Ego jest sprytne.
Potrafi przechwycić najpiękniejsze idee dla swoich PR-owych celi i je natychmiast wypaczyć.
Kochaj siebie należy do jednej z nich.
I choć dobrze rozumiane kochaj siebie wygoi nasze wszystkie rany, wypaczone spowoduje, że sami sobie zadamy rany kolejne, większe. Dlatego dziś właśnie o tym. A przy okazji o tym, dlaczego kochanie siebie jest tożsame z życiowym flow. (To jest trzecia część tryptyku o samo-akceptacji. Pierwsze 2, które opisują ją z innych perspektyw, znajdziesz tu i tu).
Zacznijmy od inwektywy, coraz bardziej popularnej na światłych salonach:
Ty! Ty to widzę, że siebie nie kochasz, nie?
Inwektywa, która natychmiast ustala, kto jest kim. Bo dowodzi, że wypowiadający te słowa, to już tak wysoko się wzniósł ponad przeciętność, że normalnie na Olimpie lunche z Afrodytą regularnie zjada. I to tylko po to, żeby douczyć ją o miłości.
A obiekt tych słów to gapa, która nie załapała oczywistej oczywistości, że trzeba siebie kochać. I już.
Nic dziwnego, że robimy, co możemy, żeby się na taką inwektywę nie narazić. Gdy więc zauważymy, że oho, jakoś kurde bele źle się czuję sama ze sobą, wpadamy w zrozumiałą panikę, że życiowe nieudaczniki z nas. I gorączkowo wymyślamy, co by tu zrobić, żeby poczuć przyjemność. Bo na tym przecież polega kochanie siebie, czyż nie? Na unikaniu nieprzyjemnych emocji i robieniu tego, co sprawi nam przyjemność. Wtedy będziemy OK. Wtedy będziemy korzystać z życia tak, jak należy. A nie jak niedouczone gapy przesypiać je pod kamieniem.
Otóż nie.
To jest akurat czysta samo-przemoc. Żeby to lepiej zobaczyć, spójrzmy na te 2 stany:
Samo-akceptacja bezwarunkowa vs samo-akceptacja warunkowa
Niezwykle łatwo je pomylić. Bo słowo „samo-akceptacja” w obydwu sugeruje, że są to identyczne stany emocjonalne, tylko ich źródło jest inne.
W rzeczywistości nie ma stanów bardziej innych od siebie. Bo ten pierwszy to kochanie siebie właśnie. A ten drugi to w rzeczywistości… samo-pogarda.
Bo myśl: jestem OK, tylko gdy mam czysto w zlewie/najnowsze porsche, oznacza, że wierzymy, że my tacy, jacy jesteśmy, jesteśmy beznadziejni i nie zasługujemy na gram cudzego szacunku. Fantastyczny i szacowny to jest czysty zlew/porsche. W efekcie próbujemy się do owych cudownych bytów trwale przykleić, czytaj: z nimi utożsamić. Czyli stać się Właścicielem Porsche. Ewentualnie Doskonałą Panią Domu.
Wtedy splendor tych przedmiotów spłynie i na nas.
I dzięki temu staniemy się wreszcie Kimś Zasługującym na Cokolwiek Dobrego od Życia.
Jeśli utożsamienie się z czystym zlewem, lub porsche, wydaje ci się absurdalne, to to jest chwila dla ciebie, żeby się zastanowić, z czym TY się utożsamiasz, żeby być OK? Z czego TY ciągniesz warunkową samo-akceptację? Z tego, że jesteś osobą, która nigdy nie odpoczywa? Wyjeżdża co roku na egzotyczne wakacje? Ma 1000 znajomych? Nigdy się nie złości? Zawsze pomaga innym?
Każdy z nas ma swoją listę warunków, które próbujemy kompulsywnie i nieświadomie spełnić, żeby być OK. A żeby je spełnić, musimy odciąć się od autentycznych emocji i potrzeb, które nam w tym przeszkadzają. Czyli popełnić psychiczne samobójstwo.
(Przyjemne) uczucie dumy i samo-zachwytu pojawia się, gdy nam się to uda. A (nieprzyjemny) ból, wstyd i poczucie porażki – gdy nie. Dopóki celujemy w samo-akceptację warunkową nasze życie płynie jak rzeka między dwoma brzegami: Przyjemnością i Bólem. (Zauważ jednak, jak pusta i samo-przemocowa jest ta Przyjemność.)
