Życie tu i teraz jest lekkie i swobodne.
Jak motyl przelatujemy z jednej błogiej chwili do kolejnej.
Bez rozpamiętywania tego, co nas zraniło. Bez tęsknoty za tym, co bezpowrotnie straciliśmy. Bez miligrama bólu z przeszłości.
Wchodzisz w to?
Czy może jednak przypominają ci się filmy, na których ktoś się budzi w szpitalu z amnezją i strach łapie cię za gardło?
Bo przecież wszystko to, co wiemy / umiemy / rozpoznajemy w tej chwili, nauczyliśmy się kiedyś w przeszłości. Bez pamięci – czyli bez przeszłości w naszym umyśle – to wszystko zniknie.
Zapomnisz o tym, żeby nie pić drinków od nieznanych osób w barze i nie jeść wszystkiego, co leży na dziale „spożywczym”. Znikną wspomnienia pierwszej miłości, czy zapachu powietrza w Himalajach. Ba! Nie rozpoznasz własnej żony/męża, dzieci, a nawet siebie w lustrze.
Kto normalny chce żyć bez przeszłości?
Zawsze mi ta medytacja śmierdziała czymś podejrzanym. Ci medytujący to jakieś skrajne świry!
Może i tak.
Tylko najwyraźniej z innych powodów. Bo życie tu i teraz nie polega na tym, że wycinamy z umysłów przeszłość.
Tylko na tym, że przestajemy się utożsamiać z porażkami z przeszłości. Oraz – co równie niebezpieczne – z sukcesami z przeszłości.
Na czym to utożsamianie się polega i dlaczego powoduje w nas tyle bólu na co dzień – w dzisiejszym tekście.
(Życie tu i teraz nie polega również na tym, że wycinamy z umysłów jakąkolwiek myśl o przyszłości. O tym pisałam w poprzednim tekście: Dlaczego zaplanować przyszłość możesz jedynie żyjąc tu i teraz?)
Zacznijmy od takiej oto przyjemnej sytuacji o poranku:
Atrakcyjny przedstawiciel płci przeciwnej, z którym prawie codziennie wymieniamy uśmiechy i miłe pogawędki w biurowej windzie, zaprasza nas na kawę. Uśmiechamy się i już już mamy zaproszenie przyjąć. Gdy ni stąd ni zowąd, coś paraliżuje nasze całe ciało (oprócz aparatu gębowego) i słyszymy, że… kategorycznie odmawiamy.
Po chwili paraliż schodzi i uciekamy z windy w popłochu. Na boga! Co się stało? Dlaczego tak idiotycznie reagujemy na zaproszenie, które w sumie chętnie byśmy przyjęli? Dlaczego robimy coś wbrew nam samym?
Dlatego, że tu i teraz zostało zasłonięte przez wspomnienie z przeszłości.
Bo dwa lata temu, tak samo atrakcyjny przedstawiciel zaprosił nas na kawę, rozmawiało się nam świetnie, zaczęliśmy się spotykać częściej i częściej, aż w końcu zamieszkaliśmy razem, było cudnie pół roku, aż ni stąd ni zowąd ów przedstawiciel spakował się i wyszedł z domu bez słowa.
A my zostaliśmy z czarną dziurą zamiast serca.
I rok nam zajęło jako takie dojście do siebie.
W windzie nie zareagowaliśmy na bieżące zaproszenie.
Tylko na wspomnienie czarnej dziury w sercu. I tego parszywego roku, gdy bolało tak, że aż żyć się nie chciało.
Wszystkie nasze (powierzchownie) niezrozumiałe zachowania, nad którymi nie panujemy, wynikają z tego, że tu i teraz zostało zasłonięte wspomnieniem z przeszłości albo wizją przyszłości (o czym przeczytasz w poprzednim tekście).
To dlatego mówimy tak, choć chcemy powiedzieć nie, wkurzamy się bez powodu na bliskich, nie sięgamy po to, o czym marzymy.
Życie tu i teraz uwalnia nas właśnie z tych kompulsywnych zachowań, które utrudniają nam życie. Choć wcale nie dlatego, że tracimy pamięć o bolesnych (czy jakichkolwiek innych) wydarzeniach. Tylko dlatego, że wspomnienia te przestają (1) nas boleć i (2) przejmować nad nami kontrolę w teraźniejszości.
Dlaczego jednak wspomnienia nas bolą i przejmują kontrolę nad nami tu i teraz?
Powód jest tylko jeden: bo się z nimi utożsamiliśmy.
Spójrzmy więc:
Na czym polega utożsamianie się z przeszłością?
