To zależy od tego, czego w nim szukamy, rzecz jasna.
Jeśli jednak szukamy w nim autentyczności, wzajemnego szacunku i miłości – trwałość związku to kryterium, które musimy bezwzględnie i natychmiast wyrzucić do kosza.
I odwrotnie: jeśli naszym priorytetem jest związek, który będzie trwał aż po grób – szanse, że będzie autentyczny i oparty na szacunku i miłości są żadne.
Dlaczego tak jest oraz wyjaśnienie 2 najbardziej rozpowszechnionych lęków z tym związanych – w dzisiejszym tekście.
NB: Choć definiuję tutaj „dobry” związek jako taki, który nas wspiera w życiu w zgodzie ze sobą, jest to perspektywa czysto subiektywna. Każdy ma prawo definiować „dobry” związek tak, jak mu pasuje. Dlatego nie traktuj tego tekstu jak obiektywną wykładnię, a jedynie jako pretekst do głębszego zastanowienia się co „dobry” związek znaczy dla ciebie.
Zacznijmy od przyjrzenia się na czym polega:
Podstawowy kłopot z ideą, że dobry związek trwa wiecznie
Otóż polega on na tym, że boimy się wykonać minimalnego choć ruchu, który mógłby tą wieczność skrócić.
I mniej lub bardziej świadomie ucinamy wszystkie nasze potrzeby i pragnienia, które mogłyby się okazać nie do zaakceptowania przez drugą osobę.
Dla równowagi zaś wprowadzamy w życie fantastyczne porady z kolorowych magazynów zazwyczaj zebranych w listy typu: „10 sposobów, żeby zatrzymać go / ją przy sobie – już na zawsze!”.
W efekcie, zamiast reagować na to, co się dzieje Tu i Teraz w zgodzie z tym co czujemy, łamiemy sobie głowę, jaki ruch najlepiej przywiąże do nas najbliższą osobę i odgrywamy niezwykle rozbudowane role.
Czyli przestajemy być sobą i zaczynamy udawać kogoś, kim nie jesteśmy.
A skoro my stajemy na rzęsach i postępujemy wbrew sobie po to, aby związek trwał wiecznie (a to wymaga przecież wysiłku, czyż nie?) – zaczynamy wymagać tego samego od drugiej osoby.
I zamiast cieszyć się każdą razem spędzaną chwilą – zamieniamy się w czujnego kaprala, który 24/7 pilnuje, aby uwaga drugiej osoby była skupiona tylko na nas! Każde najmniejsze nawet zainteresowanie kimś / czymś innym to przecież zagrożenie, że traci zainteresowanie nami! I pójdzie sobie od nas precz!
Zaczynają się pojawiać wyrafinowane manipulacje, najlepiej oparte na strachu lub poczuciu winy, aby „ukochanej osobie” to pójście precz nawet nie przyszło do głowy.
I choć taki związek faktycznie może trwać wiecznie – jest to w rzeczywistości trup, a raczej zombie, które tym się różni od trupa, że chodzi.
Ale radości życia w nim dokładnie tyle samo.
Bo radość życia wyprowadza się natychmiast, gdy tylko wprowadzają się role, które trzeba odgrywać pod groźbą dąsów, cichych dni i wszelkiej maści agresji i afer.
Prawdziwy związek zaś jest żywy i spontaniczny
Ciągle się zmienia, pulsuje – bo osoby go tworzące są żywe i ciągle się zmieniają. Prawdziwy związek oddycha.
Są wdechy – zbliżenia.
I wydechy – oddalenia.
W prawdziwym związku szanujemy naturalną dla każdego człowieka oscylację między potrzebą bliskości i niezależności. Własną. I drugiej osoby. Nie próbujemy zamrozić wahadeł na wychyleniu „BLISKOŚĆ TOTALNA”. Nie wpadamy w panikę i nie karzemy za to, że wahadło bliskiej osoby poszło w drugą stronę. Ani nie czujemy się winni, gdy akurat nasze to uczyniło.
W prawdziwym związku dbamy o to, aby być jak najbardziej autentycznym w każdym spędzanym razem Tu i Teraz – bez względu na to, czy to spowoduje rozpad relacji, czy nie. Bo jest to równoznaczne z szacunkiem dla wolności wyboru drugiej osoby. Jeśli nie jesteśmy tym, z kim czuje się autentycznie dobrze, próby zatrzymania jej są… zwykłą przemocą.
(Stali bywalcy „bez ego” dobrze to wiedzą, ale jeśli jesteś tu pierwszy raz koniecznie zajrzyj do Iluzje wolności, czyli po czym poznać niewolnika? (medytacja liberała 1/3), żeby zobaczyć, że swobodne wyrażanie agresji nie ma nic wspólnego z byciem autentycznym.)
W prawdziwym związku nie trzymamy najbliższej osoby w klatce, tylko wspieramy ją, żeby rozszerzała swoje horyzonty, rozwijała się i rosła, nawet jeśli ciągnie ją zupełnie gdzie indziej niż nas. Pamiętamy bowiem, że jej życie należy do niej, a nie do nas.
Dlatego właśnie:
Dbanie o trwałość związku w rzeczywistości go niszczy
W każdej chwili, którą spędzamy z najbliższą osobą, możemy wybrać jedną z dwóch opcji:
Możemy wykonać ruch w zgodzie z nami samymi, takimi jakimi jesteśmy Tu i Teraz.
