Co sprawi, że poczujesz, że zabiłeś smoki, które miałeś zabić?
Dotarłeś do krainy mlekiem i miodem płynącej?
I możesz w końcu cieszyć się życiem zamiast z nim walczyć?
Bogaty książę u twego boku? Zamek na szczycie góry? Sława największego maga na ziemi?
Spisz to wszystko na kartce.
A teraz porwij ją na strzępki i wywal za okno na makulaturę.
Idea, że:
istnieje określony punkt w życiu, który da nam stały dopływ szczęścia już do końca życia, tylko musimy się do niego dostać
to jedyna przyczyna naszego przygnębienia teraz.
Potem zresztą też.
Jak święty Graal zabija radość teraz
Dopóki święty Graal pozostaje poza naszym zasięgiem, co by się nie wydarzyło nasze ego będzie szeptać:
Iiii tam… Zamek na szczycie góry (bogaty książę) to to nie jest… Musisz postarać się bardziej…!
Ewentualnie sprytnie obróci to na niezbity dowód naszego życiowego kalectwa:
Rety! Czemu jeszcze tego zamku (księcia) nie masz?!! Ile będziemy czekać?!! Nie jesteśmy coraz młodsi!!!
Efektem obydwu jest ciągłe poczucie przygnębienia, które wisi nad nami jak czarna chmura. Dzień. I noc. Noc. I dzień. Nawet gdy nie dzieje się nic szczególnie złego, nastrój mamy pod budą.
Jest też opcja numer 3 – zapadamy się w marazmie, bo nic co przychodzi nam do głowy nie przybliży nas do naszego upragnionego celu.
A skoro tak, to po co palcem ruszać?
Warto to sprawdzać na sobie za każdym razem gdy poczujemy powiew przygnębienia czy apatii. Jeśli uda się nam odkryć absurdalny cel, do którego dąży nasze ego, rozpłyną się w milisekundę.
Ale zaraz… Niby dlaczego ten cel jest absurdalny?
Dlatego, że
Święty Graal zabija radość też gdy go zdobędziemy
Gdy tylko zdobędziemy wymarzonego księcia, dziewicę, czy zamek okazuje się, że trzeba ich teraz pilnować, żeby sobie gdzieś nie poszli…!
Zamiast więc oddawać się zasłużonym dolce far niente i joie de vivre, zaczynamy łamać sobie głowę jak do tego nie dopuścić. Zbierać wojska/sprzymierzeńców, ewentualnie moczyć się codziennie w wodzie różanej i nie wypuszczać księcia/dziewicy z komnaty coby się nie zauroczyli kim innym.
Wbrew temu, co szepce nam ego, zdobycie świętego Graala nic nie zmienia.
Zamiast stresu, że go nie zdobyliśmy, teraz mamy stres, że możemy go stracić.
Gdzie jest wyjście?
Wyjście jest w zrozumieniu koncepcji kluczowej dla filozofii Wschodu, a powszechnie przekręcanej na Zachodzie.
Ponieważ jednak na sam jej dźwięk czmychamy za horyzont (ja pierwsza! moje instynktowne skojarzenie to obraz zakrwawionych entuzjastów samobiczowania) zacznijmy od tego, co ona NIE oznacza.
I gdzie wyjścia na bank NIE ma.
Z uwagi na wyżej opisaną stresogenną naturę świętych Graali, asceci nauczają, że jedynym wyjściem jest „wyrzeczenie” czyli:
(1) wywalenie świętych Graali (i/lub planów na ich zdobycie) na śmietnik, oraz:
(2) samotna emigracja do szałasu na Syberii, gdzie będziemy spędzać czas na konsumpcji korzonków i gwożdzi, aż w końcu zapalenie płuc wybawi nas z tego padołu łez. Oczywiście, w przerwach między posiłkami samobiczowanie jest jak najbardziej mile widziane.
Co ciekawe, nawet w XXI wieku, są osoby, które widzą w tej opcji pewną wartość. Pozwala ona nam bowiem roztaczać wokół siebie wizję twardziela, który wziął na klatę fakt, że życie to cierpienie i nie szuka ukojenia w ulotnych przyjemnościach jak jakiś naiwny mięczak.
Innymi słowy – pozwala nam się otulić aureolą duchowego macho.
Nie jest to jednak żadna akceptacja faktów, tylko poza, pod którą kryje się najczystszej wody tchórzostwo i ucieczka od życia.
Niczym bowiem nie różni się od zachowania trzylatka w piaskownicy, który mówi życiu: „Buuuuu! Nie chcesz robić tak jak ja chcę, to ja się z tobą nie bawię.”
Efektem prawdziwej akceptacji faktów i życia jest spontaniczna, dziecięca wręcz, radość, a nie samo-umartwianie się i duchowa pycha.