Błogość to słowo, które jest najczęściej używane, aby opisać stan, gdy wychodzimy poza Przyjemność i Ból samo-akceptacji warunkowej. I rozpoznajemy, że jesteśmy OK bez względu na to, co się akurat wokół mnie, albo wewnątrz mnie, wydarza.
Uzbrojeni w to zrozumienie, spójrzmy na kwiatek, którym lubią nas smagać Wielce Oświeceni Znajomi, czyli musisz kochać siebie, inaczej frajer z ciebie i trąbka.
Bo to stwierdzenie oznacza, że kochanie siebie jest takim samym bytem jak czysty zlew i najnowsze porsche. Do którego musimy się przykleić, żeby być OK.
Podczas gdy autentyczne kochanie siebie nie jest warunkiem, który muszę spełnić. Tylko świadomością, że jestem OK bezwarunkowo. Nawet, gdy akurat mam w sobie ból i inne nieprzyjemne emocje.
Przykład z życia codziennego:
Ktoś dla nas ważny uznał, że jego / jej życie będzie lepsze bez nas. I znika. Ból, który się wtedy pojawia, można z łatwością przemnożyć przez 3, jeśli pomyślimy: o rety, to mnie nie powinno boleć… gdybym siebie kochała, to bym nie czuła bólu… ale jestem do kitu, że siebie nie kocham… I wpadamy w kaskadę bólu.
Zauważ, że jest to wyjątkowy majstersztyk. Kochanie siebie (czyli samoakceptacja bezwarunkowa) stała się warunkiem samo-akceptacji. I jest to najgorsza rzecz, którą możemy sobie zrobić, gdy jest w nas ból. Bo w ten sposób jedynie sami poranimy się bardziej.
Autentyczne kochanie siebie w takiej sytuacji nie oznacza odcięcia się od bólu i zmuszanie się do przyjemnych odczuć. Tylko zatrzymanie się w tym bólu. Zaakceptowanie go. I uważne bycie w nim.
I zaraz to rozwinę, ale spójrzmy szybko na źródło przekonania, że jak kocham siebie to mnie nic nie boli. Bo jest to prawda, która wprowadza zamęt.
Z energetycznego punktu widzenia, autentyczne i całkowite kochanie siebie, to stan, w którym swobodnie przepuszczamy przez siebie siły życia, chi, ki, pranę, ruach, itp.. Bez najmniejszej próby zdeformowania lub zablokowania tego przepływu. Wtedy właśnie zaczynamy płynąć z Życiem i czujemy flow. Stres i wszystkie trudne emocje, ale też samo-zachwyt i duma, to sygnał, że ten przepływ właśnie deformujemy albo tłumimy.
Jednak stan całkowitego otwarcia się na wszystko, co się w nas pojawia, jest niedoścignionym ideałem.
Bo od maleńkości mamy wbijane w głowy, że nie można się głośno śmiać przy stole, ale nie można być ponurakiem, nie wolno przeszkadzać innym, ani chcieć czegokolwiek dla siebie, ale nie można też nikomu dać sobie wejść na głowę, ani być słabym.
Abstrahując już od tego, że te nakazy są zawsze sprzeczne, to tu ważne jest to, że stały się one naszą drugą naturą (w języku tego bloga to właśnie nasze ego). Że próbując im sprostać nauczyliśmy się deformować i tłumić przepływ sił życiowych tak sprawnie, że już nawet nie pamiętamy, że to robimy.
Jesteśmy więc w trudnej sytuacji. Ponieważ nie jesteśmy świadomi, że cokolwiek blokujemy, naszym nieodłącznym towarzyszem jest stres i ból, którego nie rozumiemy. Próbujemy je więc stłumić. Kłopot w tym, że gdy je tłumimy jedynie deformujemy przepływ tej energii bardziej. I wpadamy w spiralę stresu.
Kochanie siebie w tej trudnej sytuacji oznacza rewolucję w naszym podejściu do siebie. Która jest niemożliwa bez dobrego przetrawienia powyższych kilku paragrafów.