Albo sięgnąć myślą w przyszłość, wyobrazić sobie, jaki ruch najlepiej przywiąże do nas drugą osobę, a potem ten ruch wykonać. Skazując tym samym siebie na tkwienie w fałszywej roli, a drugą osobę – na życie jako ofiara oszustwa i manipulacji.
Jeśli wierzymy, że hej! wszystkie chwyty dozwolone, byleby związek trwał! to jest to nasze święte prawo. Jednak warto pamiętać, że prawdziwe uczucia nie rodzą się z fałszu. Nawet jeśli wytrwamy w tym fałszu 100 lat.
Jeśli jednak manipulowanie najbliższą osobą budzi w nas szczerą zgrozę, szukamy relacji wyrastającej z autentycznych uczuć. I pamiętamy, że związki kończą się nie dlatego, że były „niedobre”, tylko dlatego, że każdy z nas ciągle się zmienia, a szanse, że druga osoba będzie się zmieniać w tym samym tempie i kierunku nie wynoszą 100%.
Poczucie, że związek był „niedobry” bierze się jedynie stąd, że nie pozwoliliśmy mu się skończyć wtedy, kiedy rzeczywiście się skończył. I trwaliśmy w relacji, której już dawno (nigdy?) nie było.
I tu pojawia się pewnie tysiąc znaków zapytania. Na tysiąc nie ma tu miejsca, spójrzmy więc na:
2 najbardziej powszechne wątpliwości
Wątpliwość nr 1: przecież jak zaczniemy szanować cudzą potrzebę niezależności i pozostawimy drugiej osobie wolną rękę – pójdzie sobie od nas precz przy pierwszej lepszej sposobności.
No cóż… jeśli się tak faktycznie stanie, to… super!
Cały kłopot polega na tym, że jesteśmy na co dzień bombardowani przekazem, że tacy jacy jesteśmy Tu i Teraz nie wystarcza, żebyśmy byli szanowani i kochani.
Że musimy coś osiągnąć, udoskonalić się, stać się kimś wielkim (a przynajmniej większym niż jesteśmy Tu i Teraz), żeby na te uczucia zasłużyć.
Tak bardzo przyzwyczailiśmy się do tej myśli, że przestaliśmy zauważać, że to, co autentycznie zbliża dwie osoby to… miłość i szacunek, które są już Tu i Teraz, a nie dopiero wtedy, gdy zaciśniemy zęby i odegramy rolę, której oczekuje „najbliższa” osoba.
Jeśli chcemy żyć w zgodzie ze sobą, a „najbliższa” osoba nie kocha i nie szanuje nas takimi, jakimi jesteśmy Tu i Teraz, tylko dzień w dzień próbuje nas zmieniać, to lepiej będzie (dla obydwu stron) jak sobie pójdzie! I to jak najprędzej.
Prawdziwe związki to związki oparte na autentycznych i dobrowolnych uczuciach do drugiej osoby, a nie na manipulacjach i udawaniu. Jeśli te uczucia są – nikt sobie nigdzie nie pójdzie ani przy pierwszej, ani przy drugiej, ani nawet przy sto jedenastej okazji. Jeśli zaś tych uczuć nie ma – związywanie dwóch osób manipulacją nic nie da – oprócz zapewnienia sobie trwałości związku, rzecz jasna ;)
Wątpliwość nr 2: przecież jak będziemy żyć w zgodzie ze sobą, to zmienimy się we wstrętnych egoistów, przestaniemy dbać o drugą osobę i związek sam się rozpadnie!
Nie mogłoby być stwierdzenia dalszego od prawdy. Jest to bowiem smutne pokłosie przekonania, że życie w zgodzie ze sobą to dawanie upustu wszelkim swoim EGO-istycznym zachciankom i manie innych głęboko w nosie. No bo jak nie są nam potrzebni do szczęścia, to po co o nich dbać?
W rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie. To właśnie strach, że najbliższa osoba odejdzie i zostawi nas bez szans na szczęście powoduje, że o nią NIE dbamy. Bo strach zawęża nam perspektywę do skrajnie egoistycznej i zaczyna nas interesować jedynie to, czego MY chcemy, a nie to, czego potrzebuje najbliższa osoba. To pod wpływem takiego strachu właśnie przestajemy szanować cudzą wolność samo-stanowienia, cudzą wolność do rozwoju w zgodzie ze sobą. Czy jest im z tym dobrze, czy nie – mają zacisnąć zęby i być z nami. I to tak jak MY chcemy. I już!
W rzeczywistości, najlepszą motywacją do dbania o innych jest… bezwarunkowa miłość. Powoduje bowiem podjęcie działań autentycznie wspierających, a nie jedynie noszących takie znamiona po to, abyśmy się mogli w przyszłości domagać rewanżu, albo uzyskali wreszcie święty spokój od wiecznie krytykującej „najbliższej” osoby.
A bezwarunkowa miłość pojawia się dopiero wtedy, gdy ujrzymy w drugiej osobie Wolnego Człowieka, który jest tutaj po to, żeby rozwijać się w zgodzie ze sobą, a nie po to, żeby odgrywać role niezbędne do tego, abyśmy to MY byli szczęśliwi. Ewentualnie, żeby nasz związek trwał wiecznie.
Czyli wtedy, kiedy dajemy i sobie i drugiej osobie wolność bycia sobą.
I w końcu czas na:
Paradoks Autentycznych Związków
Bo przecież może zdarzyć się i tak, że autentyczne uczucia, które zbliżyły dwie osoby trwają i trwają. I w końcu okazuje się, że spędziły razem całe życie.