Efekt prawidłowej praktyki filozofii Wschodu: jeśli nie mamy przynajmniej kilku takich momentów w ciągu dnia to znak, że nasza praktyka zboczyła na manowce
Wyrzeczenie nie polega na wyrzuceniu świętych Graali na śmietnik.
Wyrzeczenie polega na dostrzeżeniu, że wcale ich nie potrzebujemy, żeby cieszyć się każdą chwilą, którą tu spędzamy. Bez względu na to, czy te Graale są czy ich nie ma.
Innymi słowy, prawidłowe wyrzeczenie nie dotyczy rzeczywistości na zewnątrz nas, tylko wewnątrz. Nie rezygnujemy z zamku, czy dziewicy, tylko z naszego emocjonalnego uzależnienia od ich obecności w naszym życiu.
Jeśli są – super! Cieszymy się każdą wspólną chwilą! Jeśli ich nie ma – super! Umieramy z ciekawości co będzie innego!
Co więcej, wyrzeczenie wcale nie oznacza pasywnego siedzenia w szałasie.
Jeśli bawi nas zdobywanie świętych Graali – wsiadamy na rumaka i tniemy głowy smokom. (Wersja wegetariańska: przeflancowujemy je na francuskie pieski sprytną tresurą.)
Jeśli bawi nas uwodzenie – moczymy się w wodzie różanej, aż się zmienimy w gigantyczną rodzynkę.
Clue wyrzeczenia polega bowiem nie na tym, żeby nic nie robić i nic nie mieć, a na tym, żeby wyjść poza codzienny dualizm, czyli na tym, żeby:
(1) nie dzielić życia na błogi cel i upiorną drogę;
(2) cieszyć się każdą uciętą głową smoka i minutą w łaźni, bez względu na to, czy to nas przybliża do świętego Graala czy nie;
(3) nie przywiązywać poczucia własnej wartości do tego, czy panujemy nad cudzymi umysłami, czy nie (bo do tego sprowadza się realizacja jakiegokolwiek planu). W rzeczywistości nigdy nie panujemy – więcej na ten temat przeczytasz w 3 powody, dla których nie kontrolujemy innych.
Teoria teorią, ale jak się rzeczywiście uniezależnić od świętych Graali?
Wystarczy przetestować prawdziwość myśli, że „X (tu wstaw zgodnie ze swoim przekonaniem) zapewnia wieczne szczęście.”
Czyli dobrze się przyjrzeć osobom, które X posiadają.
Czy faktycznie są szczęśliwsze od nas?
Ile, na przykład, znasz osób, które odnalazły trwałe szczęście w związku? Oho! Aż brakuje palców na rękach i stopach, prawda?
Spójrzmy też na tych, którzy zarabiają tyle pieniędzy, że aż nie wiedzą co z nimi robić. Jestem pewna, że nie fikają koziołków jedynie na forum publicznym, natomiast w swoich szczelnie chronionych twierdzach i wozach opancerzonych – strzelają 100 koziołków i 100 chichotów nieposkromionej radości na godzinę.
To jest właśnie medytacja: testowanie i eliminowanie iluzji za iluzją, że jakikolwiek święty Graal da nam szczęście oraz uwalnianie się z poczucia porażki/winy, że ich nie mamy, albo nie potrafimy zagwarantować, że będą zawsze.
Radość życia bowiem to efekt 100%-owej pewności, że nie musimy ich mieć, żeby czuć się doskonale we własnej skórze tacy, jacy jesteśmy tu i teraz.
Zdjęcia: Jonathan Emanule Flores
Dorota napisał
Fantastyczne! :) Dzięki. :))
Dacja napisał
czytałam z uwagą i poczułam że ja to wiem! tylko co tu zrobić żeby o tym nie zapomnieć w codzienności , kiedy ma się „gorszy ” dzień :) ?
Dacja napisał
Jestem prostą kobietą, której trafiły się te mniej ugrzecznione i zaineresowane nauką latorośle i proszę mi wierzyć za każdym razem kiedy trafia pod moje oko kolejna jedynka w zeszycie moje ego krzyczy ”no ładnie, inne dzieci przynoszą dobre oceny, daleko zajdą a twoje będą machać łopatą a ty będziesz miała stado wnuków do utrzymania!” Uśmiecham się jak to piszę i wiem że jestem na początku drogi, niemniej pragnę zaznaczyc swoją obecność i podziękować za bardzo przystępne do czytania teksty które dotykają mniej przystępnych aspektów naszego życia. Dziękuję i czekam na kolejne ciekawe słowa:)))
Niko napisał
Świetny artykuł, dzięki :)
Anna napisał
Optymistyczne:)
PAOLO napisał
Tego mi było trzeba, na obecnym etapie mojego życia :) Dziękuję!
miriam napisał
cieszę się :) na zdrowie!