Na tym, że na podstawie przeszłych wydarzeń wyciągamy wnioski na swój temat.
Wygląda to tak: dlaczego tak się wobec mnie zachował? pewnie za bardzo się otworzyłam… za dużo ran pokazałam… wszystko przeze mnie… jestem niekochalna… dlaczego tak mnie potraktowała? pewnie ją sprowokowałem… pewnie gdybym nie wychodził z kumplami na piwo, nadal by była i nadal by było fajnie… wszystko zepsułem… jestem beznadziejny…
I bam! Przerobiłam wydarzenie (rozstanie) na fałszywą tożsamość (jestem niekochalna).
A skoro jestem niekochalna, to powtórka z rozrywki to jedyne, czego mogę się spodziewać, czyż nie?
Nic więc dziwnego, że zaproszenie na kawę od uroczego nieznajomego brzmi w moich uszach jak zaproszenie na ucztę, na której smok pożre moje serce.
Nic więc też dziwnego, że salwuję się paniczną ucieczką.
No niby tak, ale co jeśli to rozstanie, to rzeczywiście była moja wina? Co, jeśli od początku do końca byłem roszczeniowy, egoistyczny i emocjonalnie niedostępny? Co, jeśli rzeczywiście traktowałam go, jakby miał psie obowiązki wobec mnie? Co wtedy?
Hej. Tak się może zdarzyć. Wszyscy popełniamy błędy. Na niektórych etapach życiowych tak duże, że rzeczywiście odstraszamy od siebie partnerów.
Uświadomienie sobie tego jest jednak powodem do otwarcia szampana, a nie rozpaczliwej przeprowadzki do klasztoru.
Bo na błąd możemy zareagować na dwa skrajnie inne sposoby:
Owszem, możemy się z nim utożsamić i utknąć w nim na zawsze.
Ale możemy też go sobie uświadomić i zmienić podejście. (Na tym właśnie polega dojrzewanie / rozwój.)
To nie wydarzenia per se powodują nasz codzienny ból.
Tylko fałszywe tożsamości, czyli etykietki „beznadziejny, słaby, niekochalna, głupia”, które stworzyliśmy na podstawie tych wydarzeń i przykleiliśmy do siebie.
Bo rozstanie boli nas, tylko jeśli potraktujemy je jak dowód na to, żeśmy do cna beznadziejni i nienaprawialni, ergo nie mamy szans na jakikolwiek inny związek i już.
Jeśli poczujemy ufff, dobrze, że nasze niedopasowanie wyszło na jaw zanim wzięliśmy wspólny kredyt hipoteczny nie ściśnie nam serca ból, tylko rozleje się po nas rześka ulga.
Co gorsza, fałszywe tożsamości nie pozwalają nam reagować na bieżące wydarzenia w zgodzie ze sobą. Bo dzięki nim „wiemy” jak się bieżące tu i teraz skończy. I reagujemy na tą „wiedzę”, zamiast na bieżące tu i teraz.
Im więc tych fałszywych tożsamości więcej, tym silniejsze nasze poczucie, że żyjemy w ciasnym i niewidzialnym więzieniu, z którego nie umiemy wyjść.
Na dokładkę, fałszywe tożsamości mogą być nie tylko negatywne, ale też pozytywne. I te – w pewnym sensie – są nawet bardziej zgubne. Bo trudniej zobaczyć, jak bardzo nas pętają. I trudniej prześledzić niezrozumiały ból, który nas napada w chwilach samotności, właśnie do tych pozytywnych etykietek.
Spójrzmy więc, jaki życiowy ból nas dręczy, gdy:
utożsamiamy się z sukcesami z przeszłości
Oto jesteś sławnym aktorem. Regularnie zbierasz całą pulę nagród na wszystkich najważniejszych festiwalach filmowych. Grube ryby zapraszają cię na swoje prywatne imprezy urodzinowe. Firmy samochodowe błagają, żebyś wziął od nich najdroższy model ich samochodu. No żyć, nie umierać.
(NB: zwróć uwagę na genialny trik, jaki niezauważalnie stosują nasze umysły: przeszłe wydarzenia, typu: „zebrałem wszystkie nagrody na 5 ostatnich festiwalach filmowych”, „2 grube ryby zaprosiły mnie na swoje urodziny w tym miesiącu” rozciągamy na teraźniejszość i myślimy „zbieram”, „bywam”, nawet gdy się właśnie budzimy we własnym łóżku i nikogo oprócz nas w sypialni nie ma. A to tylko jeden z trików, którymi budujemy nasze fałszywe tożsamości=życiowe klatki.)