Prawdziwe związki mogą – choć nie muszą – trwać wiecznie.
Paradoks polega na tym, że jeśli uczepimy się idei, że „dobre związki trwają wiecznie” – nie mamy na ten prawdziwy związek, który trwa i trwa, cienia szansy. Bo natychmiastową – i niestety śmiertelną – ofiarą tej idei jest autentyczność i szczerość, czyli fundamenty prawdziwego związku.
Szanse na taki związek mamy dopiero, gdy tą ideę wyrzucimy do kosza, przestaniemy kombinować jaki by tu sprytny ruch wykonać, żeby zagwarantować sobie oddanie drugiej osoby aż po grób i wraz z partnerem wejdziemy w to, co autentycznie się dzieje między nami Tu i Teraz.
Kto wie, co się wtedy wydarzy…? ;)
(Pierwszą część rozważań na temat prawdziwych związków znajdziesz w Po czym poznać, że jesteś (lub za chwilę będziesz) w toksycznym związku?)
* * *
Tkwienie w relacji, w której każde Tu i Teraz spędzamy zaciskając zęby w imię „dobrego związku, który trwa wiecznie” jest, rzecz jasna, indywidualnym wyborem, do którego każdy ma prawo.
I każdy może to uznać za „dobry związek”.
Pytanie zasadnicze jednak brzmi: czy TY uważasz związek, w którym udajesz kogoś, kim nie jesteś i zmuszasz do tego samego najbliższą osobę za „dobry”?
Alicja napisał
Miriam, przeczytałam ten tekst z gęsią skórką. Bo chyba niestety jest o mnie i o moim związku. Którego już dawno nie ma (nigdy nie było?) a ja w nim trwam i trwam. Sama nie wiem po co. W nadziei na coś, choć sama nie wiem na co. Dziękuję. Przeczytam go pewnie jeszcze kilka razy. Może coś mi się w głowie ułoży.
miriam napisał
Strasznie przykro mi to słyszeć, Alicja. Bardzo mocno trzymam kciuki za jak najszybsze i jak najmniej bolesne wyjaśnienie sytuacji.
ama napisał
Alicja, jakiś czas temu byłam w podobnej sytuacji. Dziś nazywam tamten okres darem niebios- był moim budzikiem, prztyczkiem, który pomógł mi otworzyć oczy. I ważną lekcją samej siebie.
Jeśli jesteś na blogu u Miriam, to znaczy, że możesz świadomie czerpać wiedzę o sobie, bo Twoje oczy już są otwarte. Związki-zombie bywają skutecznymi nauczycielami, warto skorzystać ;)
Miriam- nawet dziś, prawie półtora roku po rozstaniu (którego mogłam dokonać bez miażdżenia siebie ani „najbliższej” osoby), czerpię z Twoich tekstów, by pomóc sobie zrozumieć własne błędy wówczas popełnione. Pewnie, oznacza to, że analizuję przeszłość, ale jeśli służy to wyciąganiu wniosków, to chyba mogę ;)
miriam napisał
Dziękuję Ama :) BTW ja mam podobnie – też byłam w paskudnej relacji i teraz też jestem za nią wdzięczna. To, czego można się dowiedzieć o sobie w takich sytuacjach procentuje potem całe życie. Bardzo mnie cieszy to, że czerpiesz :) I akurat nie widzę nic złego z analizowania przeszłości. Jak się chce uczyć na własnych błędach to nie ma innego sposobu :) Pozdrawiam serdecznie!
Monika napisał
Mój najlepszy związek wydarzał się, gdy codziennie rano wstawałam i myślałam sobie: To może być ostatni dzień kiedy jesteśmy razem. Oboje mieliśmy to samo podejście i obiecaliśmy sobie, że gdy będziemy zasypiać wieczorem to nigdy odwróceni do siebie plecami. Byliśmy razem 4 lata i nigdy się nie pokłóciliśmy, ale rozstaliśmy się, bo nasze drogi zaczęły prowadzić w innych kierunkach. Tak jak napisałaś w tym wpisie. Czasami idziemy z kimś pod rękę wiele kilometrów, ale dochodzimy do rozdroża i każde chce pójść inną drogą i pożegnanie się jest jedyną prawdziwą rzeczą jaka może się wydarzyć. Wtedy i związek i rozstanie są piękne, tylko dlatego że się wydarzyły, naturalnie, nie wymuszone. W stosunku do wieczności byliśmy ze sobą chwilę, ale ta chwila była jedną z najpiękniejszych w moim życiu, bo była przeżyta świadomie i zostawiła mi tyle pięknych wrażeń w umyśle, że jej ślad już na zawsze zostanie w mojej głowie.
miriam napisał
Dziękuję Monika za piękne dopełnienie tekstu. Gdy tylko w relacji pojawia się „pewność” ginie cała autentyczność. Bo pewność co do przyszłości to zawsze iluzja. Tu jest tekst na trochę podobny temat:
http://bezego.com/2015/10/25/dlaczego-nie-wiesz-czego-chcesz-i-jak-to-zmienic/
I tak. Gdy związek wyrasta z szacunku, rozstanie tego szacunku nie zmienia. Pozdrawiam serdecznie!
ubu napisał
Jeżeli nie będzie jakieś pewnej podstawy, to związek nie będzie trwały. Przestanie istnieć, gdy się znudzi lub gdy wydarzy się coś, że nie jest już tak miło czy łatwo.
