Życie tu i teraz to istna sielanka, czyż nie?
Świątek, piątek, czy niedziela, a nas wypełnia spokój, którego nic nie jest w stanie wzruszyć. Co się nie wydarzy, nie szarpiemy się z tym, tylko akceptujemy i płyniemy dalej.
Tylko zaraz, zaraz.
Jak niby żyjąc tu i teraz mieć jakiekolwiek marzenia, które – z definicji – spełniają się dopiero w przyszłości? Jak zaplanować budowę domu, wakacje, czy nawet głupi obiad? Jak się nie zmienić w bezrozumnego niewolnika instynktów, czy nawet… fizjologii?
Bo co, jak będę sobie żyć tu i teraz, poczuję głód, a kolega akurat bułkę z tofu wyciągnie? Jeszcze mu ją wyrwę i pożrę jak chichocząca hiena! Albo – o nie, nie, nie! – co jak poczuję parcie na pęcherz na otwarciu eleganckiej wystawy?
O w mordę. Walę ja to całe tu i teraz. Wolę już być prostym, nierozwiniętym, człowiekiem, niż kraść ludziom kanapki i publicznie sikać na dywany.
W rzeczywistości, jednak, prawdziwe planowanie przyszłości jest naturalnym rozwinięciem tego, jacy jesteśmy tu i teraz. Ba! Gdy od tu i teraz jesteśmy odcięci, to co robimy to żadne planowanie, tylko czysta fantasmagoria.
Jak to możliwe? O tym jest dzisiejszy tekst :)
Zacznijmy od zaskakującego miejsca, czyli:
Po co komu płat czołowy (ten pofałdowany kawałek mózgu z przodu)?
Spójrzmy na funkcje płata czołowego (przeklejam całość z wikipedii):
- planowanie,
- myślenie,
- pamięć,
- wola działania i podejmowanie decyzji,
- ocena emocji i sytuacji,
- pamięć wyuczonych działań ruchowych, np. taniec, nawyki, specyficzne schematy zachowań, wyrazy twarzy,
- przewidywanie konsekwencji działań,
- konformizm społeczny, takt,
- uczucia błogostanu, frustracji, lęku i napięcia.
Pobieżne nawet przyjrzenie się powyższym funkcjom nasuwa jeden doniosły wniosek:
Otóż żeby żyć tu i teraz należy sobie płat czołowy wyciąć, wyrzucić do „śmieci mieszanych” (albo „bio” – już sama nie wiem, gdzie co kurczę wyrzucać) i oddalić się z ulgą.
Choć, jak wynika z ostatniej linijki, już bez szans na błogostan.
Na szczęście, powyższa logika ma tyle samo sensu, co: o rety, zjadłem za dużo sernika i teraz mam niestrawność, heh… wytnę sobie żołądek.
Kosmos nie po to nam dał płat czołowy, żeby nas skazać na nieustające pasmo rozterek i stresu. Tylko po to, żebyśmy sprawniej spełniali nasze potrzeby.
Bo nawet „prości” łowcy-zbieracze musieli umieć przewidzieć, kiedy i gdzie będą migrować antylopy, ptaki i ryby, kiedy i gdzie będą dojrzewać owoce, wyrastać kiełki, czy pęcznieć bulwy. Inaczej szybko zginęliby z głodu.
Co dopiero my, którzy nawet żeby zrobić głupią kanapkę, musimy zaplanować wyjście do sklepu? A przedtem jeszcze zarobić pieniądze na te zakupy, nie wkurzając przy okazji szefa, który może nas zwolnić?
Problemem nie jest płat czołowy. Problemem jest jego… nieprawidłowe używanie. Czyli:
Mylenie realnego planowania z fantasmagorią
Pewnie wszyscy to znamy: Będę szczęśliwa, jak schudnę / wybuduję dom / poznam kogoś fajnego. Zacznę żyć, jak zostanę prezesem, matką, laureatką Nagrody Nobla.
Wystarczy, że w to uwierzymy i bam! odcinamy się od tego, co jest tu i teraz (bo przecież jest beznadziejne! po co się temu przyglądać?) i zaczynamy kminić:
Nie cierpię tej pracy, ale już tyle lat jej poświęciłem. Jak teraz zacznę od nowa gdzie indziej, to w życiu nie zostanę prezesem. Muszę wytrzymać i zrobić jeszcze jedną-dwie spektakularne transakcje. Wtedy zaistnieję. Wtedy zacznie się życie.
