Strach przed zobaczeniem własnej ciemności to poważna przeszkoda na naszej drodze do wolności bycia sobą.
Jak przecież wszyscy wiemy, sobą możemy być dopiero, gdy poznamy i zaakceptujemy CAŁEGO siebie.
A jak tu zaakceptować to, że nie pałamy bezwarunkową miłością do bliźnich, wierzymy, że nasza perspektywa jest święta i szarżujemy na każdego, komu się zdaje, że jego racja jest większa od naszej?
Dlatego dziś – właśnie o tym. Jeśli czujesz nawet minimalny dyskomfort z okazji, że ciemność w tobie jest – czytaj dalej. To poczucie jest, bowiem, zupełnie nieuzasadnione i za chwilę dowiesz się, jak się z niego uwalniać.
Zanim jednak do tego przejdziemy, warto sobie zaaplikować aviomarin. Będziemy się sporo kręcić po błędnym kole ego i lektura może spowodować nagłe zawroty głowy i mdłości
Do rzeczy obłędnej karuzeli, więc!
Dlaczego ego to nic złego?
Ego to zbiór wszystkich naszych zinternalizowanych norm i ideałów, które nie pozwalają nam być sobą. (Więcej o tym przeczytasz w Co to jest (z grubsza) ego? i Jakie są twoje szanse na spokój i radość życia?)
Chwila naszej nieuwagi, a sam stan wolności od ego staje się… jednym z takich ideałów.
Dopóki będziemy się starać go spełnić, jesteśmy skazani na wieczne stresy typu:
O jeeezzzuuu, znowu zachowałam się jak trollica! Ale obciach. Jak ja się teraz […mu, jej, im…] na oczy pokażę…?
Matko jedyna, najchętniej to bym na […niego, nią, nich…] spuściła fortepian! Ale przecież nie mogę się tak czuć! To przecież ego! Ależ jestem paskudą :(
Ewentualnie rozterki:
No i co ja mam zrobić? Jak powiem prawdę, to wyjdę na wstrętną egoistkę. A jak nie powiem, to pęknę ze złości i poczucia, że jestem wykorzystywana!
Wystarczy uwierzyć, że ego to zło wcielone, od którego musimy się za wszelką cenę odciąć, a wewnętrzna szarpanina i strach przed byciem „odkrytym” będzie nam towarzyszył jak wierny pies.
Jedynym sposobem na uwolnienie się z tych emocji oraz zaznanie głębokiego spokoju i radości życia jest… zaakceptowanie faktu, że ciemna strona w nas jest.
I… nie ukrywanie tego faktu przed innymi.
Innymi słowy, zarzucenie przekonania, że bycie właścicielem (świadkiem?) ego, to coś złego.
Tylko jak to zrobić?
Warto zacząć od przetrawienia:
7 faktów, które pomogą ci oswoić własną ciemność
Fakt nr 1: Trwały stan wolności od ego to ideał niedościgniony dla 99,(9)% ludzkości. Osiągnęli go (a przynajmniej mam takie podejrzenia na podstawie różnych lektur): Gautama Budda, Lao Tsu (ale już nie Konfucjusz ;-) ) Sokrates, Jezus Chrystus, Maharshi, Nisargadatta. Każdy z nas może dodać kilka innych osób, które nas inspirują.
Szanse, że do nich dołączymy są – bądźmy bezczelnie optymistyczni! – znikome.
A innymi słowy: wszechświat jest tak właśnie skonstruowany, że dorosły Homo Sapiens ma dwie nogi, dwie ręce oraz ego. Szarpiąc się z tym – szarpiemy się z całym wszechświatem i skazujemy na wieczne poczucie porażki.
Fakt nr 2: Ambicje, żeby do tego grona dołączyć, nie różnią się niczym od ambicji zostania szefem Banku Światowego. W jednym i drugim przypadku chodzi o władzę nad innymi. Bo przecież jak wyrośnie mi aureola, to wszyscy zaczną mnie nosić na rękach i spełniać wszelkie moje życzenia. Czyż nie?
Innymi słowy, pragnienie stanu bez ego jest pragnieniem… ego.
Jest bowiem napędzane strachem przed tym, jacy jesteśmy tu i teraz.
Czyli strachem, że tu i teraz nie jesteśmy wystarczająco dobrzy, mądrzy, kochający, żeby zasłużyć na cudzą akceptację i tzw. dobre życie.
