To jakiś żart?
Jak niby akceptacja ma mi pomóc się obronić?
Najlepszą obroną jest przecież głęboka niezgoda, czyli BRAK akceptacji dla ataku.
Inaczej położę uszy po sobie i wykonam każde polecenie.
Zniosę każdą inwektywę.
I jeszcze przeproszę, że żyję.
O nie, nie, nie.
Temat zamknięty.
I już!
I jest to bardzo słuszne podejście.
Pozornie.
Dlaczego jedynie pozornie i na jakie niebezpieczeństwo się wystawiamy, myśląc w ten sposób, w dzisiejszym tekście.
Zaczniemy więc od tego niebezpieczeństwa. A potem przyjrzymy się fundamentalnej różnicy między atakiem fizycznym i psychicznym, która powoduje, że akceptacja ataku fizycznego (jedynie?) zwiększa nasze szanse na wyjście cało, ale akceptacja ataku psychicznego chroni nas przed nim CAŁKOWICIE.
Plan jest ambitny i to jeden z najdłuższych tekstów na blogu. Zrób więc sobie herbatę (albo dwie :)) i rzucamy się do tego niebezpieczeństwa:
Przykład z życia codziennego (w Los Angeles ;))
Stoisz niecierpliwie w kolejce w banku. Jesteś drugi. Więc to już, już, zaraz. Gdy wtem z hukiem otwierają się drzwi i wpada banda ludzi w maskach prezydentów amerykańskich z karabinami. W ułamku sekundy zabijają strażników i każą wszystkim innym kłaść się na podłogę.
Ale hej! Co ci tu będą łajzy zamaskowane kazać cokolwiek? Jesteś wolnym człowiekiem i nie mają prawa cię tak traktować! Absolutnie nie będziesz takiego bezhołowia akceptować! Więc odwracasz się do nich i mówisz pewnym swojej racji głosem:
– WTF! Co za bezczelność! Nie macie prawa tak…
Tra-ta-ta-ta-tam! Przeszywa cię seria z karabinu.
Nie żyjesz.
Tak się niefortunnie składa, że:
Akceptacja ma w naszym języku 2 skrajnie różne znaczenia
Akceptacja nr 1 = aprobata, czyli skoro akceptuję, to lubię, podoba mi się, chcę mieć w swoim otoczeniu. Ewentualnie: widzę to tak samo, zgadzam się z taką perspektywą. Potrzeba bycia akceptowanym to jeden z przykładów akceptacji nr 1.
Akceptacja nr 2 = puszczenie iluzji, że mam kontrolę nad tym, nad czym w rzeczywistości kontroli nie mam (np. nad pewnymi zachowaniami zamaskowanych bandytów). W tym sensie, akceptacja wcale nie musi oznaczać, że podoba mi się to, co się dzieje. Albo, że się z tym zgadzam. Tylko to, że nie próbuję zmieniać tego, czego zmienić nie mam możliwości. Akceptowanie innych ludzi jako fundament wewnętrznego spokoju to z kolei jeden z przykładów akceptacji nr 2.
Odwrotnością i jednej i drugiej jest dokładnie takie samo Święte Oburzenie, czyli: jakim prawem ktoś zachowuje się nie tak, jak ja chcę?!?
Odruch jak najbardziej na miejscu, gdy jesteśmy Panem i Władcą otaczającej nas rzeczywistości.
Tyle, że… nigdy nim nie jesteśmy.
Święte Oburzenie jest więc sygnałem, że działamy pod wpływem iluzji, rozmijamy się z naszymi kompetencjami i próbujemy zarządzać tym, co pozostaje w gestii Wszechświata, ewentualnie innych ludzi.
Innymi słowy, podejmujemy działania godne szaleńca.
Wydawałoby się, więc, że każdy racjonalny człowiek robi, co może, żeby Świętego Oburzenia uniknąć.
Niestety, wszyscy jesteśmy przesiąknięci kulturą, która przemilcza istnienie akceptacji nr 2.
W efekcie, gdy ktoś nas atakuje, stajemy przed paskudnym wyborem: albo wyrazić aprobatę, albo ziać Świętym Oburzeniem.
Wyrażenie aprobaty… no cóż… ma niewiele wspólnego ze skuteczną obroną, czy nawet z zachowaniem godności osobistej.
Nic dziwnego, że każdy z nas czasem zieje.
Niestety, zianie również ma niewiele wspólnego ze skuteczną samo-obroną, czy nawet z zachowaniem godności osobistej.