Każde – najbardziej nawet wyrafinowane strategicznie – planowanie, które jest podszyte takim myśleniem, nie jest planowaniem, tylko czystą fantasmagorią.
Planowanie tego rodzaju polega bowiem na tym, że:
- najpierw wyobrażamy sobie, że tu i teraz jesteśmy wybrakowani. No bo przecież: Wszyscy moi kumple są na stanowiskach dyrektorskich, a ja jeden – nie. Nie jestem modelką z okładki Vogue. Felek mnie nie kocha. (To jest dobry moment, żeby sobie dopowiedzieć swoje własne „dowody”.)
- potem wyobrażamy sobie, jacy szczęśliwi będziemy, gdy już te braki wypełnimy,
- a na końcu robimy listę działań, które przeprowadzą nas z wyimaginowanego punktu A (beznadziejne teraz) do wyimaginowanego punktu B (szczęśliwa przyszłość).
Ma to więc z prawdziwym planowaniem tyle samo wspólnego, co: wyobraź sobie, że jesteś szafką kuchenną. zaplanuj kroki, które cię zmienią w jednorożca.
Smutna prawda jest taka, że gdy wydaje się nam, że „planujemy” karierę, wakacje, ślub, w rzeczywistości planujemy bycie szczęśliwym.
W przyszłości.
Podczas, gdy szczęście jest możliwe tylko tu i teraz.
To na tym właśnie polega:
Podstawowy problem z przyszłością
Problem nie w tym, że w naszych głowach pojawiła się myśl o przyszłości. Bo musi, żebyśmy mogli choć buty dziecku, czy sobie, kupić.
Tylko w tym, że trzymamy się myśli o przyszłości jak tonący brzytwy.
Dlaczego się jej tak rozpaczliwie trzymamy?
Dlatego, że gdy gnębi nas poczucie, że tu i teraz coś jest z nami nie halo, naszą odruchową pociechą jest ucieczka w ideę, że W PRZYSZŁOŚCI będziemy OK.
Im więc mniej lubimy siebie, tym bardziej skupiamy uwagę na upojnej (i wyimaginowanej) przyszłości. W efekcie temu, co jest tu i teraz poświęcamy uwagi raptem tyle, ile trzeba, żeby trafić w drzwi, a nie w ścianę.
A odkryć, że jesteśmy OK tacy, jacy jesteśmy, możemy jedynie tu i teraz.
Uciekając w wyimaginowaną przyszłość, skazujemy się na życie z wiecznym i niezrozumiałym poczuciem, że do bani jesteśmy, na nic dobrego nie zasługujemy i już.
To nie planowanie przyszłości nas gubi. Tylko „planowanie szczęścia jutro”, gdy jesteśmy odcięci od dziś. Ba!
Prawdziwe planowanie jest wręcz naturalnym rozwinięciem tego, co jest w nas tu i teraz
Bo wynika z tego, co rzeczywiście czujemy, co lubimy, do czego mamy smykałkę, co nas napędza, co pociąga, a co odpycha.
Innymi słowy, planujemy naprawdę, gdy dobrze się czujemy sami ze sobą już tu i teraz, a nie gdy planujemy objazd do szczęścia przez przyszłość.
Porównaj sama:
Chcę iść na basen. Pójdę więc kupić strój kąpielowy, potem sprawdzę, do której jest otwarty ten basen koło mnie, a potem jeszcze zapytam Olę, czy by się ze mną nie przeszła.
Z:
Chcę iść na basen. Ale o rety, tak to ja się w życiu nie pokażę w stroju. Więc najpierw pójdę do dietetyczki, niech mi rozpisze dietę. Potem zacisnę zęby i no trudno będę jadła jakiś syf dwa miesiące. W międzyczasie się zapiszę na siłownię. Umrę z nudów, ale… ugh… bez pracy, nie ma kołacy, czy jakoś tak. Ale potem – no normalnie wszyscy popadają, jak mnie zobaczą taką piękną jak modelka normalnie! Jezu, ale będzie cudnie!
