Dlaczego jest tak, że na poduszce medytacyjnej osiągam głęboki spokój, niemal błogość idealną, a kwadrans później mam ochotę udusić opryskliwego listonosza? Co jest ze mną nie tak?!!
Czy istnieje ktoś, kto nie zadawał sobie tego pytania w okrutnej desperacji…?
Wiele lat temu przeczytałam gdzieś, że umysł jest jak brudna szmatka, a siedzenie to codzienne jej pranie. Bardzo mi się to spodobało i jakiś czas siadałam o poranku z poczuciem, że oto siedzę sobie jak ten anioł nad rzeką i błogo trę swoją szmatkę.
Niestety, szybko się okazało, że mój umysł bardziej przypominał stajnię Augiasza niż poplamioną szmatkę. A czyszczenie stajni to hm… nieco inna sprawa niż drobna przepierka w szuwarach. Po pierwsze, przyprawiające o mdłości wrażenia estetyczno-olfaktoryczne… Po drugie, machanie szuflą* jakby bardziej dla parobka niż duchowo rozwijających się…
Medytacja nie na tym polega! Ma być wzniośle i przyjemnie! Zbuntował się mój umysł.
I jest to normalny odruch na pierwsze szczere zajrzenie do swojego wnętrza. Jednak już to, co z nim zrobimy, determinuje postępy na drodze do trwałego spokoju.
Mamy bowiem do wyboru albo (a) uzbroić się w maskę gazową, zrobić gruntowne porządki i cieszyć się spokojem na co dzień, albo (b) łapać chwile ulgi „siedząc błogo nad rzeką” i wpadać w niefajne emocje od razu potem.
Medytując często popełniamy – zupełnie nieświadomie – grzech eskapizmu. Uciekamy w siedzenie w nadziei, że samo siedzenie uwolni nas od paskudnej zawartości naszych umysłów. Że w ten sposób nawet nie będziemy musieli zaglądać do stajni. To nie jest, niestety, prawda.
Spokój to naturalny efekt akceptacji tego, co jest. Czyli najpierw musimy zobaczyć co jest – a potem to zaakceptować. Zasada ta odnosi się też do naszych umysłów. Jakby nie było – nasze umysły są częścią tego, co jest. Dopóki będziemy praktykować akceptację oddechu, czy odczuć płynących z małego palca u nogi, pilnie omijając umysł – na poduszce będziemy łapać jedynie chwile wytchnienia.
Praktyka akceptacji to tylko maska gazowa, pozwalająca nam przeżyć konfrontację z zawartością stajni. Nakładanie jej gdziekolwiek indziej – choć z pewnością da chwilowy haj – nie posunie nas ani o milimetr w trwałym oczyszczeniu umysłu.
Dlatego medytacja ma dwie nogi. Akceptacja i introspekcja. Introspekcja i akceptacja. Kopanie w swoich przekonaniach nie mając akceptacji dla tego, co wykopiemy spowoduje jedynie mdłości i paniczny odwrót. Akceptacja wszystkiego oprócz zawartości naszych umysłów, da nam spokój dopóki owa zawartość się nie wyleje w najmniej odpowiednim momencie.
Dlatego warto być czujnym i siadając, zrobić zawsze szybki rachunek sumienia – czy siadamy w intencji sprzątania swojego wewnętrznego bałaganu, czy raczej udawania, że go nie mamy? Jakby nie było, od tego zależy życie naszego listonosza.
* Tak. Wiem, że Herkules nie szuflował – on był jednak półbogiem. My – nie. :)
Chcesz dodać swoją perspektywę lub zadać pytanie do tekstu? Śmiało :)