Jeśli nie jesteś przekonany, pomyśl jak skuteczne i godne jest oburzenie na lecącą na ciebie lawinę. Chciałabym myśleć, że nikt z czytających te słowa, nie groziłby lawinie pięścią i nie wyzywał jej od bezczelnych szmat, tylko czym prędzej usuwał się z jej drogi.
To jest właśnie akceptacja nr 2. Nie jestem w stanie powstrzymać lawiny, ale nie czekam z zachwyconą miną, aż mnie zmiażdży (akceptacja nr 1), tylko robię, co mogę, żeby się uratować.
I tu pewnie pojawia się mnóstwo pytań.
Na przykład takie:
Ale przecież wszyscy wiemy, że dyszenie oburzeniem czasem powoduje odwrót napastnika. Inaczej byśmy tego nie robili.
O tym za chwilę.
Teraz zajmiemy się tym:
Pft. Obydwa powyższe przykłady (bandyci i lawina) pokazują ataki, w których uniknięcie konfrontacji jest rzeczywiście jedynym rozsądnym sposobem na ujście cało.
Ale co, jeśli atak jest frontalny i, żeby przetrwać, trzeba podjąć walkę?
To przecież oburzenie daje nam siły do walki i wiarę, że mamy prawo walczyć o siebie. Bez niego od razu się poddamy!
OK. Spójrzmy.
Oto jesteś królem Elulu. Nie jakimś tam byle jakim królem, tylko trzecim królem w Dynastii Ur w starożytnym Sumerze. Złota masz więcej niż ważą wszyscy twoi poddani. Siedzisz więc sobie na swoim złotym tronie i drapiesz się berłem po wytwornej skroni, gdy wpada twój doradca i krzyczy zdyszany:
– Jaśnie Elulu, pod mury miasta ciągną wojska króla Balulu!
– WOT? – zrywasz się na równe nogi i huczysz oburzony. – Balulu to mój wierny sojusznik. To niemożliwe!
Biegniesz na złoty krużganek, patrzysz i oczom nie wierzysz. Pod mury twojego miasta ciągnie wojsko. Na jego czele stoi twój sojusznik Balulu!
No psiamać! No nie ma prawa cię sojusznik atakować! Jak on w ogóle śmie ci coś takiego zrobić? Hańba, sromota i infamia!
Niesiony oburzeniem wypadasz przed bramę i drzesz się, ile masz sił w płucach:
–Ty wstrętny padalcu i zdrajco! Nie masz pra…
Bdum…!
Dostajesz w mostek kamieniem z procy.
Mostek się zapada i miażdży ci serce.
Przykro mi bardzo, ale brak akceptacji dla ataku zabił cię po raz drugi.
Bo co byś zrobił, gdybyś zaakceptował atak?
Powiedziałbyś do doradcy:
Fuck. Mój szlachetnie mądry doradco! Rzeczywiście, Balulu, wąż, którego wychowałem na sercu, nas atakuje! Szybko rozgłoś rozkazy! Wszyscy poddani na mury! Wszyscy walą z łuków, proc i oszczepów w wojska Balulu! Każdy, kto trafi wroga, dostanie tyle złota, ile waży!
Jakie są szanse na to, że przeżyjesz?
Pewnie nie 100%.
Ale znacznie większe niż wtedy, gdy brak akceptacji pognał cię przed bramę, żeby wygarnąć prawdę padalcowi jednemu.
(NB: Choć Balulu i Elulu to prawdziwi władcy Ur, to sam atak nie jest wydarzeniem historycznym. Jednak te imiona są tak cudne, że nie mogłam się oprzeć i musiałam ich tu użyć :))
Kłopot w tym, że oburzenie to sygnał, że panowanie nad nami przejęła iluzja: to się nie powinno dziać! przyjaciele nie powinni zdradzać! sojusznicy nie powinni atakować!
W efekcie, zamieniamy się w automat, który ma jeden cel: na-ten-tychmiast zmieść z powierzchni ziemi element rzeczywistości, który pozostaje w sprzeczności z iluzją.
I szarżujemy na oślep, nawet gdy nie mamy szans tej szarży przeżyć.
Innymi słowy, oburzenie zmienia nas w fanatycznego bojownika o iluzyjne zasady i odcina od jedynego pytania, które w momencie ataku musimy sobie zadać:
Co mogę zrobić, żeby wyjść bez szwanku / zminimalizować straty?
Jeśli je sobie zadamy:
W przypadku napadu na bank, zaciskamy zęby i przyklejamy się do podłogi.
W przypadku lawiny, szusujemy ile sił w miejsce, które maksymalizuje nasze szanse na przeżycie.
W przypadku ataku na miasto, aktywizujemy mieszkańców.