Zarówno pierwszy, jak i drugi plan byłby poza naszym zasięgiem, gdybyśmy wycięli sobie płat czołowy. Jednak tu podobieństwo się kończy.
Pierwszy plan wyrasta bowiem z pełnej akceptacji siebie tu i teraz. W efekcie jest w pełni realizowalny. A więc i prosty, rzeczowy, spokojny.
Drugi wyrasta z rozpaczliwego braku akceptacji naszego tu i teraz. W efekcie jest nieprawdopodobnie skomplikowany i niemal histeryczny. Zaczynam od ochoty na półgodzinne przepłynięcie się w basenie, a wpadam w plan kilkumiesięcznego się katowania i na koniec jeszcze ląduję w próbie kontrolowania cudzych umysłów (bo wizja, że popadają na mój widok to nic innego niż taka próba).
I zamiast pół godziny przyjemności, mam kilka okropnych miesięcy, a potem jeszcze rozczarowanie. Bo nawet jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, to radość z tego, że wszyscy popadali z zachwytu, jest niezwykle ulotna. (Dlaczego tak jest, przeczytasz w Dlaczego szczęście tak krótko trwa (i jak możesz to zmienić)?)
Choć to i tak był przykład optymistyczny. Bo przynajmniej zaczęliśmy od świadomości tego, co lubimy robić. Stosunkowo łatwo więc taką fantasmagorię zmienić w realny plan.
Większość naszych chimerycznych planów
zaczyna się jednak pi razy drzwi tak:
Prezesi to mają klawe życie. Rozbijają się najnowszymi furami, chodzą na bankiety, wydają polecenia i wszyscy ich słuchają. Też tak chcę. Zrobię więc tak…
(Możesz sobie tu podstawić: matki / aktorzy / milionerzy to mają klawe życie.)
Wbrew pozorom, takie „planowanie” to dowód na to, że nie mamy pojęcia, czego chcemy od życia. I nie mamy pojęcia, że nie mamy pojęcia (parafrazując Noama Chomskiego).
Bo wydaje się nam, że najbardziej na świecie to chcemy być prezesem. A gdybyśmy się zatrzymali w tu i teraz i zajrzeli w siebie, odkrylibyśmy, że to, czego rzeczywiście chcemy to: wolność bycia sobą, sprawczość i szacunek do samego siebie. Chcemy być prezesem jedynie dlatego, że wydaje się nam, że WTEDY to właśnie poczujemy.
I hej! Nie ma nic złego w byciu prezesem. Nie ma nic złego nawet w planowaniu bycia prezesem. Kłopot polega na tym, że twoją ścieżką życiową może być akurat bycie aktorem, zoologiem, czy kierowcą karetki. A poczucie wolności, sprawczości i szacunek do siebie pojawiają się wtedy, gdy w pełni akceptujemy siebie takimi, jakimi jesteśmy tu i teraz, a nie gdy próbujemy naśladować ludzi, którzy robią wrażenie szczęśliwych.
Bo sam zobacz, jak wygląda planowanie bycia prezesem, gdy wyrasta z akceptacji tego, jaki jesteś tu i teraz:
Rety. Mam świetny pomysł na to, jak ułatwić życie lekarzom / matkom / właścicielom psów. I do tego świetnie się ten pomysł wpasowuje w to, co umiem i lubię robić! Zgromadzę więc wokół siebie ludzi, którzy mi pomogą w zrealizowaniu tego pomysłu. I zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby to wypaliło. Zacznę od…
To, co w tym wszystkim najważniejsze to to, że planując w taki sposób, mamy pełną świadomość, że plan to jedynie nasza wizja, myśl, mapa, która istnieje w nas tu i teraz.
A nie nasz wybawiciel od beznadziei tu i teraz.
I choć mamy determinację, żeby zrealizować nasz plan, to każdy krok, który robimy jest w zgodzie z nami. Bo niby dlaczego nie? Wiemy, kim jesteśmy i akceptujemy to. Po co więc iść wbrew sobie, swoim wartościom, potrzebom?
Może w ten sposób zajmie to dłużej. Może po drodze nawet się okaże, że ten plan był tylko po to, żebyśmy odkryli umiejętności i fascynacje, o których nie mieliśmy pojęcia, gdy zaczynaliśmy. I może skręcimy i pójdziemy gdzie indziej. Nie ma to znaczenia. Bo w każdym tu i teraz i tak czujemy się świetnie sami ze sobą.