Ale w środku czujesz dziwną pustkę. A nawet, gdybyś się wsłuchał moment, dwa – może byś usłyszał cichy płacz. Za czym? Kto to wie. Kto by tego słuchał. To jakieś nieracjonalne. Lepiej pójdę na kolejny bankiet. Tam nie będę tego słyszał.
I wtedy zupełnie przypadkiem, gdy serfujesz po necie, widzisz ogłoszenie „na sprzedaż tanio: siedlisko w Bieszczadach.” Oglądasz zdjęcia i oczom nie wierzysz. Raj. Zawsze tak sobie wyobrażałeś raj. Stare drzewa. Rwący potok. I ten widok na dolinę…
Oooo bogowie. Jak pięknie. Posiedzieć w takiej cudnej ciszy. Ze szmerem wody w tle. Poczytać o starożytnym Sumerze. Boże, ale byłoby fajnie. W sumie, stać mnie, żeby rzucić to wszystko. Nie muszę już pracować. Ale TANIO? No nie. Tanio to sławny aktor nie kupuje. To byłby obciach. Poza tym, jak to tak, kopnąć taki sukces? Tyle lat na to pracowałem. Tyle lat o tym marzyłem. I mam. I teraz mam to kopnąć? Rety, jakie głupie myśli człowiekowi do głowy przychodzą, jak siedzi sam. Lepiej pójdę na bankiet. Tam jest głośno. Nie będę tych głupich myśli słyszał.
Zamykasz więc laptopa. Wstajesz. I idziesz na kolejny bankiet.
Pozytywne fałszywe tożsamości to nasze złote klatki, o które sami dbamy jak najlepiej, żeby żaden pręt się nie wygiął nawet o milimetr.
W efekcie, ucinamy wszystkie nasze potrzeby, marzenia, poglądy, które do tej tożsamości nie pasują. I choć na zewnątrz trzymamy fasadę „człowieka sukcesu”, „filaru społeczeństwa”, czy „spełnionej matki”, w środku czujemy martwą pustkę.
I wpadamy w spiralę strachu przed samym sobą. Bo dlaczego czujemy pustkę, a nie szczęście, choć mamy wszystko, o czym marzą miliony? Pewnie jesteśmy tak porąbani, że nie ma już dla nas nadziei.
Więc zamiast zajrzeć w siebie, żeby znaleźć to, co nas ożywia i napędza, poddajemy się, bo przestajemy wierzyć, że cokolwiek tam znajdziemy. Nasze życie zamienia się w sznur machinalnych i nic-dla-nas-nie-znaczących zachowań i gestów. A wszechobecny tępy ból wpycha nas wreszcie w cyniczny intelektualizm.
Pozytywne fałszywe tożsamości zamieniają nas w skrajnie racjonalne, chodzące i mówiące grobowce.
Nie musisz być sławnym aktorem, żeby bać się „kopnąć swój sukces”. Wszyscy mamy jakieś sukcesy, których używamy do wytworzenia fałszywej tożsamości.
Nikt z nas nie jest, tak naprawdę, potężnym potentatem, skutecznym negocjatorem, dobrym synem, świetnym rodzicem, czy idealną żoną.
To są jedynie fałszywe tożsamości, które zbudowaliśmy na bazie przeszłych wydarzeń. I teraz drżymy ze strachu, żeby przypadkiem nie wylazła z nas spontaniczna reakcja, czy potrzeba, która tą tożsamość zniszczy.
I w naszych głowach pojawiają się myśli-kajdany: tyyyyyy, jaki potężny potentat z ciebie skoro masz słabość do głupiego psa, co…? sławny aktor marzy o tanim siedlisku z rzeczką…? skuteczny negocjator nigdy nie odpuszcza, żeby nie wyjść z formy, nawet w rozmowie z żoną i dzieckiem… miętki jesteś, czy jak? weź się ogarnij, bo zaraz spadniesz z podium.
W efekcie, „sławny aktor” gra sławnego aktora nawet prywatnie, w swoim własnym mieszkaniu na najwyższym pietrze najdroższego wieżowca w stolicy, którego w skrytości nie cierpi. „Potężny potentat” usypia swojego ukochanego psa, po tym jak wyciągnął na środek znamienitego bankietu i zjadł na oczach gości krawat za 10,000 dolarów. I wszyscy parsknęli ze śmiechu, że niby taki potentat, a własnego psa nie umie przypilnować. A „skuteczny negocjator” negocjuje wkrótce alimenty i warunki opieki nad dziećmi.