Nie na darmo przysięga małżeńska ma określoną treść.
Ja raczej widziałbym tu parę
pewność – wdzięczność.
Gdy każda z osób tworzących związek gwarantuje pewność podczas gdy druga w zamian odwdzięcza się.
Powstaje wtedy relacja niezobowiązującej wdzięczności – nie muszę oddać ci tyle samo, bo mam pewność, że będziesz ze mną, nawet gdy nic za to nie dostaniesz i właśnie dlatego chcę być wdzięczny/wdzięczna.
Monkichote napisał
Bardzo wartościowy tekst. I ta wolność i swoboda z niego płynąca. Zgadzam się: bezwarunkowa miłość do jedyna droga do tego, by budować zdrowe relacje. Tylko, że ona sama jest trudna. Idziemy przez życie zbierając masę przekonań na tego co się powinno, a czego nie, w tym: jak ma wyglądać związek.
Ja sama tej miłości nauczyłam się dopiero gdy urodziłam Syna.
Ale wiem też, że kiedyś mój były już Partner próbował mnie jej nauczyć i pokazać, jak wygląda świat, gdy kochasz kogoś bez względu na jego działania, przekonania i wiarę.
Gdzieś powinna być przestrzeń treningowa w naszym życiu, by tego doświadczać lub chociaż poznawać. :)
Agata napisał
Mimo wszystko dziwi mnie ten tekst. Wydaje mi się, że dwoje wspierających się ludzi, rozwijając się, będzie się rozwijać w zgodnym rytmie, nawet jeśli nie tempie. I to daje szansę na „wieczność”. A że w pewnym momencie życia się uznaje: „to jest osoba, z którą jest mi tak dobrze, że jak zauroczenie zacznie mijać to chcę dbać o ten związek” – to co w tym złego? Myślę, że „dobry i autentyczny” związek to właśnie ten zadbany. Jeśli ma to być związek od wspierania mnie w takim a takim czasie, to jest to dość podła forma egoizmu. I niw widzę nic złego w dbaniu o związek. Bo dbanie o związek, to właśnie dbanie o drugą osobę. A co do wchodzenia w role – idea bycia w związku dla samego w nim bycia jest mi obca, więc w sumie to tej części tekstu nie rozumiem.
miriam napisał
W ostatniej części piszę, że szansa na wieczność jest. Nie ma jedynie gwarancji :)
A dbanie o związek / drugą osobę jest czymś zupełnie innym niż dbanie o trwałość związku.
kasia napisał
Świetny tekst. Tak trudno wyzbyć się oczekiwań i chęci dopasowania partnera do swoich wyobrażeń o nim z jednej strony oraz uporczywego wbijania się w rolę kogoś, kim się nie jest, po to, by go przy sobie zatrzymać do grobowej deski z drugiej. Nawet kiedy rozumie się istnienie różnych niszczących związek podświadomych mechanizmów i programów, są one tak silne, że z automatu puszczamy te je w ruch, kiedy w grę wchodzą emocje, a ego próbuje „ratować swój tyłek”. Uświadamianie sobie tych mechanizmów i przełamywanie ich to wielkie wyzwanie i ciężka praca. Ale droga do wewnętrznej wolności warta jest chyba każdej ceny. Uświadomienie sobie, kim jesteśmy, jaki potencjał w sobie niesiemy, jakie dziedzictwo, rozwinięcie tego potencjału jest najważniejszym zadaniem i celem naszego życia. To największa przygoda życia. Poznanie siebie => poznanie innych => pozbycie się iluzji oddzielenia. W takim stanie umysłu żaden związek nie stanowi zagrożenia ani pola bitwy :).
miriam napisał
To prawda. To jest cholernie trudne. Pięknie to opisałaś. Dziękuję!
Piotr napisał
Świetnie napisane, Kasia :) Dziękuję
doota napisał
A jak odroznic udawanie kogos kim sie nie jest od bycia w inny sposob niz dotychczas? To ostatnie na poczatku tez czasem wydaje sie sztuczne..
miriam napisał
o! świetne pytanie :) gdy udajemy kogoś kim nie jesteśmy – jesteśmy pod wpływem ego. A ego motywują nagrody i kary. Jeśli czujemy, że robimy coś w nadziei na określoną reakcję drugiej osoby, albo ze strachu przed reakcją, której nie chcemy – to jest motywacja ego. I wtedy nie jesteśmy sobą. Pomyślę nad całym tekstem na ten temat :)
ER napisał
Żałuje, że niniejszy tekst wymaga odpowiedniego podejścia do życia i nie przemówi do wszystkich, a przynajmniej do osoby, na której mi zależy.
Ewa napisał
Przeczytałam i zrozumiałam… Mój chłopak ma teraz kryzys, nie wiem czy mu jeszcze na mnie zależy. Byliśmy zawsze bardzo szczęśliwi, ale w pewnym momencie zaczęłam chyba za bardzo dbać aby ten związek był „na zawsze”… Teraz jest coraz gorzej… Mam nadzieję że uda nam… mi się to zmienić i uratować, mam nadzieję że dobrze zrozumiałam przekaz i wykorzystam to i moje przemyślenia rozsądnie :) Życzcie mi proszę drogie Panie powodzenia :)
miriam napisał
Oczywiście! Ja już trzymam kciuki! Myślę, że za prawdziwy związek nie tylko Panie ale również Panowie będą ;) (Pułapka polega na tym, że jest możliwy dopiero gdy się pogodzimy z ewentualnością, że go nie będzie.)