Kochanie siebie to uważne i łagodne obserwowanie tych bóli i nawykowych blokad, rozumienie, że powstały tylko i wyłącznie dlatego, że jako dzieci byliśmy postawieni w sytuacjach, które przerosły nasze moce poznawcze. I uwierzyliśmy, że preferencje naszych rodziców są boskimi zasadami, których musimy przestrzegać, żeby być uznanymi za godnych miłości.
Kochanie siebie to ostrożne puszczanie tych zasad. Ostrożne, bo towarzyszy nam strach, że bez tych zasad staniemy się trędowatymi wyrzutkami społecznymi.
Kochanie siebie to współczucie sobie, gdy nie jesteśmy w stanie tych zasad puścić.
A nie biczowanie się, że skoro mamy w sobie nieprzyjemne emocje, to znak, że siebie nie kochamy, a więc frajerzy z nas i trąbki.
* * *
Kochaj siebie to słowa dwuznaczne.
Mogą być one okrutnym atakiem. Wyciągnięciem na jaw twojego (iluzyjnego) braku i zawstydzeniem, bo przecież jesteś do kitu, skoro siebie nie kochasz. W tym ujęciu kochanie siebie staje się koniem trojańskim dla zwykłej przemocy psychicznej.
Ale mogą być też łagodnym przypomnieniem, że hej, spokojnie, już jesteś OK, nie musisz spełniać żadnych warunków, żeby to udowodnić.
Ponieważ jednak od dziecka słyszymy, że za głośni, za cisi, za słabi, za agresywni, za głupi, za aroganccy jesteśmy, bardzo ciężko nam w to uwierzyć. I od bezwarunkowej samo-akceptacji wręcz uciekamy. Bo boimy się, że gdy puścimy warunki typu trzeba być twardym / empatycznym, żeby być OK, wyjdzie na jaw, jacy paskudni jesteśmy. A wtedy wszyscy się od nas odwrócą.
Nic dziwnego, że Carl Jung stwierdził, że:
Najbardziej przerażającą rzeczą jest zaakceptować się całkowicie.
Kochanie siebie to ostrożne przeżuwanie naszej „paskudności” i odkrywanie, że jest fatamorganą.
To trenowanie nas przez rodziców i otoczenie w młodości to fakt o zgadzam się w pełni. Właściwie tresura ;) I według mnie to uczy nas takiego samo tresowania, które już jako dorośli na sobie stosujemy. Według mnie całkowicie nieświadomie. Z tego co zrozumiałem to określasz to ego.. i tutaj mam wrażenie że nie do końca tak jest. Z racji że obracam się w świecie cyfrowym to ego bym bardziej określił jako byt podobny do wirusa komputerowego czyli jakiegoś bytu stanowiącego złożone algorytmy z określonym celem stania się nami. Czyli „zmaterializowania” ja.. Te nasz samotresury on wzmacnia i do tego próbuje ukryć ich mechanizm abyśmy nie uświadomili sobie kim jesteśmy i jak naprawdę działa ten świat. Bo tak naprawdę nie musimy nawet się samoakceptować by się kochać.. bo to tylko swego rodzaju konstrukty które nasz umysł uwielbia tworzyć. Zarówno samo akceptacja jak i miłość to odczuwanie :) Jest jednak jak jest odkąd błąkamy się po tym świecie to jesteśmy „programowani” tak jak piszesz do takich czy innych zachowań czy rozumienie siebie czy innych. Potrafi to nieźle popierniczyć nasze postrzeganie i życie. Jest jednak coś niesamowitego, świadomość i coś co nazywa się wolą. Pierwsza pozwala zobaczyć co jest grane:) druga wykasować a właściwie ziemienić nasze filtry, definicje obraz siebie i świata. Banalne to jest to 😂🤣🤣, tak i nie. Niestety jak jako istota zostaliśmy mocno „spierniczeni” przez warunki naszego wczesnego istnienia i nikt nas nie uświadomił to jest czasem bardzo bardzo trudne. Z własnego doświadczenia jednak wiem że możliwe 🤫☺️. Żeby nie przynudzać, super że piszesz i to tak, dzieląc się swoim widzeniem bo może to pobudzić samo świadmości. Ja dziękuję. Świat i ludzie są jacy są i mogą tacy być, to my decydujemy jak na to reagujemy. Wracając do ego, potrafi totalnie poplątać rzeczywistość i „karmi się” tym że umniejsza nas. Wiem nie o tym to było 🤣😂. Dziękuję za czas i energię oraz to że dzielisz się.