Strachem, że jest JEDEN IDEALNY STYL BYCIA (czytaj: wolność od ego), który nam tą powszechną akceptację i dobre życie zagwarantuje, a my tego stylu bycia nie jesteśmy w stanie tu i teraz odtworzyć.
Bo… paskudne ego nie chce się od nas odczepić!
I jest to niebywale stresogenny stan umysłu, gdyż sprowadza się do tego, że ego (czyli potrzeba bycia akceptowanym przez wszystkich) próbuje zagryźć samo siebie (czyli wszystkie egoistyczne odruchy, które – w opinii ego – narażą nas na odrzucenie).
Fakt nr 3: Każda ze spotkanych na naszej drodze osób ma zupełnie inne potrzeby oraz wyobrażenie osoby idealnej. Dopóki będziemy chcieli być akceptowanym przez wszystkich i spełnić wszystkie bliźnich potrzeby i wyobrażenia, nasze życie będzie wyglądało tak:
Jedynym sposobem na poczucie głębokiego spokoju, jest… zejście z kołowrotka ego.
Czyli zaakceptowanie tego, jacy jesteśmy tu i teraz.
Jeśli tu i teraz tkwimy w szponach ego – akceptujemy, że… tkwimy w szponach ego.
W pierwszej chwili może się to wydawać przerażające. Bo przecież nasze przetrwanie zależy od tego, żeby nikt naszego ego nie zobaczył. Na szczęście, jest to jedynie iluzja, która zacznie znikać, gdy spojrzymy na 4 pozostałe fakty:
Fakt nr 4: Ponieważ jestem skrajnie leniwa, nie przeszukałam absolutnie wszystkich przekazów o wyżej wymienionych trwale wolnych od ego postaciach, mogę się, więc, mylić. I może to nie być wcale fakt. Ale według mojej obecnej wiedzy żaden z nich nie rzekł:
Kochaj wszystkich.
Chyba, że mają ego.
Wtedy NAPALMEM ich!
Co więcej, jeden z ww. jest znany z poniższych słów:
Jeśli twoje współczucie nie obejmuje ciebie, to znaczy, że jest niepełne.
Budda
Ewidentnie Wielcy Tego Świata nie mieli wątpliwości, że jeśli cierpimy – mamy się nie katować za to, że mamy ego (bo cierpienie to jedynie objaw posiadania ego), tylko sobie współczuć!
Ergo, kochanie siebie, gdy mamy ego jest nie tylko dopuszczalne, ale wręcz obowiązkowe!
Fakt nr 5: Boimy się własnego ego z jednego tylko powodu: wierzymy, że może ono spowodować gwałtowny spadek naszych notowań na giełdzie towarzyskiej.
Prawda jednak jest taka, że nikt w miarę samo-świadomy (czytaj: widzący własną ciemność) nie domaga się od bliźnich, żeby tej ciemności w sobie nie mieli i gościnne występy naszego ego potraktuje z mniej lub bardziej rozbawionym zrozumieniem.
Ataki typu „ty wstrętny egoisto! robisz tylko to, co ty chcesz, a nie to, co ja chcę” są przypuszczane, bowiem, jedynie przez osoby, które… robią, co mogą, żeby nas sobie podporządkować. (Więcej o tym w Pochwała bycia nie-miłym, czyli 4 podstawowe błędy osób pracujących nad sobą).
Jeśli, więc, uznają nas za niegodnych swojego zainteresowania i znikną za horyzontem – nie jest to wcale nasza strata, tylko… zysk.
Przestajemy bowiem tracić energię na ciągłą z nimi walkę i możemy skupić się na tym, co autentycznie ważne dla nas.
Fakt nr 6: Stan bez ego nie jest obowiązkowym celem każdego Ziemianina. Pojawił się w tytule tego bloga, nie dlatego, że ludzie wolni od ego są obiektywnie „lepsi” i należy się starać, żeby się tego paskudztwa pozbyć. A jak nam nie wyjdzie to lepiej zamknąć się w szafie, bo obciach się z nami pokazać na mieście.
Pojawił się w tytule z przyczyn praktyczno-taktycznych: jeśli nas boli, a nie chcemy, żeby bolało – nie tracimy czasu na poszukiwania leku na ten ból na zewnątrz siebie, tylko: (1) odnajdujemy w sobie kawałek ego odpowiedzialny za ten ból, (2) odnajdujemy iluzje ten kawałek ego generujące, (3) przekonujemy się, że to iluzje i (4) uwalniamy się z bólu.
