Wybaczanie jest trudne.
Bo jak niby puścić w niepamięć krzywdę, która nas spotkała i pozwolić kanalii ujść bezkarnie?
I – tak naprawdę – w imię czego mielibyśmy to zrobić?
Niby słyszy się i czyta, że trzeba wybaczać, bo wtedy poczujemy się lepiej. Ale dlaczego miałby się poczuć lepiej ktoś, kto pozwala się innym krzywdzić? I jeszcze potem się do nich promiennie uśmiecha? Jak gdyby nigdy nic się nie stało?
Bo przecież na tym polega wybaczanie: na oddzieleniu przeszłości grubą kreską i na puszczeniu żalu, złości i nienawiści. Ergo na traktowaniu gada jak najlepszego przyjaciela, czyż nie? Bo skoro nie ma w nas „złych” emocji do kogoś, to znaczy, że są same „dobre”, prawda?
Otóż nie.
Choć wybaczenie jest procesem wielowątkowym i trzeba się jego trakcie zanurzyć w wielu trudnych emocjach i skonfrontować z wieloma trudnymi prawdami, to akurat wątku zaprzyjaźniania się z „gadem” nie ma.
Jest za to wątek pojawienia się w nas mądrości i siły, która nie pozwoli łotrowi skrzywdzić nas ponownie. A nie naiwnej ufności i otwartości na powtórkę z rozrywki.
I to o tym – kluczowym, choć zazwyczaj pomijanym w procesie wybaczenia – wątku jest dzisiejszy tekst. Bez niego wszelkie próby wybaczania spalą na panewce i obrócą się przeciw nam.
Żeby jednak mieć absolutną pewność, przyjrzyjmy się najpierw:
Na czym wybaczanie nie polega
Wyobraźmy sobie sytuację, o którą pewnie każdy z nas przynajmniej się otarł. Czyli ktoś, z kim mieliśmy fajną, bliską relację, zrobił nam perfidne kuku. Z rodzaju, że traci się zaufanie do ludzi i żyć się odechciewa.
Wyobraźmy też sobie, że po wielu długich bolesnych miesiącach, gdy zaczynamy w końcu stawać na nogi, przychodzi i jakby nigdy nic prosi o pożyczkę, bo wszystko, co miał, stracił na giełdzie i nie ma za co śniadania kupić.
Ponieważ jesteśmy porządnymi ludźmi, którzy to wybaczają bliźnim ich słabości, przełykamy żal i złość, wielkodusznie zapominamy o tym, co było złe i pamiętamy tylko to, co było dobre. Uśmiechamy się więc promiennie i wyciągamy z portfela pieniądze.
On je bierze i wychodzi.
A my staczamy się w otchłań czegoś, czego nawet nie umiemy nazwać. Po wierzchu pływa tylko rozczarowanie sobą, że oto wybaczyliśmy, postąpiliśmy wspaniałomyślnie, a czujemy się gorzej niż przedtem.
Nic dziwnego.
To nie było wybaczenie.
To było chowanie głowy w piasek.
Czyli najzwyklejszy na świecie strach przed zobaczeniem prawdy, że mamy do czynienia z ewidentnym wyłudzaczem. I to, co było, nie wróci. A raczej: to, co nam się wydawało, że było. Bo gdyby rzeczywiście był osobą, którą nam się wydawał, nie zrobiłby nam perfidnego kuku.
Gdyby to jednak była cała prawda, z którą musimy się zmierzyć, to pewnie byśmy się wzięli z nią za bary.
Niestety, to tylko jej część. W głębi naszej duszy chronimy się przed prawdą o bliskim, który okazał się obcym, żeby ochronić się przed niezwykle bolesną prawdą o… nas samych.
I to właśnie ten ból nie pozwala nam wybaczyć innym
Żeby wybaczyć komuś naprawdę, musimy przedrzeć się przez ból świadomości:
Że łotr wziął od nas to, co chciał, a (bo?) my nawet nie próbowaliśmy się bronić.
Że byliśmy… słabsi – bo przecież to on rozdawał karty, a nie my.
