napisał
Myslisz, ze pod slowami 'kocham’ jest ukryta potrzeba bycia z kims, przynalezenia oraz potrzeba akceptacji? Moglaby to byc zatem jakakolwiek 'dobra’ kobieta, która okaże wsparcie i będzie „głaskac”… hm
miriam napisał
nie wiem czy tak jest w twoim konkretnym przypadku. bo wymagałoby to bliższego przyjrzenia się. ale w teorii tak jest to możliwe…
ego napisał
Nie wiem gdzie zadac to pytanie, więc może tu zadam. W swoim ebooku piszesz, że walka z objawami nie ma sensu (szarpanie się z nimi), nawet piszesz, ja tak to rozumiem, że… cwiczenie tzw. silnej woli nie ma sensu. To jest wartosciowy przekaz, bardzo go zapamietałem i wiele mi pomógł, ale jest tu chyba pewien haczyk, załóżmy, że jest alkoholik (alkohol = objaw), 99% ludzi pewnie odstawi alkohol i zaraz wróci wiec szybko zrozumieja to o czym piszesz. Ale przecież skupienie sie na przyczynach też „boli”, bo albo ktos zaczyna medytowac, albo jakas metoda oczyszcza swe przekonania/uwalnia je, czy co niegdys stłumione pragnie wyjac na wierzch i oczyscic itd itd. Niby walka z objawami nie ma sensu, ale co zrobic jak człowiek nie chce rozpracowywac przyczyn albo chciałby, ale jest to poza strefa komfortu? Nie uważasz, że w ebooku brakuje o tym wzmianki? Moim zdaniem owszem, bo o ile objaw to objaw i jest tylko skutkiem o tyle wziecie sie za przyczyne… staje sie objawem, bo człowiek nie ma najmniejszej ochoty na prace nad soba. tak mi sie wydaje. Nie ma sensu przechodzic na np. diete jesli w głowie rodzi sie bunt i w rzeczywistosci wolimy chipsy i tort, wypadałoby najpierw oczyscic bunt psychiki, poszukac przyczyny jedzenia w nadmiarze – wówczas dbanie o siebie staje sie efektem ubocznym. Ja to rozumiem wszystko. Ale kto przyczyny rozwiaze… W jednej ksiażce Joe Vitale pisze, że najpierw jak oczyszczał sie pewna metoda, to wymagało to swiadomego wysiłku ale potem stała sie jego druga natura. No ale własnie… najpierw…
miriam napisał
Rozumiem, że pytasz o to, co robić jak się nie chce nad sobą pracować…? Myślę, że warto sobie doprecyzować, czy jest to autentycznie brak ochoty, czy brak wiedzy co z daną emocją czy wdrukiem zrobić.
Na brak ochoty jedynym lekarstwem jest ból. Więc, albo czekasz aż zrobi się nie do wytrzymania i nagle pojawi się determinacja, żeby przestało boleć. Albo masz świadomość, że jak nic nie zrobisz tu i teraz to będzie tylko gorzej: wyprzedzasz wypadki i zabierasz się za swoje nierealne oczekiwania na mniejszych stresach i wtedy do większych po prostu nie dochodzi.
Na brak wiedzy, zaś, jedynym lekarstwem jest jej uzupełnienie :)
ego napisał
Nie mam zielonego pojęcia jak wziac sie za uwolnienie/oczyszczenie przyczyny w głowie. Tzn. wiem co zrobic, ale tak jak napisałem – nie chce mi się. I tu sie zatrzymałem w swoim rozwoju , bo praca nad soba stała sie objawem. Masz jakis pomysł na to Miriam? Dodam, że jedyne co jestem obecnie w stanie robic w kontekscie tzw. rozwoju, to obserwowac to co czuje, bo to można robic nawet siedzac przed komputerem. Wszystko inne jest poza strefa komfortu.
miriam napisał
Tu odpowiedź jest taka sama – skoro ci się nie chce, tzn, że nie boli na tyle, żeby ci się chciało. :)
Choć zaczynam się zastanawiać, czy na pewno jest to kwestia braku ochoty, czy bardziej braku pewności, że zajrzenie w tą strefę dyskomfortu przyniesie cokolwiek innego poza dyskomfortem…?