Irena Boreczko-Aksiucik napisał
Dzień dobry.
Za wcześnie a może zbyt póżno?
„Jeśli kochasz CZAS zawsze odnajdziesz
nie mając nawet ani jednej chwili
nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwsza”
( autor – mam nadzieję ZNANY)
Pozostając w wewnętrznej spójności i w zgodzie ze sobą.
Czy mogę następnym „wejściem” porozmawiać poetycko?
DO MIŁEGO :)
medy napisał
no bardzo fajnie…a co jak się ma dzieci?
miriam napisał
rozumiem, że sugerujesz, że bycie fałszywym wobec partnera jest uzasadnione dla dobra dziecka? myślę, że wybór tego, czego chce się nauczyć dzieci to indywidualny wybór każdego rodzica. pod linkiem do tego tekstu na FB pojawił się bardzo fajny link, w którym poruszany jest również wątek dzieci. polecam!
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=952327741479464&set=a.369076349804609.80673.100001067411257&type=3&theater
medy napisał
wiadomo, że autentycznym jest sens być, czy też naturalnym można rzec…trochę jednak się sytuacja „wydechu” komplikuje jak patrzysz na ukochane dziecko, które uwielbia jak wszyscy są razem…nie kwestionuję sensu, zgadzam się, dodaję „zmienną” bo nie jesteśmy wtedy sami ze swoimi wdechami i wydechami
Rafał Dudek napisał
Przepięknie opisałaś ostatnie 6 miesięcy mojego życia. :-)
Sporo kombinowałem jak zrobić aby moja ukochana ze mną była. Najbardziej bawi mnie to że kompletnie nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo egoistyczne było moje podejście. Niezaspokojone potrzeby założyły mi na oczy takie klapki że dopiero w ostatnich dwóch tygodniach zrozumiałem po fakcie, że moje zachowanie było toksyczne.
Wtedy wydawało mi się że robię coś dobrego ”ratując związek”. Oczywiście ratowałem go na ślepo nie zdając sobie sprawy, że w naszym naturalnym rozwoju idziemy w inne strony i potrzebujemy teraz czegoś innego.
Osobom, które są tak ślepe jak ja byłem, poradziłbym: porzuć wszelką manipulację ( robienie czegoś aby uzyskać reakcję drugiej osoby) i porozmawiaj z partnerem szczerze pytając: Co teraz dla ciebie jest ważne, na czym ci zależy, czego potrzebujesz?
Zrozum w pełni tą osobę, a następnie odpowiedz jej na to samo pytanie z pełną szczerością. Będziesz widzieć jak na dłoni na ile ma sens abyście dalej byli razem a na ile marnujecie swój czas i energię bojąc się ruszyć dalej.
Dzięki za artykuł Miriam :-)
miriam napisał
A ja dziękuję za komentarz. Świetnie uzupełnia tekst :)
Piotr napisał
Bardzo fajny, wartościowy tekst. Dziękuję, Miriam :) Zostaję od teraz Twoim fanem :D
miriam napisał
dziękuję, proszę i trzymam za słowo ;)
MaRe napisał
Hej :)
Wydaje mi się , że będąc w związku z trzydziestoletnim (!) stażem małżenskim mogę autorytatywnie wyrazić pogląd nt. związku.
Tak!! popieram każdą wyrażoną myśl w Twoim tekście. Co więcej , niedawno mówiłam znajomemu, który „ma wstąpić” i ma duże obawy o zachowaniu własnej wolności, własnej strefy, która nie stanowi zdrady, zakłamania, ale po prostu daje możliwość pozostania sobą, czyli taką osobą która zafascynowała tę drugą osobę. Oczywiście z biegiem lat się zmieniamy, i oczywistym jest, że wspólne życie to kompromis, ale nie wolno nam nie być sobą. Mój (nasz) udany przepis na wspólne życie? każde z nas ma swoją pasję, nie rozliczamy się wzajemnie z czasu poświęconego na własne zainteresowania, własne znajomości ale- potrafimy też robić mnóstwo wspólnych , czasami szalonych rzeczy (np. przez 5 lat występowaliśmy w grupie teatralnej, odjazd totalny!), wspólne uprawianie sportu, trywialnie- oglądanie filmów, koncerty, spektakle. Ale też każde z nas na swojej drodze poznawało i poznaje poznaje nowych ludzi, bywały nawet fascynacje tą nową znajomością, której jednak nie można rozpatrywać w kategorii zdrady! Bowiem każda ze spotkanych na naszej drodze życia osób coś wnosi nowego do naszego życia, jak się okazuje do tego wspólnego też.
I jeżeli coś się zmieni i nasze drogi, być może się rozejdą, to nie będziemy żałować tego czasu :)
Jedna uwaga – gdy dzieci były małe lub młode , to one były sednem naszego wspólnego życia. Najważniejszym.
miriam napisał
Bardzo fajny przepis na udany związek – zwłaszcza to przyzwolenie na fascynacje kim innym :) Dziękuję!