Że on widział naszą słabość jak na dłoni, więc spróbował jeszcze raz. I – o bogowie – znowu daliśmy mu to, co chciał! (Jeśli zaczynasz czuć, że wybaczanie pachnie braniem odpowiedzialności za siebie, to słusznie. Tu przeczytasz o tym trochę więcej 1 bujda, która nie pozwala ci wziąć odpowiedzialności za siebie)
Wybaczenie komuś, że nas oszukał i wykorzystał jest niemożliwe, jeśli nie wybaczymy SOBIE tego, że daliśmy się oszukać i wykorzystać.
Bo dopiero, gdy to sobie wybaczymy, przestaniemy wybielać drugą stronę i zobaczymy, co dokładnie się między nami wydarzyło.
Dopiero wtedy przestaniemy udawać przed samym sobą, że eeejjj no nie, pewnie przesadzam. Pewnie aż tak źle się nie zachował. To jakiś bzdet był. A skoro tak, to co tu jest do wybaczenia?
Innymi słowy, nie możemy nikomu nic wybaczyć, dopóki nie zobaczymy CO DOKŁADNIE NAM ZROBIŁ. A, niestety, dopóki prawda o naszej roli w tym, co się stało, jest dla nas nie do przyjęcia, nie zobaczymy prawdy też i o roli jego / jej.
To dlatego (między innymi) wybaczanie jest takie trudne. Wymaga przeczołgania się przez palący jak rozgrzana do czerwoności lawa wstyd i tnący jak żyletki ból bezradności.
Bo chcieliśmy być dla niego / dla niej ważni.
A nie byliśmy.
I nie potrafiliśmy zrobić nic, żeby to zmienić.
Taka świadomość rozdziera serce.
Gdy się więc na ten ból natykamy, sprytnie skręcamy albo w wyparcie – oj tam, oj tam, nic się nie stało. W sumie mam to w dupie. I w środku zaczyna nam gnić całe wężowisko emocji: furia i rozpacz i wstyd i żal i poczucie winy i tęsknota za tym, co (wydawało się nam, że) było.
Albo w święte oburzenie – że to wcale nie my byliśmy słabi. My po prostu graliśmy fair. My po prostu byliśmy OK wobec niego. Tylko on złamany nie powiem co zachował się skandalicznie. I knujemy plan, żeby nie czuł się ze sobą tak świetnie, jak się pewnie czuje.
NB: Planowanie odzyskania tego, co nam zabrał nie jest tożsame z planowaniem psychicznego go zniszczenia. To pierwsze daje nam siły i szacunek do siebie. To drugie niszczy psychicznie i nas.
I to są dwa równie ważne wątki wybaczania, które trzeba prześledzić do końca, żeby uwolnić się z bólu zaznanej krzywdy, ale w tym tekście trzymamy się naszego bólu świadomości, że słabe mięczaki z nas i już, bo się inaczej pogubimy w temacie.
Świadomość, że byliśmy od kogoś słabsi jest tak bolesna, że omijamy ją szerokim łukiem.
To jednak najgorsza z możliwych decyzji.
Bo ten ból wyrasta z… iluzji.
Prawdziwe wybaczanie to proces, który nas z tej iluzji wypycha jak lokomotywa
Bo to co nas tak boli to myśl: nie powinnam była dać się tak nabrać. nie powinienem był być taki słaby.
Innymi słowy: Nie powinienem był być taki, jaki byłem.
Ponieważ przeszłości nie da się zmienić, ta myśl będzie za nami iść i męczyć aż po grób. Chyba, że…
Przestaniemy w nią wierzyć.
Bo niby dlaczego miałabym być inna niż byłam?
Niby dlaczego miałabym wyjść z dzieciństwa z ranami innymi niż wyszłam? (Bo to rany z dzieciństwa czynią nas otwartymi na wykorzystanie w życiu dorosłym.) Przecież to nie ja je sobie zrobiłam.
Niby skąd miałam wiedzieć jak rozpoznawać i bronić się przed takimi ludźmi? Przecież nikt się z tą wiedzą nie rodzi, a mi akurat nikt tego nie wyjaśnił.
Pogodzenie się z tym, że no fakt, rzeczywiście, byłam* słabsza jest tożsame z odzyskaniem kontaktu z naszą wewnętrzną siłą. (*”Byłam” to ważne słowo. Całkowite pogodzenie się z tym, że „byłam” jest bowiem tożsame z odkryciem, że „już nie jestem”. Ale to pozostawię do samodzielnego przetrawienia.)
