bez ego

Filozofie Wschodu w życiu codziennym

  • sesje 1-na-1
  • blog
    • archiwa bloga
    • zerówka „bez ego”
  • zacznij tutaj
  • o mnie
  • kontakt
  • 12 zalet życia bez ego
  • …o życiu bez iluzji, które nie pozwalają ci być sobą i żyć życiem spełnionym…

Błąd, którego nie możesz popełniać, gdy twój bliski cierpi

autor: Miriam Babula

2016-05 pocieszanie

Dla wielu z nas, cierpienie bliskiej osoby jest trudniejsze niż własne.

Nic dziwnego, że zdarza się nam popełniać błąd, który nie tylko jej nie pomaga. Tylko jeszcze dodaje kolejną warstwę bólu i paraliżuje proces gojenia.

Jaki to błąd?

Rzucamy się, żeby ją pocieszyć.

Bo przecież strapionych należy pocieszać, czyż nie?

Otóż nie zawsze.

Są sytuacje, gdy jest to zwykła przemoc. I jeśli nie chcesz jej stosować na najbliższych (a może nawet mniej bliskich ;)), w dzisiejszym tekście dowiesz się, po czym te sytuacje rozpoznawać i co robić zamiast.

Zacznijmy od:

Kiedy pocieszanie bliźnich to przemoc?

Na szczęście, nie musimy dokonywać drobiazgowej analizy sytuacji, czy cudzych emocji. Wystarczy zajrzeć we własne wnętrze. I dobrze zbadać własne motywacje.

Są przynajmniej trzy możliwości. Jeśli zdarzyło ci się kiedyś kogoś pocieszać, sprawdź czy przypadkiem nie rozpoznajesz którejś z nich.

Opcja nr 1, cudze cierpienie wzbudza w nas poczucie bezradności. Jak wszyscy wiemy, nie jest to ulubione uczucie Homo Sapiensa. I zazwyczaj odruchowo uciekamy od niego. Właśnie w pocieszanie cierpiącej osoby. Bo jak przestanie cierpieć, to przestanie boleć NAS! Więc niech już przestanie, nooooo!

Opcja nr 2, cudze cierpienie wzbudza w nas poczucie winy. Naszym życiowym obowiązkiem jest przecież uszczęśliwić każdego, kto stanie na naszej drodze! Dalsza część jak powyżej. (Jeśli rozpoznajesz w tym siebie, drogę wyjścia znajdziesz w Po czym poznać, że jesteś (lub za chwilę będziesz) w toksycznym związku?)

Opcja nr 3, pracujemy nad sobą po to, żeby nas nie bolało, czyż nie? Pod tą motywacją kryje się przekonanie: ból = zło. Zło trzeba zabić. Ergo ból trzeba zabić. Nieważne, czy jest we mnie, czy w kimś innym. Ma go nie być. I już!

We wszystkich trzech przypadkach, pocieszanie to zwykła przemoc wobec cudzych emocji. Bo naszym celem jest je zdusić, po to, żebyśmy to MY poczuli się lepiej. W pierwszym i drugim – uwalniamy się z bolesnego poczucia bezradności i winy. W trzecim – mamy satysfakcję: yeah! zabiłam wroga! jestem super!

W żadnym – nie ma miejsca dla emocji bliskiej przecież nam osoby!

Ale niby co innego mamy zrobić? Zostawić kogoś, kogo kochamy na pożarcie Cierpieniu i Depresji? To dopiero byłoby okrutne!

Żeby odnaleźć drogę wyjścia, przyjrzyjmy się dla odmiany nie temu, co czujemy MY, tylko co czuje osoba, którą próbujemy „uratować” od bólu.

Kłopot z pocieszaniem jest jeden. Za to ogromny:

Powoduje w pocieszanym poczucie winy!

Bo skoro ktoś bliski staje na rzęsach, żeby czuł coś innego niż czuje, to niechybny dowód, że jego emocje są nieadekwatne do sytuacji. Nie radzi sobie! A powinien!

I bam! Do bólu dokłada się poczucie winy, że boli. A poczucie winy ma to do siebie, że blokuje każdy najmniejszy nawet ruch w kierunku zagojenia rany.

Im bardziej więc pocieszamy, tym bardziej paraliżujemy proces zdrowienia.

Jedyne, co możemy zrobić, to:

Dać emocjonalną przestrzeń tym, którzy cierpią

Choć naszym egom wydaje się, że jest to równoznaczne z nic-nie-robieniem, jest to w rzeczywistości jedyna autentyczna pomoc. Dawanie przestrzeni emocjom, czyli ich akceptacja nie jest postawą bierną, tylko jak najbardziej aktywną. Bo zmywa z osoby, która tą akceptację otrzymuje, poczucie winy i wstyd właśnie.