gosia napisał
Czytam ten tekst już któryś raz w swoim życiu i znowu czuję coś na kształt złości. Właśnie jestem po bardzo bolesnym rozstaniu. Oboje cenimy sobie rozwój osobisty i duchowość. To była (miała być) podstawa naszej relacji. Odeszłam, bo związek wydawał mi się toksyczny (twój tekst o toksyczności w związkach tez czytałam i spełniamy kryteria tej tosyczności w 100% – chcieliśmy stworzyć razem szczęście). Odeszłam bo czułam się niekochana, niechciana, mimo zapewnień – nie szły za nimi czyny. Tak, miałam oczekiwania. Że on będzie dotrzymywał słowa, że będzie pokazywał, że mu zależy, że nie będzie mnie odtrącał w ważnych dla mnie momentach. Z komunikacją i szczerością nigdy nie było u nas problemu, przynajmniej tak mi się wydaje. On robił co chciał i chciał ode mnie miłości bezwarunkowej, a dla mnie to równało się z porzuceniem swoich własnych potrzeb i akceptowaniem wszelkich jego chwiejności, zachcianek, wybryków. Już na samym początku rozmawialiśmy o przyzwoleniu na fascynację kimś innym, że bez tego się nie obejdzie, że to nieuniknione. Ale tych innych było coraz więcej, a myśl o nich bolała i straszyła mnie. Chciałabym umieć tak go kochać jak radzisz w swoich dwóch artykułach. Za dużo było we mnie strachu i za dużo braków, które nazwałam potrzebami. Zrobiłam nawet dla niego ich listę, żeby nie było wątpliwości. On się wystraszył z kolei tej listy, przerosła go. Czułam, że im dłużej się na to godzę, tym bardziej tracę szacunek do siebie. Teraz, po rozstaniu zrozumiałam, że nie mogliśmy być razem bo nie kochamy samych siebie i usiłowaliśmy sobie nawzajem dać (i wziąć) tą miłość, której dla samych siebie nie mamy. Ale jak to zrobić?
Czy gdybym pokochała siebie to znaczy, że umiałabym też pokochać jego na taki sposób, o jakim piszesz i nie przeszkadzałoby mi to, że nie dba o mnie, że goni za innymi, że raz kocha a raz ucieka? Czy po prostu gdybym kochała siebie to nie miałabym potrzeby ani nawet impulsu wiązać się z kimś takim?
Wydaje mi się, że nie miałam wyboru, musiałam odejść. Twoje artykułu wskazują, że mogę się mylić i to mnie złości. Czułam, że zrobiłam wszystko, żeby było dobrze, żeby nas i siebie „ratować”. Czułam, że gdybym kochała go bezwarunkowo i godziła się na takie „traktowanie” to tak jakbym nie kochała i nie szanowała siebie. A wyszło, że i tak siebie nie kocham i chciałam od niego więcej niż mógł dać.
Chyba Twój artykuł obudził we mnie jakąś nadzieję na uratowanie tego wszystkiego.
Mam mętlik. Proszę, pomóż
gosia napisał
Już chyba wiem jak sprecyzować swoje pytanie. Czy serce może być zranione, czy tylko ego?
Często w tym związku zadawałam sobie to pytanie: co tak cierpi? Czy moje ego czy moje serce?
Jeśli ego to będę dalej nad sobą pracować. Jeśli serce – to chyba muszę odejść. Odeszłam bo nie byłam już w stanie wytrzymać. Ale rozróżnienia dalej nie umiem zrobić.
miriam napisał
hej gosia to bardzo trudna sytuacja. i daleka jestem od powiedzenia co masz zrobić. bo boli tylko ego. ale to wcale nie znaczy, że masz tkwić w związku który cię tak bardzo rani. nie ma nic złego w tym, żeby odejść od osoby, która nie akceptuje cię takiej jaką jesteś – z całym twoim ego. wszyscy je mamy. on też. dlatego bardziej bym się zastanowiła, ile w decyzji o zostaniu przy nim jest strachu, że już nikogo innego nie znajdziesz i poczucia winy, że jesteś paskudą i nie zasługujesz na szczęście bez potężnych poświęceń. bo to są najgorsze z możliwych motywacji. które gwarantują, że będzie tylko gorzej. wtedy jedynym dobrym wyjściem jest odejście. przepracowanie tego w samotności i otwarcie się na kolejny związek w przyszłości. wiem, że to ciężkie. dlatego mocno trzymam kciuki.
Ka napisał
Czyli, że jednak można puszczać bąki w obecności żony. Kochanie – a nie mówiłem?!
A tak na serio: dziękuje za ciekawe przemyślenia, uważam, że to jednak nie wszystko; związki związkami, a w tym szczególnym przypadku związku, jakim jest małżeństwo, są jeszcze zobowiązania i to pod przysięga. Przysięgalem i mam zamiar dotrzymać bez względu na „widzimisie”, które zdarzają się każdemu. Poza tym jest jeszcze aspekt trwania np. przy chorym partnerze (małżonku). Jestem inny, niż 20 lat temu, moja żona item, a za kolejne 20 będzie jeszcze smieszniej – jak dozyjemy, bo musicie wiedzieć, że nasz związek wcale nie jest wieczny, lecz tylko do śmierci :-(
Bea napisał
Przeczytałam i bardzo dziękuję za ten ważny i mądry artykuł.
Bea napisał
Podstawowa idea jest bardzo mądra i otwiera oczy.
Potrzebuję jednak rozszerzenia tematu o sytuacje, w których są dzieci, albo rodziny patchworkowe, albo osoby starsze lub chore itp. Są moim zdaniem sytuacje życiowe, w których odejście jest niestosowne.
I uważam także, że ogólnie, jeśli jest wybór, to lepiej jest chronić związek i miłość przed rozpadem.
dacja napisał
O matko, jaki wstrząsający tekst , w sensie POZYTYWNYM :)
Zamieszało się w mojej mózgownicy i proszę o ratunek.