Katia napisał
No coz uwielbiam cie czytac …. ale podajesz tu krancowe przyklady. a ja szukam zwyklej pracy za zwykle pieniadze takie by zaplacic rachunki kupic sobie jesc wyjechac na wakcje raz do roku chociaz na tydzien i odlozyc odrobine. prowadzilam dzialalnosc gospodarcza od 27 lat i muszę ja zamknac bo nie zarabiam obecnie na zus i czynsz. widmo by byc na utrzymaniu męza wpedza moje ego w dziki szal strachu. mam 55 lat i nikt nie chce mnie zatrudnic. moj brzuch moze zaraz byc glodny i nic mi nie mowi co z tym faktem zrobic. Moj umysl jest pusty i nie wie jak zacząć znów zarabiac na siebie. moje kolejne ego buntuje sie przed zarejstrowaniem sie jako osoba bezrobotna a do stazu emertytarnego brakuje mi jeszcze kilku lat. czy w tej sytuacji rada by zdac sie całkowicie na to co świat mi przyniesie jest ok. ?? mam zamknac dzialalnosc bo na siebie juz nie zarabia i czekac co dostanę od życia ?jak dlugo mam tak czekac ? a jesli do konca swoich dni pozostanie mi byc na utrzymaniu męża ????? widmo ze bede skaza na to by prosic go o pozwolenie na kupienie sobie lizaka :)) i zaleznosc finansowa od kogos nawet najblizego wpedza mnie w bezradnosc a bezradnosc to uczucie ofiary. nie chce byc ofiara. walka nie jest dobra to co jest dobre w tej sytuacji ?
Pozdrawiam
Miriam Babula napisał
niestety nie wiem którą część tekstu kwestionujesz. nie potrafię się więc odnieść. pozdrawiam również!
Marek napisał
Brawo Miriam, świetny tekst. Kupuję go w całości!
Uzupełnia się pięknie z innym usłyszanym niedawno, który mówi o tym, że ludzie wybierają jedynie z menu zastanej rzeczywistości (określam ją jako 3D) i dziwią się, że nie przytrafiają im się cuda. Tymczasem cuda są oczywiście możliwe, ale wymagają wyjścia poza schematy, ograniczenia, programy 3D… . Czego nam życzę!
Miriam Babula napisał
Dziękuję!
carita napisał
Miriam, całkowicie masz rację z tymi gralami. Moim gralem był domek z ogródkiem i mężczyzna przy boku, na którego mogę liczyć. 20 lat dorosłego życia to bycie samotną matką, praca, praca i praca na wszystkich frontach, żeby zarobić na życie dla siebie i córki na poziomie nie samotnej matki, czyli takie, jakie mają pełne rodziny. Też po to, żeby zadośćuczynić rodzicom, że co prawda ich jedynaczce nie udało się małżeństwo, ale daje radę za dwoje. A w tle tego odważnego zawodowo życia, ciągły strach, że nie dam sobie rady, kiedy zachorują sporo starsi rodzice, że córka zostanie sama, kiedy ja umrę. Potrzebowałam wsparcia i chciałam je od facetów, którzy mnie jedynie wykorzystywali do swoich celów. Po wielu toksycznych związkach myślałam, że mam grala! Związałam się z M. Sprzedałam swoje mieszkanko, dobraliśmy wspólny kredyt i kupiliśmy wspólnie nasze miejsce na ziemi: dom z cudownym ogrodem, o jakim marzyłam. Tylko ten mój anioł-opiekun M. okazał się psychopatą, zaburzoną osobowością i jak tylko poczuł, że ma kontrolę, czyli kiedy podpisałam akt notarialny i kredyt, uczynił z mojego życia piekło. Co z tego, że ogród i dom dawały mi pocieszenie, kiedy mieszkałam z wrogiem, z oprawcą, a zamiast pomocy odizolował mnie i skłócił z najbliższymi, znęcał się agresją słowną, krzykiem, wyzwiskami, straszeniem, szantażem. Uciekłam od niego nagle, z naręczem ubrań tylko. Mój lęk przed nim już się nie kryje. Boję się iść do domu po cokolwiek, on mnie straszy i szantażuje. Mieszkam kątem u rodziców, których wzrok jest dla mnie jak jeden wielki wyrzut sumienia. Zdobyłam swojego grala, który mnie zabija każdego dnia. Nie mam celu, jestem sama, a wręcz czuję ostracyzm tych co są obok mnie i niezrozumienie innych. Boję się M., jestem stara i nie mam już po co i o co walczyć. Chciałabym, aby ktoś uwolnił mnie z ogromnego żalu po stracie grala, uzbroił mnie na czas jego tracenia i pokazał jak mam rozprawić się z oprawcą w sobie i wobec wspólnego domu i kredytu. Myślisz, Miriam, że jest to możliwe? Patrzysz na życie, problemy, inaczej niż ja. Pewnie jest mnóstwo rzeczy, których nie dostrzegam. Nie chcę, aby ceną za realizację marzenia było moje życie, dosłownie. Nawet adwokatka mnie skatowała słowami (skądinąd słusznymi): Pani kochana, a kto to pozbywa się własnego majątku na rzecz wspólną z obcym człowiekiem? Takie katowanie samej siebie i przez innych zupełnie mi nie pomaga. Jak baba 46 lat może zmienić swoje chore myślenie? Przestać żałować grala, wziąć się w garść bez wsparcia najbliższych i odzyskać tyle siebie, żeby uwierzyć, że samotne życie ma sens i żeby odzyskać własny dach nad głową?