Ego ma wiele definicji. W języku filozofii Wschodu (który pewnie jest mi najbliższy :)) to konstrukt myślowy, fałszywa tożsamość, o której zapomnieliśmy, ze jest fałszywa :)
Jednak „wetiko/wendigo” ludów rdzennie amerykańskich jest dla mnie równoważną narracją. Podtytuł książki Paula Levy, którą polecam połowicznie, bo styl pisania ciężki, i zawartość ciekawa jedynie w połowie (ale za to bardzo ciekawa w tej połowie :)) to „healing the mind – virus that plagues our world” = „gojenie umysłu – wirus, który prześladuje nasz świat”. Więc pewnie nie jest to bardzo odległe rozumienie od Twojego :)
Lubię też myśleć o ego jak o egregorze, czyli koncepcji, która ma w sobie coś z wirusa, bo jest czymś odrębnym od nas, ale przejmuje nad nami kontrolę ;) Udało mi się znaleźć tylko jedną książkę (Mark Stavish) na ten temat i ta perspektywa jest fascynująca. I choć akurat autor nie pisze o ego, to można sobie ekstrapolować. ;)
Dziękuję Jacki za ciepłe słowa. Miłego weekendu <3
Czyli warto jeszcze poczytać choćby dlatego by poznać inne perspektywy i definicje, dziękuje za wskazówki. Egregor też mi pasuje, choć bardziej widzę go w jako zaczątek właśnie wirusa, który karmi się naszą energią i tak naprawdę my go tworzymy :). Uwielbia energię negatywną, która wytwarzamy gdy czujemy się źle, dlatego jest takim „diabełkiem” generującym te stany i wewnętrzne wizje pseudo rzeczywistości. Najciekawsze jest to, że podszywa się pod nasz umysł i jesteśmy wręcz pewni, że tak czujemy i myślimy. Życie :). Oczywiście to jeden z moich punktów widzenia … I jeszcze na koniec, paradoks polega na tym że im więcej poświęcamy egu energii ono się nakręca. Dlatego warto kochać siebie tak po prostu, bez warunków:). Według mnie nie jesteśmy tutaj by cierpieć, źle się czuć itp. Jesteśmy by przeżywać :) I tak świat i ludzie zafunduje nam wiele doświadczeń, które nie będą dobre ani miłe ;) .
Dziękuje za życzenia, staram się zadbać aby weekend i całe reszta mojego życia była miła, mimo i nie zależnie od wszystkiego <3
Co z książką? Może warto ten blog przenieś na papier? I super, że się dzielisz :)
Im więcej świadomych siebie i świata ludzi tym więcej tej super energii, którą przynajmniej ja lubię :)
:) czasem za bardzo skracam myśl:) według Stavisha jest tak, jak piszesz, egregor powstaje z naszej energii, tylko potem się uniezależnia i staje się odrębnym bytem z własnymi celami.
myślę o tym przeniesieniu na papier, dziękuję za dopingowanie:) moim priorytetem jest w tej chwili ogarnięcie tego bloga. jak mi się to uda, to może…
Zrób to ☺️. Powodzenia. Pozdrawiam
Bardzo mi się przyda ta treść, zwłaszcza przez najbliższe miesiące 😊 dzięki i pozdrawiam
Miriam dziekuję za świetny tekst, zostanie na dłużej, a jak uleci to zawsze można wrócić do bloga, (co tez regularnie czynie)
Bardzo ciesze się , ze myslisz o wersji papierowej :) :)
Dziekuje pieknie :)
Miriam, uwielbiam Cię czytać 😊 Zawsze uzyskuje nowe spojrzenie, nowa rozumienie rzeczy, które wydawały mi się przedtem oczywiste. Dotad nie widziałam samopogardy w samoakceptacji warunkowej. To bardzo cenne dla mnie. Dziękuję ❤
Lubię czytać wasze wymiany z Jackim. Pokazują, że naprawdę nie warto się sprzeczać o slowa 🙂 I zawsze czegoś nowego się dowiem. Właśnie gugluje wetiko i egregora. Bardzo interesujące 😀 Może tekst o tych innych perspektywach…?