Jeśli, więc, masz wynieść tylko jedną myśl z tego tekstu, wynieś tą:
To, czy mamy ego, czy nie, jest naszą prywatną sprawą. Ma to bowiem znaczenie jedynie o tyle, o ile nie chcemy czuć bólu. I nie ma NIC wspólnego z naszą wartością jako człowiek.
Każdy, kto twierdzi inaczej, ewidentnie tkwi w iluzji (ego), że jest naszym Panem i Władcą. A to już jego problem, nie nasz. Umiejętnością niezbędną do zachowania spokoju i radości życia jest bowiem nie wtrącanie się w cudze ego. Jeśli ktoś jej nie chce rozwijać – jego wybór. A nie: nasza wina.
Fakt nr 7: Poczucie, że jesteśmy najgorszą na świecie paskudą pojawia się jedynie wtedy, gdy się ego wstydzimy i próbujemy przekonać wszystkich wokół, że jesteśmy od niego wolni. To wtedy zaczynamy kluczyć, kłamać, przechodzić do defensywy, przerzucać winę na innych, czepiać się i ogólnie zachowywać się faktycznie dość paskudnie.
Gdybyśmy umieli wystarczająco wcześnie się przyznać: „O rety, ale ze mnie trollica! Przepraszam.” nie zabrnęlibyśmy w sytuacje już naprawdę trudne do odkręcenia. I uniknęlibyśmy tysiąca stresów, problemów i zażenowań.
A nawet jeśli już zabrnęliśmy i […on, ona, oni…] uznają, że nie chcą z nami kontynuować życiowej wycieczki – nie załamujemy się, tylko pamiętamy, że nie wszystkie relacje są po to, żeby trwać aż po grób.
Niektóre są po to, abyśmy mogli uzyskać większą samo-świadomość.
Siadamy, więc, dziękujemy Kosmosowi za kolejną cudowną (a jeśli jesteśmy skrajnie ze sobą szczerzy: PIE!-PRZO!-NĄ!) okazję i ową samo-świadomość rozwijamy.
* * *
Podstawowy fakt życia jest taki, że wszyscy mamy ego. A spokój to efekt akceptowania faktów.
Zaakceptowanie tego, że zdarza się nam działać pod wpływem ego, bywamy głupawi, agresywni, miewamy muchy w nosie i nie cierpimy sąsiada, to warunek niezbędny do cieszenia się życiem. A zbyt poważne traktowanie siebie i własnego ego to najkrótsza droga do depresji.
Bo sam pomyśl: jak lekko byś się poczuł, gdybyś przestał braku ego od siebie i innych wymagać?
Pewnie jakoś tak:
Wojciech napisał
Ok; Bardzo mi się podoba ten tekst; przy okazji, polecam: Ken Wilber „Niepodzielone”.
Love U!
Sylwia napisał
Cieszę się, że się znowu pojawiłaś! Jaki zbieg okoliczności;) przez ostatnie dwa dni właśnie myślałam na ten temat. Pozdrawiam
signe napisał
o, cieszę się, że znowu jestes :)
doskonale, że napisałas to.
z argumentami, gdyby przyszło mi znowu uspokajac osoby mówiace, żeby ego zabic, zniszczyc, spalic, a w najlepszym razie wyzbyc się go.
a kto to wszystko ma zrobic juz nie wiadomo
Patryk napisał
swiadkiem ego…
i mnie post trafil sie jak bezdomnemu okazja prysznica.
Dzieki! Pozdrawiam.
ama napisał
Dziękuję, akurat dzisiaj tknęło mnie, by zajrzec. I akurat dzisiaj potrzebowałam przypomnienia, że mordercza walka z ciemna strona to taniec, do którego zaprasza mnie ego ;) „Pragnienie stanu bez ego jest pragnieniem… ego”- mmmmm!
Marta napisał
Witaj :) trafiłam na tego bloga wczoraj i już dzis OGROMNE DZIĘKI :D <3
miriam napisał
Hej Marta. Fajnie, że ci się tu podoba – zapraszam jak najczęsciej :)
andrew napisał
Już myslałem, że przestałas pisac bloga. DObrze, ze nie :) To faktycznie ulga wiedziec, że nie muszę zabic ego, zeby byc OK!