Podjęłam decyzję o odejściu od męża a teraz widzę że nie zadałam sobie pytania „Czy ta nasza relacja faktycznie kulała i była toksyczna, a może było ok tylko moje Ego poczuło że CHCE,PRAGNIE odmiany ( no bo już nudą powiało)”?
Od której strony zacząć się temu przyglądać?
miriam napisał
ojej jakie ogromne pytanie! szczerze myślałam też o tekście lustrzanym, czyli, że czasem podejmujemy decyzję o odejściu za szybko, ale jeszcze nie zdołałam go napisać :( może ten komentarz popędzi trochę moją muzę, bo temat rzeczywiście bardzo ważny. nie znam twojej konkretnej sytuacji, więc trudno mi się odnieść. ale zdarza się, że odchodzimy dlatego, że najbliższa osoba trąca nasze rany. kłopot w tym, że to są NASZE rany i wcześniej czy później ktoś je zacznie trącać. lepiej więc je zidentyfikować i wygoić. może być i tak, że mamy nierealne oczekiwania wobec drugiej osoby – np. że ma nam dostarczać rozrywki? i zamiast je urealnić – odchodzimy w poszukiwaniu idealnej osoby, która… nie istnieje. albo zwalamy na nią odpowiedzialność za nasze szczęście. i skoro nie jesteśmy przy niej szczęśliwi – to jej wina i odchodzimy! o tym przerzucaniu odpowiedzialności za szczęście już jest tekst tutaj:
http://bezego.com/2015/11/15/po-czym-poznac-ze-jestes-w-toksycznym-zwiazku/
nuda może być przecież też oznaką, że zamknęliście się w rolach – tak jak w tekście powyżej. i wyjściem byłoby wpuszczenie trochę autentyczności.
ALE może to być też koniec relacji… możliwości jest mnóstwo. tak jak napisałam na początku trudno mi coś podpowiedzieć nie znając dokładnie sytuacji.
tu jest tekst z nieco innej beczki, ale który może być pomocny:
http://bezego.com/2015/10/25/dlaczego-nie-wiesz-czego-chcesz-i-jak-to-zmienic/
trzymam kciuki za poszukiwania! i daj koniecznie znać jaką decyzję podjęłaś.
pozdrawiam serdecznie!
Wymarzony napisał
Co za ohydny tekst. Takie generalizowanie ludzi…
To, że ktoś opiera związek na miłości, szczerości i szacunku nie znaczy, że nie potrafi utrzymać wybranej przez siebie osoby przy sobie samą swoją zaj*bistością.
Nie kochasz to nie wiąż się, nie łam ludziom serc, zimna.
miriam napisał
Ciekawe. Ten tekst jest o tym, że prawdziwe związki wyrastają właśnie z miłości, szczerości i szacunku. I, że nie powinniśmy być z kimś, do kogo tego nie czujemy, ani z kimś, kto nie czuje tego do nas. Skąd twój wniosek, że jest o czymś innym…?
Wymarzony napisał
, ale równocześnie wskazujesz, że takie związki mają marną szansę na trwałość i pokazujesz takie osoby jako nieudaczników siedzących w poradnikach. Nie podoba mi się takie uogólnianie.
Owszem, piszesz, aby rozstawać się z osobami niewłaściwymi. Ogólnie rozumiem przekaz – chcesz trwałości to nie walcz o nią, bo stracisz miłość i autentyczność, a jeśli chcesz miłości i autentyczności to nie walcz o nie, bo stracisz trwałość związku. Jest w tym jakaś mądrość. Ale mimo wszystko.
miriam napisał
Rozumiem, że poirytowało cię zdanie o poradach z magazynów – najwyraźniej mamy inne poczucie humoru. żartowanie nie oznacza, że kogokolwiek uważam za nieudacznika.
Nigdzie też nie piszę, że związki wyrastające z miłości i szacunku mają marną szansę na trwałość. Piszę jedynie, że jeśli dbamy o trwałość, to natychmiast skazujemy się na związek fałszywy. A to, jak rozumiem, tobie też się nie podoba.
Mam wrażenie, że polemizujesz nie z tekstem tylko z tym, co sobie sam do niego dodałeś. Bo uogólnień, o których piszesz, w tym tekście nie ma.
Pozdrawiam!
Spodziewajka napisał
Mam chyba odpowiedź na pytanie tytułowe, i jest ona dosyć prosta. Trzeba umieć o nie dbać!
Pozdrawiam:)
Piotr napisał
Witaj :)
Używasz słów „miłość” , „autentyczne uczucia” , ” miłość bezwarunkowa”
O ile ten ostatni zwrot nie budzi moich watpliwości to dwa pozostałe rozważam już od dłuższego czasu. Zastanawiam się co one zawierają, co znaczą dla mnie ?
Jak Ty je rozumiesz ? Co znaczą dla Ciebie ?