To pytanie jesteśmy w stanie sobie jednak zadać tylko wtedy, gdy przyjmiemy do wiadomości, że oto dzieje się coś, co nam zupełnie nie pasuje, a nawet nie mieści się w naszym światopoglądzie.
Czyli wtedy, gdy puszczamy iluzję, że to się nie ma prawa dziać! i akceptujemy, że oho, właśnie się, jasny gwint, dzieje.
Dzięki temu, ze spokojem przyjmujemy do wiadomości, że sojusznik nas zdradził (jakby nie patrzeć, nie jest to precedens w historii ludzkości, tylko raczej klasyka) i podejmujemy działania, które bronią nas, a nie nasze iluzje.
Wbrew pozorom, akceptacja (nr 2) nie jest gwarantem, że zamienimy się w chłopców i dziewczynki do bicia. Tylko gwarantem, że spojrzymy prawdzie w oczy i podejmiemy skuteczne działania obronne.
O ile działania obronne są rzeczywiście niezbędne.
W przypadku ataku psychicznego nigdy nie są.
Bo atak psychiczny różni się od fizycznego tym, że uderza nas jedynie w nasze… iluzje.
Jeśli ich nie mamy – atak przejdzie bokiem, a my go nawet nie zauważymy. A czy jest lepsza obrona, niż bycie poza zasięgiem napastnika?
Czysty atak psychiczny sprowadza się bowiem do:
Rób, co chcę, ALBO ŹLE O TOBIE POMYŚLĘ!
Rzecz jasna, żaden dorosły napastnik nie formułuje swoich gróźb w tak uczciwy sposób. Tylko przebiera je w Boskie Prawdy spuszczane na prostaczków z wysokości Olimpu, a sam kreuje się na jego nadludzkiego mieszkańca.
W efekcie spadają na nas gromy, typu:
Jak ty wyglądasz? W życiu się z tobą tak nie pokażę! Gdzie ty żyjesz, że nie wiesz, że teraz modny jest seledyn, a nie zieleń?!?
No taaaa… rzeczywiście ojciec roku z ciebie…
Dżizas… skąd w tobie tyle durnych emocji… weź jakieś psychotropy, bo jechać się z tobą nie da.
Jednak w odróżnieniu od ataku fizycznego, atak psychiczny jest skuteczny o tyle, o ile MY podejmiemy decyzję, żeby mu ulec i zrobimy to, czego sobie życzy napastnik.
Wystarczy, że tej decyzji nie podejmiemy, a atak już spalił na panewce.
Innymi słowy, wystarczy, że stwierdzimy (na głos lub w duchu): spoko, masz prawo źle o mnie myśleć. to twoja sprawa, nie moja. ja i tak zrobię to, z czym JA się czuję dobrze. (Ewentualnie uznamy, że w sumie nam jest wszystko jedno, czy nałożymy seledyn, czy zieleń, a jak przyjaciółka ma się męczyć, to bez sensu jej robić na złość. W sumie wszyscy mamy swoje jazdy.)
Inne działania obronne są zbędne.
A to akurat nic innego niż właśnie akceptacja ataku.
Gdy szarżujemy: jak śmiesz mi narzucać swoje własne zdanie, ty dupku i chamie! nie bronimy siebie, tylko własne iluzje.
Jakie iluzje?
Takie: O w dupę! Tobie się normalnie zdaje, że jesteś moim Panem i Władcą. A przecież to ja jestem TWOIM!!! I zaraz ci to udowodnię!
Nie jest więc wcale dowodem, że jesteśmy bardziej godni czci niż atakujący nas szubrawiec. Tylko, że… ekhem… jesteśmy siebie warci.
I tak, zianie czasem powoduje odwrót napastnika. Ale tylko wtedy, gdy „atak” zaistniał tylko w naszej wyobraźni i „atakujący” uznał, że w naszym obecnym stanie umysłu się z nami nie dogada, szkoda więc sobie język strzępić. Albo, gdy trafiliśmy na kogoś, kto właśnie pękł pod ciężarem życiowych problemów i się mu ulało na nas, choć normalnie jest życzliwym i empatycznym człowiekiem.
Jeśli mamy do czynienia z autentycznym napastnikiem, odnotuje po prostu, gdzie mamy słaby punkt i będzie w niego walił w przyszłości. Bo gdy jesteśmy wyprowadzeni z równowagi, łatwiej nami sterować.