Innymi słowy, nie jesteśmy do naszego planu przywiązani, możemy w każdej chwili go zmienić, czy nawet porzucić, jeśli poczujemy, że już nie jest w zgodzie z nami.
A gdy realizujemy plan fantasmagoryczny, jesteśmy gonieni rozpaczliwym strachem, że jak się nie spełni, to po nas! Tragedia i hańba! CAŁE życie stracone! Musimy więc dojść tam, gdzie zaplanowaliśmy za wszelką cenę. I to jak najszybciej. A, że akurat musimy postąpić wbrew sobie tu i teraz, i znowu, i znowu, to trudno! Trzeba być silnym i przeć do celu.
Innymi słowy, stajemy się niewolnikami naszego własnego planu. Bo plan (czyli przyszłość) jest ważniejszy od tego, co się dzieje w nas tu i teraz. I jeśli pojawi się rozbieżność, porzucamy… siebie, bo przecież: jak tu i teraz postąpię wbrew sobie, a potem znowu i znowu, to w końcu będę szczęśliwy.
A niby jak postępowanie wbrew sobie może nas doprowadzić do szczęścia? To przecież dwa skrajnie przeciwne kierunki.
To na tym polega niebezpieczeństwo planowania fantasmagorycznego: na poświęcaniu siebie taką, jaką jestem tu i teraz w imię wyimaginowanej przyszłości.
W realnym planowaniu tego (ani żadnego innego) zagrożenia nie ma.
Nie gubi nas bowiem nigdy zaplanowanie obiadu, wakacji, czy budowy domu, które są w zgodzie z nami.
Gubi nas wiara, że będziemy szczęśliwi dopiero, gdy goście padną z zachwytu nad naszym talentem kulinarnym, zdjęcia z wakacji odbiorą mowę tej aroganckiej pindzie z haerów, a wystawna willa katapultuje nas do śmietanki towarzyskiej.
* * *
Tak się składa, że nawet najprostsze czynności wymagają zaplanowania. Tyle, że plany te są tak wryte w nasze głowy, że nie wymagają nawet chwili zastanowienia. No bo wyobraź sobie kosmitę, który właśnie wpadł do ciebie głodny w gości, a ty mu mówisz to zrób sobie kanapkę. Biedak nie miałby pojęcia, gdzie zacząć.
Nic dziwnego, że na myśl o życiu tu i teraz, reagujemy intelektualnym zadowoleniem, bo wszyscy wiemy, że tu i teraz = wewnętrzny spokój i szczęście. Ale jednocześnie gdzieś głęboko w nas coś krzyczy w panice: o nie! przecież tak, to się natychmiast zmienię w bezrozumną amebę (albo chichoczącą hienę). nigdy w życiu!
Na szczęście, życie tu i teraz nie oznacza, że znika nasza umiejętność planowania i przewidywania konsekwencji naszych działań.
Tylko to, że nie poświęcamy dzisiejszych wartości i potrzeb w imię iluzyjnego szczęścia, które nastąpi „jutro”.
Zanim więc zaczniemy coś planować, warto się zatrzymać i zajrzeć w siebie. Planuję coś w głębokiej zgodzie z tym, kim jestem tu i teraz?
Czy jednak planuję coś dlatego, bo nie cierpię siebie tu i teraz i uciekam w wyimaginowane jutro?
Realnym planowaniem jest tylko to pierwsze.
To drugie to czysta fantasmagoria, która nie tylko nie przybliża nas do szczęścia, tylko jeszcze bardziej od niego oddala.
Bo jeśli ciągle uciekamy w jutro, nie mamy szans zobaczyć, że jesteśmy OK już dziś.
Art napisał
Fenomenalna treść, przekazana doskonałym tekstem. Trafione w punkt, aż mnie w fotel wbiło.
Dziękuję Ci, Miriam
Miriam Babula napisał
dziękuję i na zdrowie ;)
Pysia napisał
Bardzo był mi potrzebny ten tekst. Dziękuję :)
Marcin napisał
Jestem Ci ogromnie wdzięczny za twoją pracę i mądrość. To wręcz magiczne jak pojawia się we mnie potrzeba, wątpliwość i jakimś niezrozumiałym dla mnie sposobem w skrzynce mailowej dostaje powiadomienie o nowym wpisie. I to jest dokładnie to nad czym się od dłuższego czasy zastanawiam:).