ego napisał
No ale gdyby chodziło o np. złosc, nałóg palenia, alkoholizm i setki innych podobnych rzeczy, na pewno napisałabys, że walka z nimi nie ma sensu, że to skutek (objaw) i nic na siłe. W przypadku wychodzenia ze strefy komfortu już tak nie piszesz i chyba nawet nie wykluczasz wyjscia na siłe… no ale ok, w porzadku. i tak – chodziło mi własnie o to. Nie wiedziałem co zrobic, gdy sa 2 objawy: objaw i niechec do pracy nad jego przyczyna. pozdrawiam
miriam napisał
motywacja bólem nie ma nic wspólnego z robieniem czegoś na siłę :)
Adriana napisał
ego
Rozwój zaczyna się tam, gdzie kończy się strefa komfortu. I tylko tam jest rozwój.
ego napisał
Tak sobie wymysliłem, że w 99% przypadków nie bede robił niczego na siłe, np. jak chciałbym sie zdrowo odżywiac, ale ciagle przegrywałbym, to znak, ze walczę a walka sensu nie ma. Skupiam sie na przyczynie niejedzenia zdrowo , usune przyczyne = pojawi sie byc moze naturalna chec dbania o zdrowie i bedzie to bezwysiłkowe. Walki jakiejkolwiek mam serdecznie dosyc, wiec tam bedzie tylko ten konieczny 1% na samo w ogóle rozpoczecie oczyszczania z programów i emocji… tylko na to. wszelkie inne sprawy, bieganie, sport, nauka, otwartosc na ludzi, zarobki, relacje, pracowitosc itd itp. licze ze stana sie efektem ubocznym oczyszczania. Mam nadzieje, że to ma sens. Pytań już nie mam, dzięki.
miriam napisał
Ma ogromny sens. Trzymam kciuki!
Robert napisał
Jak dojść do przyczyny?
Miriam Babula napisał
obawiam się, że jedyna prawdziwa odpowiedź niewiele pomoże, bo brzmi: wnikliwą samo-obserwacją. zazwyczaj przyczyną jest ucieczka od jakiejś trudnej emocji. niestety nie jestem w stanie pomóc bardziej w komentarzu. powodzenia!
Wojciech napisał
Baaaardzo mi się podoba Twój tekst. Przy okazji polecam: Barbara de Angelis „Prawdy o życiu. Poradnik dla wrażliwych” rozdział 7 „O Miłosci” Pozdrawiam!
Piotr napisał
Mam pytanie … czy związek, w którym poświęcam siebie dla kogoś bo tak go kocham i jestem tego świadomy jest toksyczny ? Myślę tu o takim związku jak np.: w filmie Najdłuższa podróż / The Longest Ride (nie wiem czy go widziałaś). Gdzie jest ta granica między poświęcaniem się dla kogoś, a robieniem dla siebie, może to w naszym umyśle wcale nie musi się dzielić, może by wzajemnie się uzupełniającą całością… czy nie?
miriam napisał
Niestety, nie widziałam. Nie ma nic złego w dbaniu o cudzy komfort, jeśli sprawia nam to autentyczną przyjemność (a nie satysfakcję ego). I to jest właśnie ta granica.
Piotr napisał
Pytanie jak mądrze wyłapać że jest to właśnie satysfakcja ego, a nie czysta przyjemność …
miriam napisał
po tym, czy oczekujesz rewanżu.. ;)
Dandilop napisał
Na poczatku przepraszam za brak nie których znaków diakrytycznych z powodu iż strona ta chyba ich nie obsługuje.
No cóż przyznam szczerze że artykuł ten jest trochę kontrofensywny w moim odczuciu zważywszy na moje idee życiowe jakimi się od zawsze kieruje.Owszem jest w nim też prawda,ale to zależy od punktu widzenia danej osoby.Więc dla mnie jako osoby wrażliwej czytajac ten artykuł nasuwa się tylko jedna mylsl,a mianowicie egocentryzm.
Czyli żyj tak aby tylko tobie było dobrze,nie poswięcaj się tylko patrz na siebie,nie obdarzaj szczęsciem drugiej osoby niech sobie sama radzi. Dobrze. I teraz szczęscie to nie towar czyli rzecz zgadzam się lecz szczęscie to cos więcej niż rzecz która można kupic i podarowac bliskiej osobie.Ha ha to było by zbyt proste o nie! Jasne, jak by tak na półkach sklepowych było szczęscie to wszyscy by byli szczęsliwi.Więc nie tędy droga.Szczęscie to ciężka praca,wspólna praca i ciagłe staranie się o nie będac w zwiazku przez obu partnerów.Na artykuł natrafiłem przez przypadek i ostatecznie go neguje a mam do tego prawo, bo jest wiele dobra które można komus ofiarowac nawet nie liczac na jakiekolwiek korzysci z tego.Nie da się życ patrzac tylko na siebie i robic cos tylko dla siebie to nie możliwe bo zawsze przyjdzie dzień gdzie będzie potrzebna czyjas pomoc.