* * *
NB 1: Akceptacja napastników takich, jakimi są, ze wszystkimi ich ranami, iluzjami i irracjonalnymi sposobami radzenia sobie z życiem jest niedoścignionym ideałem, którym warto się sugerować, gdy czujemy się zranieni, a nie psim obowiązkiem każdego z nas, czy wyznacznikiem naszej wartości. (O tym przeczytasz więcej w Dlaczego ego to nic złego? Czyli 7 kroków do oswojenia własnej ciemności).
NB 2: Wytrawni napastnicy świadomie uderzają nas w nasze iluzje, czyli mówią i robią rzeczy, których według nas nie powinni. O tym, jak tej taktyki używał słynny ronin w pojedynkach, przeczytasz w Akceptacja – drogą wojownika?) Dlatego właśnie warto te iluzje w sobie konsekwentnie tropić i eliminować.
* * *
Akceptacja ataku jest powszechnie zrównywana ze zgodzeniem się z napastnikiem i przyznaniem mu prawa do zrobienia z nami, na co ma tylko ochotę.
Nic dziwnego, że wierzymy, że naszą jedyną obroną jest zmiażdżyć go oburzeniem.
Niestety, oburzenie to sygnał, że próbujemy bronić nasze iluzje. Przy okazji wystawiając siebie na prawdziwe niebezpieczeństwo, gdy mamy do czynienia z bezwzględnym napastnikiem. Ewentualnie na naderwanie relacji, jeśli „napastnikiem” jest ktoś nam bliski.
Jest jednak drugi rodzaj akceptacji ataku, który w 100% chroni nas przed atakiem psychicznym i znacznie zwiększa szanse na wyjście cało z zagrożenia fizycznego.
Rzecz jasna, nie ma ona nic wspólnego ze zgodzeniem się z perspektywą napastnika na nasz temat i położeniem uszu po sobie.
A wszystko z pogodzeniem się z faktem, że napastnik ma właśnie atak iluzji, że jest naszym Panem i Władcą.
Jeśli my akurat nie czujemy się jego Panem i Władcą, co w tym oburzającego? ;)
Andrzej napisał
Powiem szczerze, że całkowite wyzbycie się iluzji, że coś musi być tak, jak uważamy, że musi – to jest jedyna droga.
Akceptacja (nr 2) – flow, spokój, przyjęcie że coś się dzieje – nieważne czy chciane, czy nie – daje nam tę przewagę nad rozjuszonym przeciwnikiem czy faktem, że mamy ten unikatowy moment na wybranie jak chcemy zareagować. Impuls zawsze oznacza przymus. A akceptacja – wybór.
Great job Miriam.
PB napisał
Akurat w czas ten artykuł się pojawił :)
To dobry art dla wszystkich rozpamiętujących krzywdzące słowa
pozdrowionka :)
technolyze napisał
Chciałam Ci bardzo podziękować za ten wpis.
To właśnie zdanie z jednego Twojego artykułu zmieniło mnie kompletnie (chodziło o fragment, że „nikt nie rodzi się z pustą głową”, który bardzo dużo mi dał :)).
Spotkałam się z atakami psychicznymi na uczelni, ze zwykłej zawiści – bo ja się po prostu uczyłam i zdawałam, a inni zazdrościli i wciągali mnie w wyścig szczurów za moimi plecami. Czułam właśnie to święte oburzenie.
Przeczytam sobie ten artykuł jeszcze raz i zrobię z niego notatki oraz opracuję sobie plany działania na przyszłość. :)
Dziękuję i udanego Dnia Dziecka.
Miriam Babula napisał
Nie ma dla mnie większej radości niż dowiedzieć się, że tekst komuś pomógł. Dziękuję technolyze i radosnego dnia również <3
Monika napisał
Jak idealnie w mój punkt czasowy trafił ten tekst! Dązę do ideału, nie tracę wytrwałości ?
Wojciech Slawinski napisał
Może się mylę ale wydaje mi się, że przyjmujesz założenie, że lepiej zaakceptować i żyć i jeżeli życie (tu i teraz) jest najwyższą wartością to ok…ale to życie nie jest najwyższą wartością dla wszystkich (o czym świadczą bohaterowie twoich przykładów). Jest to konflikt wartości (albo konflikt iluzji). Dla Ciebie kluczową kwestią która się przewija w artykule jest minimalizować straty. A co z Dawidem, który wyszedł do walki z Goliatem … teoretycznie bez szans (podobnie historie wielu bohaterów dla których minimalizacja strat nie była priorytetem). No i król z tego przykładu mógł jeszcze bardziej zminimalizować straty (straty u swoich poddanych) paktując a dopiero później wbijając nóż w plecy swego byłego
sojusznika w dogodnym momencie (oczywiście cudzymi rękami) jak typowy dyplomata.