Jak dla mnie to fantasmagoryczne planowanie ma genezę w naszych domach pochodzenia, a konkretnie w warunkowej miłości. To jaki byłem było kompletnie nie do zaakceptowania przez bliskich. Musiałem być jakiś inny: grzeczny( czytaj wygodny), dobrze wychowany, nieabsorbujący, niepotrzebujący, cichy, wzorowy uczeń itd. Cheklista nie miała końca. Dopiero w momencie odhaczenia kolejnych punktów mogłem liczyć na chwilową uwagę, pochwałę czy dobre słowo. A w dorosłości wziąłem listę ze sobą i dopisywałem kolejne punkty, jeśli tylko zrobię to czy to, wtedy będę kimś, poczuję szczęście, będę ok. Jakie było moje zdziwienie, gdy to uparte szczęście nie przychodziło, a ulga była chwilowa – wobec tego trzeba jeszcze bardziej dokręcić śrubę i zrealizować kilka następnych punktów z listy…
Opamiętanie przyszło w momencie „buntu ciała” i dopiero terapia otworzyła mi oczy, że realizuję „cudzy” plan i jestem od siebie totalnie odcięty.
Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję i dużo zdrówka życzę.
Miriam Babula napisał
Dziękuję za ciepłe słowa oraz uzupełnienie tekstu :) Przypadki nie mają końca, bo właśnie smaruję tekst pi razy drzwi o tym, co piszesz – czyli o tym, jak bardzo nieakceptowani jesteśmy jako dzieci i jaki to ma wpływ na nas jak już dorośniemy :) Więc synchronizacja działa ;) Dziękuję i również pozdrawiam <3
Daria Roszczin napisał
Miriam masz cudowny talent w upraszczaniu tego Co inny komplikuja I gmatwaja. Od lat czytam twoje teksty. Czesto wracam do tych starszych. Zawsze po lekturze mysle sobie: no I wszysko jasne?. A jak mi to ucieka to sobie zawracam I zaraz jest radosniej. Dzieki pozdrawiam
Miriam Babula napisał
Dziękuję Daria ;) i również pozdrawiam :)
MB napisał
Chciałabym , żeby osoby wciskające innym posiadanie potomstwa (jako jedyne, właściwe szczęście i plan na życie każdego) przeczytały ten tekst , już się u mnie zaczął sezon na dręczenie :(
Miriam Babula napisał
ajaj strasznie współczuję. ja też tego doświadczyłam i wiem, jakie to może być przykre :( pomyślę nad tekstem, jak się uodpornić na takie naciski. ale tak na szybko, pomaga w tym świadomość, że sami nie mają pojęcia, czego chcą od życia i złapali się tej wizji jak tonący brzytwy. ściskam mocno!
joanna napisał
Miriam, Dziękuję Ci, że Jesteś :) Faktycznie, Pole zawsze wie kiedy postawić na drodze kolejną Osobę, która poszerza świadomość. Spełnienia we wszystkich działaniach, pozdrawiam serdecznie :)
Miriam Babula napisał
Bardzo dziękuję Joanna za tak ciepłe słowa. Odwzajemniam się życzeniami i pozdrowieniami ;*
Finn napisał
Miło było przeczytaj kolejny twój tekst jak zawsze trafiony w obecną życiową sytuacje . Od dłuższego czasu walczę ze swoimi słabościami i nad spełnianiem swoich wyznaczonych postanowień ale w momencie ich osiągnięcia przychodzi pustaka i dziwny smutek zamiast radości . Nie potrafię się zatrzymać w ciągłym biegu za wyznaczonymi celami żeby nacieszyć się samą drogom , tym wszystkim co jest pomiędzy , zwolnić bez wyrzutów sumienia że grzęznę w lenistwie . Innymi słowy planowanie mnie wypala , czasami nie wiem w którym momencie moja głowa z tu i teraz ucieka w świat fantazji i się zakopuje w pogoni za marzeniami zamiast się cieszyć tym co jest .Dziękuje !