Temat ten i artykuł o nim idealnie pasuje do kogos egocentrycznego i takie stwierdzenia często występuja w stanach psychotycznych co oczywiscie nie sugeruje tylko przytaczam.
Więc więcej wiary i wrażliwosci oraz zrozumienia nam potrzeba a każdy nawet najbardziej toksyczny zwiazek można zmienic i życ normalnie jak na cywilizowanych ludzi przystało.
Jest to temat bardzo szeroki i powiazany mocno z psychologia własna i życia z partnerem,a że uwielbiam takie tematy więc pozwoliłem sobie na komentarz.
Dziękuje i pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz przepraszam za brak niektórych znaków polskich,bo prawdopodobnie system tego blogu ich nie akceptuje nie wiem ale miałem problem aby poprawnie tutaj pisac.
miriam napisał
Oj,obawiam się, że podjąłeś dyskusję z własnym wyobrażeniem tego tekstu, a nie z treścią faktycznie w nim zawartą. Też pozdrawiam!
Dandilop napisał
Witam.
Własnie na to liczyłem.Brak komentarza.
Jeżeli chodzi o moja wyobraźnie to jest ona bujna,ale też rozsadna.Mam ze soba duży bagaż doswiadczeń życiowych nie koniecznie miłych,ale cóż takie życie i nikt nie mówił że będzie łatwo.
Nie miałem zamiaru podejmowac dyskusji tylko wyraziłem swoja opinie.
Jeszcze raz pozdrawiam i życzę sukcesów.
miriam napisał
Dziękuję i nawzajem!
panparagraff napisał
Myślę, że trzeba to rozpatrywać na dwóch różnych poziomach.
Na poziomie społecznym – piszę dla Ciebie post, bo wydaje mi się, że znam odpowiedź. Ta aktywność zupełnie nic mnie nie kosztuje, poza kilkoma minutami mojego czasu. Mam wolny wieczór i mogę sobie na to pozwolić. Zakładam też, że jest Pan czytelnikiem tego bloga i w przyszłości może to Pan odpowie na jakieś moje pytanie. Bo również nie będzie to Pana wiele kosztować. Czyli oboje mamy potencjalne korzyści z tej rozmowy. Powiem więcej, być może będzie dyskutować na tym blogu przez kilka najbliższych lat, potem spotkamy się w realu, wymyślimy wspólny biznes i staniemy się milionerami? Ten poziom jest bardzo prosty.
Wyobraźmy sobie teraz poziom psychologiczny. Nie mam zupełnie ochoty napisać odpowiedzi na Pana post. Nie mam na to czasu, ponieważ umówiłem się ze znajomymi. Ale odpowiadam na Pana post, ponieważ wiem, że tego Pan ode mnie oczekuje i nie chcę Pana zawieść. Robię coś wbrew sobie. Ale sam siebie staram się przekonać, że robię dobrze. Brnę w to. Jeśli będziemy przez kilka lat rozmawiać w ten sposób – to fakt, że cały czas robię coś dla Pana może mnie unieszczęśliwiać. Co nie zmienia faktu, że jeśli kilka lat będziemy tutaj dyskutować, to być może spotkamy się w realu, poznamy się, zrobimy super interes i stanie się milionerami? Na wyższym poziomie – mogę być milionerem, ale pozostać nieszczęśliwy.
Czy to jest egoistyczne? Nie. Ponieważ nie ma Pan prawa oczekiwać ode mnie pisania tych postów. A to, że nie mam ochoty pisać tej odpowiedzi w tej chwili wcale nie oznacza, że w ogóle nie chcę pomóc. Uzgodnienie tych dwóch poziomów może być bardzo proste i sprowadzać się do jednego zdania: przepraszam, w tej chwili nie mogę o tym porozmawiać, ale jutro z przyjemnością. Nie chodzi tutaj o egoizm tylko o szacunek do samego siebie. Tak na prawdę to ta druga osoba, która żąda odpowiedzi, domaga się czegoś tu i teraz okazuje zachowanie egoistyczne. Jeśli Pan zmusza mnie do czegoś, czego ja nie chce, to Pan jest egoistą a nie ja.
Przepraszam, że tak długo odpowiadam, ale nie jestem specjalistą tylko czytelnikiem bloga. Pozdrawiam!