Z siłą, która bije w nas, gdy czujemy, że nie musimy być inni niż akurat jesteśmy.
Z siłą, którą czujemy, gdy wiemy, że hej! czasem jesteśmy zupełnie nie w ciemię bici, genialni wręcz, błyskotliwi i zdecydowani. A czasem bywamy słabi, przyćmieni i wychodzimy z ważnej prezentacji z wieszakiem nadal w marynarce.
I dajemy sobie święte prawo takimi właśnie być.
Na tym polega pełna samo-akceptacja. Jeśli do niej nie docieramy, nie wsiedliśmy do pociągu „wybaczenie”, tylko do pociągu „wyparcie” lub „święte oburzenie”.
I w ten sprytny sposób dojechaliśmy do:
Paradoksu Silnego Człowieka
Jesteśmy naprawdę silni nie wtedy, gdy depczemy wszystkich wokół.
Bo deptanie wszystkich wokół to sygnał, że w środku czujemy się tak słabi, że musimy niszczyć innych, żeby choć przez chwilę od tego poczucia słabości uciec.
Jesteśmy silni wtedy, gdy dajemy sobie prawo do bycia słabym.
Gdy czujemy, że nie musimy być cały czas silni, czujni i przewidujący. Że możemy popełniać błędy. Że możemy zaufać komuś, kto na to zaufanie nie zasługiwał. Ba! Możemy nawet trafić kogoś bezwzględnego, kto nas wykorzystał.
I nadal jesteśmy OK.
Do tej świadomości możemy jednak dotrzeć dopiero, gdy puścimy iluzję, że słabszy = gorszy. I puszczenie tej iluzji jest sednem wybaczenia.
To dlatego właśnie wybaczenie pomaga nam się poczuć lepiej. W ten sposób uwalniamy się z poczucia poniżenia, odzyskujemy dobre zdanie na swój temat i zaczynamy czuć bijące w nas siły Życia.
Co lepsze, gdy puszczamy iluzję słabszy = gorszy i mamy siły stanąć oko w oko z prawdą, że heh… rzeczywiście pozwoliliśmy się wykorzystać, zaczynamy również widzieć jak na dłoni jego / jej zimną i bezwzględną taktykę wobec nas.
Zaczynamy widzieć, z kim mamy / mieliśmy do czynienia.
Innymi słowy, spada nam bielmo z oczu.
I widzimy, że złodziej, oszust i wyłudzacz.
A skoro to widzimy, to na cholerę się z nim przyjaźnić?
Jeśli zobaczymy go, takim jakim jest, nie ma siły, żebyśmy mu ponownie zaufali i dali się ponownie wykorzystać. (Wbrew pozorom, złość i oburzenie nie są do tego potrzebne, tak samo jak nie są potrzebne do tego, żeby szerokim łukiem ominąć syczącą żmiję.)
Prawdziwe wybaczenie nie tylko powoduje, że czujemy się OK sami ze sobą, ale i chroni nas przed powtórką z rozrywki.
Innymi słowy, prawdziwe wybaczenie daje wolność od przeszłości, ale nie amnezję.
* * *
Ależ jak to tak! Nie można źle mówić o innych! Nie można mówić o innych per oszust, złodziej i manipulant!
(1) Tu oczywiście natykamy się na problem tożsamości, który jest zbyt skomplikowany, żeby go opisać w jednym paragrafie. Jeśli jednak nie mamy problemu z używaniem skrótu myślowego „krawcowa” na osobę, która żyje z szycia, nie powinniśmy mieć problemu z używaniem takiego samego skrótu myślowego „oszust, złodziej i manipulant”, na osobę, która żyje z oszukiwania, okradania i manipulowania innymi.
W tym kontekście nie jest to mówienie o kimś źle, tylko nazywanie rzeczy po imieniu.
Mówienie o kimś źle wygląda tak: to parszywy sk***el / w porównaniu ze mną jest zwykłą gnidą / zdepczę go jak pluskwę. I wyrasta z potrzeby udowodnienia sobie, że lepsi jesteśmy od niego. Czyli z bolesnego (i jakże fałszywego) poczucia, że jesteśmy gorsi.