Miriam Babula napisał
Dziękuję carita. To rzeczywiście dobre zilustrowanie problemu, gdy szukamy Graala w drugiej osobie. I rzeczywiście katowanie się za to, że się go szukało, nie jest dobrym pomysłem. Znacznie lepszym jest sprawdzić, czego dokładnie szukałaś w drugiej osobie i dlaczego nie byłaś gotowa poszukać tego w sobie. Niestety, to trudny i bolesny proces. Więc życzę dużo sił i determinacji. Oraz trzymam mocno kciuki!
Katarina napisał
Hej, wracam do tego teksu od kilku miesięcy. Kilka miesięcy zastanawiania się, dlaczego i w jaki sposób uzależniam swoje poczucie szczęścia od czynników zewnętrznych. Któregoś razu zrozumiałam i zaakceptowałam, że bezsensem jest uzależniać swoje szczęscie od czynników zewnętrznych.
Zrozumiałam również, że potrzebuję stałości. Stałość daje mi poczucie bezpieczeństwa. Najgorsze jest to, że bez tego poczucia bezpieczeństwa nigdzie nie ruszam. Uciekam od życia.
I jest problem. Stałość=bezpieczeństwo. Stałości nie ma na zewnątrz. A gdzie ona jest wewnątrz mnie? Czym ona jest? Moje emocje, poglądy, wartości – to wszystko nie jest stałe.
Bardzo proszę o odpowiedź. Może w swoich rozkminach poszłam za daleko i doszło do nadinterpretacji… Przez długi czas, nawet jak było mi źle, pocieszałam się myślą, że szukam, że jestem w trakcie transformacji. Możliwość, że szukam stałości, której nie ma, boli mnie :(
pozdrawiam
Miriam Babula napisał
Obawiam się, że to tak ogromne pytanie, że nie dam rady odpowiedzieć w komentarzu. Spróbuję wpleść odpowiedź w tekście w przyszłości.
Maria napisał
A może nie o stałość chodzi, tylko o coś innego. Np. o dywersyfikację? Ludowa mądrość mówi, że nie powinno się wkładać wszystkich jajek do jednego koszyka. Poczucie bezpieczeństwa mogą nam zapewnić różne osoby (ich obecność, inspiracja do działania), różne wydarzenia, aktywności czy zaangażowanie w różne sprawy (projekty). To trochę tak jak z dochodami czy oszczędnościami. Warto mieć różne źródła dochodów, jak jedno z nich zniknie, nie zostajemy z niczym. Taka mnie naszła refleksja… Sama mam (jeszcze) z tym problem. Jako jedyne i późne dziecko moich rodziców bardzo długo stałość (czytaj: niezmienność) była moim bezpiecznym azylem. Wszystko się zmieniło, gdy rodzice odeszli, a ja zostałam sama.
Pozdrawiam ciepło.
Katarina napisał
Super, dziękuję za zainteresowanie, będę wypatrywać nowych tekstów.
Miriam Babula napisał
Przypomniałam sobie, że właściwie jest już tekst na blogu, który odpowiada na twoje pytanie. Co prawda, nie wprost, ale mam nadzieję, że wyczytasz przynajmniej początek odpowiedzi, której szukasz :)
http://bezego.com/2016/08/13/dlaczego-szczescie-tak-krotko-trwa-i-jak-mozesz-to-zmienic/
Katarina napisał
Przeczytałam, niestety nie o to mi chodziło… Mam problem ze stałością. Dla mnie stałość to bezpieczeństwo. Skoro na zewnątrz nic nie jest stałe, szukam tego wewnątrz. Ale moje wnętrze też się zmienia… Może za bardzo to zagmatwałam, może wydaje mi się, że chodzi o stałość, nie wiem… Będę dalej szukać
Miriam Babula napisał
tekst, do którego dałam linka opisuje właśnie stałość, którą możesz odnaleźć w sobie.