W Twoim blogu znalazłem wiele odpowiedzi na nurtujące mnie pytania , watpliwości. Zasadniczo ” wiem” to wszystko.. Tylko Ty tak ładnie :) to porządkujesz.. :)
Pozdrawiam serdecznie :)
miriam napisał
hej hej :) cieszę się, że dobrze się tu czujesz. to bardzo dobre pytanie. „miłość bezwarunkowa” rozumiem jako stan emocjonalny wobec wszystkich, łącznie z bliskimi. „autentyczne uczucia” i „miłość” rozumiem jako miłość bezwarunkową PLUS uczucie wyjątkowej bliskości, wzajemnego zrozumienia, które mamy tylko z kilkoma osobami w całym życiu. również serdecznie pozdrawiam i zapraszam :)
Piotr napisał
Dziękuje :):)
Agnese napisał
Tekst jest cudowny. Tzn.bardzo wartościowy. Daje do myślenia…ja przez godzinę(!) po jego przeczytaniu”zamarłam” rozmyślając o mojej obecnej sytuacji…
Miriam,dla mnie sytuacja się komplikuje,gdy partnerzy mają WSPÓLNE DZIECI,A chcą się ROZSTAĆ… :-/
Nasuwa się pytanie jak wybrać”mniejsze zło”? Być razem „dla dobra” dzieci? Ale one przecież obserwują te toksyczne/momentami agresywne relacje,zachowania rodziców…
Z drugiej strony życie dzieci jedynie z matką,wychowywanie się w tzw.rozbitej rodzinie też ma mnóstwo wad… Dzieci przecież tak samo potrzebują ojca jak i matki….a „weekendowy tatuś” niewiele daje.ma niewielki wpływ na życie dzieci l.jest tylko atrakcją,oderwaniem od codzienności dla dzieci. A mama staje się zapewne nudna,bo ona jest od obowiązków,wychowywania,pilnowania,od kurowania dzieci w czasie chorób,licznych przecież w początkach przedszkola czy szkoły… A tata zabiera na wycieczki po okolicy,do zoo,na lody,mma basen.tata jest dla dzieci atrakcyjniejszy,a mama staje sie nudna. To smutne :(
A partner stanowczo odmawia terapii par bo…w nią nie wierzy!
I co lepiej wybrać?
Egoizm? Czy poświęcenie siebie dla dzieci?
Co jest „mniejszym złem”???
Proszę o artykuł na ten temat!!! :-*
Miriam Babula napisał
to prawda. dzieci rzeczywiście komplikują sprawę. ale tylko wtedy, gdy któryś z partnerów nie dorósł do funkcji rodzica. problemem nigdy nie jest „rozstać się, czy nie?” tylko „co zrobić, żeby chronić dziecko przed rodzicem, który nie spełnia swojej funkcji?” bo taki rodzic rani dziecko bez względu na to, czy jesteście razem, czy nie. a to akurat bardzo trudne i zależy od tylu szczegółów, że trudno się odnieść ogólnie. :( trzymam więc bardzo mocno kciuki, żeby tobie się to udało. pozdrawiam serdecznie!
papilartblog napisał
A co jeśli wiemy, że oboje mamy swoje cienie, traumy do przepracowania, ale tylko 1 strona wchodzi w ten proces, a druga mówi, że to zrobi, ale nic sie w tym kierunku nie dzieje. I ta 2 strona jednocześnie deklaruje, że jesteśmy wolnymi osobami i możemy zrobić co chcemy: chcesz być ze mną to mnie zaakceptuj, nie chcesz to się odejdź, a ja pomogę Ci się spakować. A ta akceptacja to zgoda na to, jak kiedyś napisała Gosia, akceptowanie zachcianek i samolubstwa, składanie obietnic bez pokrycia i takiego poczucia, że jestem tak wolny, że nie robię nic dla związku.
Miriam Babula napisał
to bardzo dobra propozycja: jak ci się podoba, to zostań, a jak nie – to odejdź. czy dobrze się domyślam, że ci się ta propozycja nie podoba…?
numan napisał
a przecież wszystko sprowadza się do tego czy dwie osoby chcą być ze sobą czy nie, nawet jeżeli tylko jedna strona nie chce to już pozamiatane..
alina napisał
KOBIETA JEST MĄDRA WIĘC NIE KOMBINUJCIE DZIEWCZYNKI..
tajemnicza ja napisał
ten wpis wczoraj popsuł mi walentynki :))
Ale chyba nie chciałabym być w związku który jest jak podpisanie cyrografu, choćby nie wiem jak byłby szczęśliwy
Z jakiegoś powodu chciałam się nie zgodzić z tym wpisem. Bardzo dużo czytam, analizuję myśli innych osób i ich doświadczenia. Myślę, że szukałam czegoś na wzór schematu, że jeśli zrobię w życiu A to wyjdzie mi B. Wiem, że takie schematy nie istnieją choćby nie wiem jak byłyby podobne do siebie. To tak jakby znać cały świat i być w każdej jego części w każdej chwili, a jestem tu we własnej głowie i nawet nie wiem czy poza nią bym istniała (nie wydaje mi się aby istniało życie po śmierci). Z jakiegoś powodu pewne przekonania które wydawały mi się wygodne i przyswajałam je sobie jako swoje – a te które okazywały się „błędne” odrzucałam. Chciałabym czuć, że jakieś przekonania wychodzą „ze mnie” a nie z tego co zaobserwowałam/przeczytałam. Wiele takich przekonań, które przyswajamy jako swoje przychodzi automatycznie. ” z kim przystajesz takim się stajesz” czyli jakieś nawyki rodzinne potem społeczne itp. Gdzie w tym wszystkim jestem ja ? Gdzie są moje prawdziwe przekonania a nie te wyuczone , jak to odróżnić ?
Żeby było może jaśniej – na ile jestem produktem społeczeństwa/rodziny a na ile sobą ?
Przeczytałam ten wpis 5x, starałam się opisać to najprościej jak potrafię :)