(2) Trzymanie się zasad typu „nie można myśleć X, nie można czuć Y, nie można chcieć Z”, gdy właśnie tak myślimy, czujemy i chcemy – prowadzi do wstydu i poczucia winy. Czyli emocji, które niszczą samo-akceptację i wewnętrzną siłę. Bezpieczniej jest odnotować, że oho jest we mnie ochota, żeby zabić gada! Zbadajmy ją i sprawdźmy, co dokładnie mnie tu boli.
* * *
Żyjemy w kulturze, która do mistrzostwa doprowadziła wypaczanie znaczeń słów i procesów, które czynią z nas silnych i niezależnych emocjonalnie ludzi.
Jej ofiarą stał się również proces wybaczania.
Bo w powszechnym rozumieniu wybaczenie to zapatrzenie się przez sekundę w horyzont, wzruszenie ramionami i stwierdzenie w sumie to nic się nie stało. w sumie to, że utrzymywałem ją i skakałem wokół niej 2 lata, a ona potem wstała, nawyzywała mnie od wstrętnych egoistów i wyprowadziła się do mojego kumpla to nic. przecież trzeba pomagać innym. a teraz biedną wyrzucił cham z domu. więc jej wybaczę i pomogę.
W rzeczywistości to najzwyklejsze na świecie wyparcie prawdy o tym, co się miedzy nami wydarzyło. I tkwienie w roli ofiary.
A to akurat nie ma nic wspólnego z wybaczeniem.
Bo wybaczenie to (nieprawdopodobnie trudne i bolesne) skonfrontowanie się z prawdą i o nas samych i o nim / niej.
Jeśli jednak się z tą prawdą skonfrontujemy, zobaczymy, że tak, rzeczywiście, byłem słaby i dałem się wykorzystać. Ale miałem pełne prawo taki właśnie być. I nadal jestem OK.
Wybaczenie to puszczenie iluzji, że bycie słabszym od kogoś to bycie człowiekiem gorszej kategorii, który z okazji swojej słabości i bezradności nie zasługuje na cudzy szacunek.
I odnalezienie w sobie siły bijącej z pełnej samo-akceptacji, że nawet jak jestem słabsza, to jestem OK.
Wybaczenie wreszcie to uświadomienie sobie, że to, że ktoś mnie oszukał, okradł i wykorzystał nie znaczy, że jestem od niego gorsza. Tylko to, że był oszustem, złodziejem i manipulantem. A skoro tak, to oczywiście mam pełne prawo sprawdzić, czy może się nie zmienił. Ale nie mam takiego obowiązku. I mogę zupełnie legalnie uznać, że nie mam ochoty się ponownie zbliżać.
Nie mam pojęcia, co miał na myśli Shunryu Suzuki, mówiąc te słowa. Ale dla mnie są niezwykle pojemne i obejmują wiele naszych lęków: przed bliskością, przed odrzuceniem, przed ośmieszeniem. Mam wrażenie, że w swoim lakonicznym mistrzostwie obejmują również właśnie ten wątek prawdziwego wybaczenia:
Wojciech Slawinski napisał
?
Kassandra napisał
Dziękuję!
Ktoś napisał
Hmm,
A czy w tak przedstawionym procesie wybaczania można znaleźć miejsce na dawanie drugiej szansy / wiarę w poprawę i rozwój drugiego człowieka, ale jednak nie zahaczając o wyparcie?
Czytając ten tekst (oczywiście jak za każdy gorąco dziękuję), że dotyczy wybaczania krzywdy niewybaczalnej ;) czyli bardziej nauki od losu z której raczej należy wynieść świadomość uzyskanego doświadczenia, a nie szukać wybaczenia, no ale może sobie upraszczam moje pojęcie wybaczenia :D
Serdecznie pozdrawiam
Miriam Babula napisał
można :) wspomniałam o tym pod sam koniec – że mamy prawo sprawdzić, czy się zmienił(a), ale nie mamy takiego obowiązku. ale rzeczywiście tylko przelotem. dziękuję za okazję do doprecyzowania tego i również pozdrawiam :)
Katarzyna Morgała napisał
Dziękuję i pozdrawiam serdecznie ?
Milkman napisał
Wspaniałe! Bardzo lubię Twój styl pisania, czy może…. rozważania.
Pozdrawiam :)
Adrian napisał
A co ze złością w procesie wybaczania? Kiedy człowiek myśli że już przeszedł proces wybaczania, uświadomił sobie własną rolę w całej sytuacji i nagle pojawia się złość na sytuację.