Piotrek napisał
Fenomenalny artykuł, dziękuje. :)
mokobo napisał
Dużo wskazówek i mądrości. Myślę że to o czym piszesz zawiera dużo prawdy. Wertuje bloga i wiele się dowiedziałem. Całe szczęście, to nie jest początek mojej drogi w tych dziedzinach.. Obawiam się jednak, i raduje po części, że przezwyciężenie swojego ego, to trudne zadanie wymagające dużo pracy i czasu.. Dzięki pewnej dziewczynie którą obdarzyłem uczuciem, a to uczucie wyjawiło mi jak dużą władze, ego może mieć nad moimi emocjami i myślami.. Walka z własnym umysłem i przyzwyczajeniami zawsze należy do bardzo trudnych.. To jak wyzwalanie się z uprzedzeń i przekonań. Jak stawane ponad tym wszystkim.. Zdaje sobie sprawę że nie da się tego tak poprostu odrzucić… Ale może da się przebudować, odmienić.. Bo jeśl ego wywiera wpływ na nas to i my wywieramy wpływ na ego. Nie szukam wymówek, ani łatwej drogi, cierpliwie będę nad tym pracował. Komentuje, bo te wpisy dużo mi pomogły w zrozumieniu natury tego wszystkiego. Nauczyłem się też że spychanie ego na bok nie daje rezultatu, ignorowanie także, bo to wróci. Wróci kiedy będzie się miało gorszy dzień, albo kiedy na chwile się zapomni.. A życiie w ciągłej walce wewnętrznej czasem może pochłaniać dużo sił. Ciągłe pamiętanie i trzymanie ego w ryzach.. A ono jest głodne i zawsze czegoś chce… Uznałem że je zaakceptuje, na początek. I otworze się na nie, niech przepływa, nie tłumione, ani nie ignorowane. niech krzyczy jeśli chce, a ja mam na to odpowiiedź uśmiech i pewność siebe. Dalej będzie dobrze, tak myśle. Pozdrawiam
M. napisał
Boze. Czuje ogromna ulge co wpis ( jestem tu nowa ) w koncu znalazlam podtwierdzenie na to ze nie jestem egoistycznym zwyrodnialcem a czlowiekiem probujacym i dazacym do zycia bez iluzji.
Nigdy dotad – jak sie okazuje nie rozumialam co to znaczy : nie uzalezniajmy NASZEGO szczescia od czegos lub kogos. I to ze dobrze mi samej tak jak jestem , tutaj teraz i nie chce tego zmieniac bo nie potrzebuje tego w tej chwili to jest w 100% najlepsze co moge dla siebie zrobic – bo jest w zgodziez tym co czuje.
Znowu tak jak zawsze mi sie wydawalo jak brzydko by to nie brzmialo druga osoba jest takim ” dodatkiem ” , ” bonusem ” a nie SENSEM mojego zycia. To sie zawsze we mnie klocilo.
Magda napisał
Wszystko to bardzo mądre,super że ludzie mają takie spostrzeżenia, cieszę się, że pisze się też różne książki na takie tematy.To wszystko dało mi siłę w życiu,aby nie zwariować kiedy runął mi na głowę świat. Funkcjonuję sobie, radzę sobie,tak…..cieszy mnie życie… ALE ….blizny po operacji zostają i są zawsze widoczne na ciele, czyż nie ? Tak samo dla mnie z emocjami, wyciszają się i nie męczą…,ale są dni kiedy przychodzi leki wiatr, który przynosi wspomnienia, czasem refleksje, a czasem dosłownie sekudnową łzę lub wzruszenie i wracam do życia. Myślę, że nie wiem ile bym książek przeczytała i ile desek ratunkowych się złapała, będę żyła i bedę śię szczerze śmiała, ale mój mąż zawsze będzie ważną częścią w moim życiu…mimo że go nie ma.Mnie osobiście łatwiej się zyje z akceptacją tego niż ściemnianiem sobie jak jest super i jak to można zapomnieć na wieki i właściwie to jest tylu facetów, że w sumie to każdy ma prawo być szczęśliwy więc teraz bedę z tym….a potem jak nie to z tamtym…..ważne ,aby być szczęśliwa i pogodzić się ze zmianami….bo przecież takie jest życie. Kurcze, człowiek to istota stadna,kobieta marzy o domu i kochającym partnerze….. tylko bez „ miłości„ można sobie lajcikowo funkcjonować.Tak,trwanie w toksycznej relacji jest straszne i dobrze jest z niej się wydostać,ale uczucia uczuciami ……..jak są prawdziwe to się wyciszają, ale nie umierają.Kiedyś gdzieś przeczytałam „ Puść, jak wróci to super a jak nie to nigdy twoje nie było„….pozdrawiam Wszystkich.