Maciek Zasada napisał
Byłem.
Ucieszyłaś mnie sobą.
Ciężko.
Pójdę więc.
agnieszkaczyktos napisał
WSPA- NIA-łY text! Powinni w tak przjrzysty sposób wszędzie nauczać samego „niebezpieczeństwa ” wchodzenia na drogę rozwoju, bo przecież penetrujac kolejne problemy i ścieżki w głowie odciagamy uwagę od samego faktu że to robimy,skupiamy się i przywiązujemy do samego wyniku, zapominając że ta ścieżka to już wartość, a rozwiązanie niedoscignionych problemów jest tak blisko… W sposobie ich odbierania. Tak myślę pisząc, tak pisze myśląc, P.S. Nie przeczytałam drugi raz mojego komentarza, ale to nic! Dzięki! :)
miriam napisał
hahaha spontaniczne komentarze są zawsze bardzo fajne :) Dziękuję i pozdrawiam!
Jerzy H napisał
Czytam i pozdrawiam :-)
miriam napisał
Poznaję, dziękuję i nawzajem! ;)
Danuta napisał
Potrzeba pozbycia sie ego jest potrzeba …ego. Genialne!!!!!
Patrycja napisał
Hej :) Naprawdę doceniam Twoje teksty i już znacząco mi pomogły, ale wciąż odczuwam jakąś niespójność, może to po prostu różnica w odbiorze.
Kiedy czytam, że ego to zbiór zinternalizowanych norm i ideałów, które nie pozwalają nam być sobą = nie pozwalają nam być w pełni szczęsliwymi (jak gdzie indziej trafnie to ujęłaś jesteśmy szczęśliwi gdy naprawdę jesteśmy sobą) to.. nie mogę pozbyć się wrażenia że ego to jednak coś złego, skoro nie pozwala być mi szczęsliwą i trzeba z nim pracować by przestać czuć ból.
Nie uważasz, że boli tylko PRZEROSNIĘTE ego? Że takie normalne ego – nasze oceny, gusty, inne zdanie na pewne tematy, a nawet ideały (do pewnego, zdrowego stopnia) to w pewnym sensie część naszej tożsamości. Ale że ego jest bombardowane masą krytyki, rozrasta się jak chory organ i zaczyna boleć. Akceptacja sprawia, że zbliża się do swoich naturalnych rozmiarów i coraz mniej boli. Tak ja staram się sobie wyobrazić.
Jestem bardzo ciekawa Twojej opinii na ten temat – jak Ty łączysz swoją definicję ego z tym, że można być sobą i być szczęśliwym mając ego?
miriam napisał
nie można być w 100% sobą, lub idealnie szczęśliwym 24/7, mając ego. Jeśli zaakceptujesz całe swoje ego i całą swoją ciemność – uwolnisz się z ego całkowicie. Takich paradoksów jest mnóstwo na tej ścieżce i trzeba być strasznie czujnym.
Dla większości z nas możliwe jest jednak jedynie częściowe zaakceptowanie naszej ciemności. Jeśli to częściowe zaakceptowanie jest wystarczająco duże, jesteśmy wystarczająco często sobą i wystarczająco szczęśliwi :) ale momenty trudne nadal się pojawiają – w proporcji do niezaakceptowanej ciemności :)
Patrycja napisał
Dziękuje! Dokładnie o to mi chodziło :)
Klaudia napisał
Jeden tekst lepszy od drugiego :) Dziękuję! <3
Miriam Babula napisał
Dziękuję!
Klaudia napisał
Gratuluję świetnego bloga, znalazłam go nie bez przyczyny, i jest niezwykle pomocny. Czy mogłabyś polecić jakieś lektury na ten temat? Także takie dotyczące kwestii relacji z ludźmi?
Miriam Babula napisał
Dziękuję. Tak na szybko, to mogę polecić wszystko Alana Wattsa – tylko chyba mało go wydano po polsku. I Krishnamurtiego – zwłaszcza Freedom from the Known. Ktoś mi mówił, że jest po polsku. Jeśli chodzi o relacje to jest fajna książka Osho na ten temat. Niestety, czytałam dawno i nie pamiętam tytułu, ale coś w stylu: „miłość, wolność, samotność”.
Polkris Merowing napisał
Krótko mówiąc, żyć własnym życiem ale i też dać innym taką samą możliwość!
Emanuell napisał
Miłego Pozytywnego dnia :-)