Dziękuję. Wlaśnie lizę rany po dokładnie takim ataku jak opisalas. Ten artykuł mi pomaga.
Myślę że Ego raczej jest taką nakładką czyli interfejsem który posiada 5 zmysłów i do tego do którego dołączona polaryzacja a że mamy doświadczenie w ciągu 1 życia interfejś wszystko bardzo szybko definiuje nasza soczewka która jest jak kamera i stwarza zaraz obraz wydaje mi się że to jest tak szybką prędkość podejrzewam kosmiczna i każda przeczytana informacja czy usłyszana tworzy jakiś punkt widzenia ale czy to jest prawda niewiem ale kiedy ją w sobie absorbujemy i uznamy że to jest prawda możemy sobie zrobić krzywdy pamiętam jak uczęszczałam do szkoły to były czasy komunizmu i po przeczytaniu jakieś lektury mieliśmy powiedzieć co autor miał namyśli a wówczas u mnie nastąpił bunt czy ja jestem jego myślami ale jest fajnie poczytać czyjeś przemyślenia i spojrzeć bez krytycznie i mieć swój stosunek do tego dziękuję za przekaz pozdrawiam ♥️♥️
dziękuję, że dzielisz się swoimi przemyśleniami, Miriam 🙂 PS to jedyny blog, którego newsletter śledzę – zawsze coś mądrego napiszesz, co łatwo przetrawić. miłej wiosny życzę🍃🌷
Pamiętałam o twoim mailu, w którym zasugerowałaś tekst o nie lubieniu siebie, jak go pisałam ;) Dziękuję i nawzajem <3
Miriam, dziękuję za kolejny super tekst. Zawsze czekam na nie z niecierpliwością. Mam wrażenie jakby ktoś pozwalał mi zajrzeć „za kurtynę” tego co jeszcze nie odkryte we mnie.
I zaproszenie do dalszego odkrywania kolejnych iluzji w spojrzeniu na siebie.
Także popieram pomysł na książkę i czekam z nie cierpliwością tak na kolejne wpisy jak i wiesci o pracy nad zebraniem wpisów w książkę.
Miłego popołudnia
Marika
Dziękuję za tekst, jak zwykle najlepszy 🌸
haha lubię takie poczucie humoru :D dziękuję <3
Mam pytanie nie związane z tym wpisem, czy gdzieś w Twoich zasobach blogu podjęłaś temat różnicy pomiędzy ja (w pojęciu istoty którą jestem świadomy) a ego? Wiem po części w każdym wpisie można takie elementy wyczytać. Chodzi mi o takie ja jako istota vs ego i to jak Ty to widzisz.
Wiem idę na skróty pytając, ale proszę jeśli coś było takiego wskaż linka szukającemu ;) Skąd ja ma wiedzieć że jest jeszcze ja a nie staje się ego :) Pozdrawiam, miłego weekendu
hej, tekstu wprost o tym w tej chwili nie ma, choć chodzi mi po głowie :) ale jest tekst o różnicy między prawdziwymi potrzebami / pragnieniami, a chceniami ego, tutaj. a nuż coś pomoże… :)
https://bezego.com/2018/05/18/1-codzienny-blad-przez-ktory-czujesz-stres-zamiast-spelnienia/
Dziękuje ;) poczytam i jestem ciekaw czy nadal po 7 latach w pełni się z tym zgadzasz? Czas, doświadczenia pozwalają nam coś więcej a czasem dokładniej zobaczyć. Bo według mnie nam często się wydaje że już wszystko wiemy i wtedy … ups doświadczenie :))) i mamy kolejnego zonkaaaa ;). I jeszcze raz dziękuje za dzielenie się.
tak, mimo upływu czasu moje rozumienie tego akurat tematu się nie zmienia ;) dziękuję i pozdrawiam :)
Ego jest filtrem na bijącym źródle, potrzebne jak 5 koło ale Mama wie lepiej, więc: „nie garb się, wyrzuć śmieci i jesteś taki sam jak twój ojciec…” żyje sobie swoim życiem dopóki nie zapcha się całkiem