Życie niszczą nam nie tylko negatywne etykietki. Ale też te pozytywne. Bo próbujemy się w nie wtłoczyć siłą, ucinając kawałki siebie, jak to uczyniły słynne siostry Kopciuszka.
Czy niszcząc bliskie nam osoby / istoty.
Żyjąc tu i teraz puszczamy fałszywe tożsamości z dymem.
I pozwalamy sobie być dokładnie takimi, jakimi jesteśmy tu i teraz. Czasem podejmujemy twarde decyzje, a czasem z miłością całujemy niesfornego psa na oczach innych VIP-ów. Czasem negocjujemy do ostatniej złotówki, a czasem dajemy wszystko, co mamy. Czasem jesteśmy wobec dzieci stanowczy i nie ugniemy się na milimetr (np. gdy próbują zjeść trutkę na szczury), a czasem dajemy im zupełnie wolną rękę (np. gdy idą za swoimi zainteresowaniami, nawet gdy mają inne niż my).
Na tym właśnie polega życiowe spełnienie: na kontakcie z pełnym wachlarzem naszych emocji, potrzeb i zachowań. I na pozwoleniu sobie na to, żeby w jednej sytuacji reagować tak, a w innej śmak.
A nie na kurczliwym trzymaniu się jednego zestawu postępowania, który kiedyś dały nam sukces(y) w jednej wąskiej dziedzinie.
* * *
Życie tu i teraz to coś, o czym marzymy.
Z bezpiecznego dystansu.
Bo przecież skoro mamy żyć tu i teraz, to znaczy, że nie możemy mieć najmniejszego wspomnienia z wakacji. Ani pamiętać, do czego służy korkociąg, czy samochód.
Na szczęście, życie tu i teraz nie oznacza utraty pamięci. Tylko wolność od fałszywych tożsamości, które stworzyliśmy na bazie porażek / sukcesów z przeszłości.
A tak się szczęśliwie składa, że to właśnie te fałszywe tożsamości powodują nasz codzienny ból i nie pozwalają nam reagować na to, co jest tu i teraz w zgodzie z tym, jacy akurat jesteśmy my.
Bez nich, możemy swobodnie podążać za tym, co się w nas akurat pojawia.
Jeśli więc mamy ochotę na kawę z atrakcyjnym osobnikiem / osobniczką, to idziemy. Bo jesteśmy świadomi, że to nie jest ten sam gagatek, który nas zostawił bez słowa rok temu. I jesteśmy otwarci na to, że ta kawa może nas zaprowadzić w setki zupełnie innych miejsc, niż tamta w przeszłości.
A jeśli mamy ochotę kupić tanie siedlisko, kupujemy je. Bo spływa po nas to, że inni mogą pomyśleć oooo to ten facet, co był kiedyś sławnym aktorem, widzisz go, jak siedzi w tym tanim siedlisku nad rzeczką, hihiiiihi. Liczy się to, że znaleźliśmy w końcu miejsce, w którym czujemy się bosko.
Dlatego, gdy dręczy nas czasem niezrozumiały ból, czy poczucie wewnętrznej pustki, warto się zatrzymać i zajrzeć w siebie.
Bo ten ból i pustka to nie dowód na to, że jesteśmy porąbani i nie ma już dla nas nadziei. Tylko sygnały ostrzegawcze, że ograniczają nas fałszywe (i jakże ciasne) tożsamości.
Zaproszenie do uwolnienia się z nich.
I odzyskania kontaktu z prawdziwym sobą.
Stanisław napisał
Kolejny otwieracz oczu i duszy, z humorem wyciskający złudzenia. Może pora na książkę?
Miriam Babula napisał
myślę o tym, ale w tej chwili ledwo ogarniam bloga, więc na razie na myśleniu się kończy ;) dziękuję za fajną energię i super niedzieli życzę <3
Monika napisał
Ja tez czekam na książkę! ?
Jola napisał
Ja też czekam na książkę. Twój blog to prawdziwa skarbnica wiedzy. Dziękuję :)
Miriam Babula napisał
Dziękuję za pamięć! Na razie staram się jak najszybciej wrócić do pisania bloga :)
PB napisał
nigdy tak o tym nie pomyślałam :)
jak przeczytałam ten wpis, to faktycznie zeszło takie uczucie – jakby napięcie, że coś muszę bo mam „pozytywny” obraz siebie i obecna potrzeba nie pasuje do tego obrazu :)
Miriam Babula napisał
super. fajnie, że to dostrzegłaś w sobie :)