Trzymam kciuki i pozdrawiam
Miriam Babula napisał
Tak. Słusznie to wyłapałeś :) To jest tekst o tym, że akceptacja pomaga nam się obronić. Więc niewypowiedzianym założeniem jest takie, że chcemy się obronić. Dlatego w przykładach występują osoby, które tego właśnie chcą. Jednak stwierdzenie „jeśli chcesz się obronić, zaakceptuj atak” nie ma nic wspólnego z „twoją najwyższą wartością powinno być wyjście cało z ataku”. I tak, król mógł też mieć inna strategię. Ale to, jakiej taktyki używamy nie ma w tym akurat tekście znaczenia. To tylko przykłady. To, co chciałam nimi pokazać to zasada, że akceptując tu i teraz, mamy większe szanse na wyjście obronna ręką niż się oburzając. Dziękuję i nawzajem!
Juliusz Bennich-Zalewski napisał
Rozroznienie Autorki dwojakiego znaczenia pojecia AKCEPTACJI bardzo trafne i ważne: przyjac cos wiadomosci vs. pochwalac/ tolerować.
Mam jednak dwie wazne uwagi.
Uwaga 1. „Bo atak psychiczny różni się od fizycznego tym, że uderza nas jedynie w nasze… iluzje.”.
A jesli X powie do Y: Ty szmato! – to czy naprawde uderza tylko w „iluzje”, czy moze jednak w samą godnośc drugiego?
Z drugiej strony, z punktu widzenia buddyzmu, niektorych nurtow filozofii i fizyki kwantowej, nie istnieje też cos takiego jak nasze cialo fizyczne. Wiec rowniez „aktak fizyczny” uderza tylko w „iluzje” :-DDD
Jednak dla wiekszosci z nas te lub inne nasze iluzje sa bardzo cenne, a nawet najcenniejsze. Coz wiekszosc z nas ma cenniejszego niz godnosc i cialo? Kasę w banku? Dom? Dla niektorych „Bog” jest najwazneijszy, ale to nieliczni.
Uwaga 2. W pełni popieram też uwage Wojciecha. Proponowana przez Autorke (nie pierwszy raz) strategia minimalizujaca MOJE STRATY DZIS jest niewatpliwie optymalna lokalnie (czaspostrzestrzennie: tu i teraz i podmiotowo -> dla mnie), ale w zamian stopniowo przynosi CYWILIZACJI STRATY GLOBALNE i w DŁUZSZEJ PERSPEKTYWIE czasowej. Np. rosnaca obojetnosc spoleczna w duzych mistach na przestepczosc na ich ulicach nasila ja …
Bo kazda nasza decyzja przynoszaca nam lub komus jakas korzysc, jest zawsze kosztem czegos innego (dla mnie lub dla kogos innego, tu lub tam, dziś lub jutro).
Zdecydowanie wolę jak Dawid próbować powalczyć choc czasem slusznie nawet z Goliatem niz być tylko rurkowcem, ktory tylko sobie żyje sobie bezpiecznie na dnie oceanu. Kwestia indywidualnej aksjologii.
Cóż, dziś nasza cywilizacja popiera krótko-, wąsko- i płytko-wzrocznie rurkowców („bezpieczenstwo (i żeby było mi miło teraz) – jest najwazniejsze”). I dlatego jest stopniowo kolonizowana przez Goliatów. Może z czasem, z podobnie pragmatycznych względów, wielu ulegnie „urokowi” tych Goliatów. I w Europie zacznie panowac np. prawo szariatu. Albo rządy KPCH. Bo wczesniej nie chcielismy ryzykowac sprzeciwu.
Pozdrawiam
JB
Miriam Babula napisał
po raz kolejny prostuję, że nie proponuję strategii minimalizującej straty dziś :) stwierdzenie „najlepszą obroną jest akceptacja” nie jest tożsame z „należy bronić siebie i tylko siebie zawsze i wszędzie”. innymi słowy opis jak myć zęby skutecznie nie jest tożsamy ze stwierdzeniem, że należy myć zęby 24/7. dziękuję i pozdrawiam również :)
sbd napisał
A ponadto ten tekst ma skłaniać do refleksji nad sobą, bo to przestrzeń dla ludzi, którzy pracują nad samorozwojem, a przerzucanie uwagi na „STRATY GLOBALNE CYWILIZACJI W DŁUŻSZEJ PERSPEKTYWIE CZASOWEJ” to być może jakiś mechanizm obronny przed zanurzeniem się w swoje wewnętrzne brudy? :) Pozdrowionka dla wszystkich :)