A ponieważ żyjemy w kulturze macho, poczucie winy i wstyd przykleja się do każdej emocji, świadczącej o naszej słabości. Nawet gdy nasi bliscy jeszcze nie zdążyli rzucić się, żeby nas pocieszyć. I TO jest problem. Nie ból i cierpienie per se.

Ból i cierpienie są w naszym życiu wręcz niezbędne, żeby uzyskać Dojrzałość, czyli stan, w którym nasze pragnienia są w harmonii z Rzeczywistością.

Żeby ją uzyskać musimy się z Rzeczywistością co raz zderzać i wyciągać wnioski. A nie zaciskać zęby i udawać, że tak naprawdę nic się nie stało! Że hohoho jak bardzo spłynęło to po nas!

Niestety, wyciąganie wniosków to proces, który postępuje jedynie wtedy, gdy pozwalamy sobie czuć ból (Więcej o tym przeczytasz w Dlaczego to dobrze, że czasem czujesz smutek?).

Akceptując ból naszych bliskich, pomagamy im samym go zaakceptować. Pomagamy im przejść z toksycznego kręcenia się w kółko: matko jedyna co jest ze mną nie tak, że tak mnie boli?!?!??! w rozpoznanie i pogodzenie się z tym, że przechodzą ważny proces. Proces, który – jeśli przejdą świadomie i do końca – uczyni ich silniejszymi i radośniejszymi w przyszłości.

NB: Takie podejście mamy nie tylko do bólu bliskich. Gdy boli nas – też akceptujemy ten ból i pozawalamy sobie przejść ten proces do końca.

Jak dawanie przestrzeni wygląda w praktyce?

Różnie.

Zależy od sytuacji…

Czasem wystarczy powiedzieć: Kurcze, współczuję… To musi boleć…

Czasem prowokujemy cierpiącego do wylania wszystkich emocji, które się w nim kłębią, po to, żeby poczuł naszą akceptację i mógł ją zassać w siebie. Bo samo-akceptacja to to, czego każdy z nas potrzebuje najbardziej po zderzeniu z Rzeczywistością. I to, czego akurat wtedy mamy najmniej.

Czasem postępujemy tak, jak moja koleżanka, gdy jej przyjaciółka doznała szoku rozwodowego. Czyli wtedy, gdy z dnia na dzień mąż wręczył jej pozew rozwodowy i obwieścił, że wyprowadza się do innej kobiety. Można oczywiście krzyknąć: hej kobieto weź się w garść, dobre związki nie trwają przecież wiecznie!

Tyle, że to są wnioski, do których każdy musi dojść sam. W swoim czasie. Najczęściej w ogromnych bólach. Serwowanie im cierpiącym jak banalną oczywistość, którą POWINNI BYLI już dawno zasymilować, to zwykły brak szacunku dla ich bólu. I dla ich ścieżki życiowej. To okrutne wykorzystywanie momentu ich słabości do przyjęcia pozycji wszechwiedzącego boga, który WIE kto co i na którym etapie powinien zasymilować.

Czyli przemoc.

Co więc zrobiła moja koleżanka? Wprowadziła się do swojej przyjaciółki. O nic nie pytała, bo widziała, że jej przyjaciółka nie chce rozmawiać. Tylko po prostu z nią była. Jadła z nią. Czytała obok niej. Wychodziła z nią na milczące spacery. Bo akceptacji nie okazuje się tylko słowami. Można ją okazywać też naszą niezłomną obecnością. Nigdy zaś entuzjastycznym pokrzykiwaniem: spoko spoko nic ci nie będzie! tego kwiata jest pół świata!!!

Są jednak osoby, które potrzebują przejść ten proces zupełnie same. I wtedy najcenniejszą rzeczą, którą możemy im dać to powstrzymanie zapędów naszej wewnętrznej Matki Teresy i pogodzenie się z tym, że przez jakiś czas będziemy pozbawieni ich obecności w naszym życiu…

* * *

Gdy cierpi ktoś nam bliski – jedyne co możemy zrobić, to dać mu przestrzeń, której potrzebuje do pełnego przeżycia tego bólu.

Może się nam wydawać, że nie robimy w ten sposób nic wielkiego.

W rzeczywistości, pełna akceptacja cudzego bólu to najcenniejsza rzecz, którą możemy komuś dać. Przyznając komuś prawo do odczuwania tego, co czuje, wyrażamy szacunek dla tego, przez co przechodzi i dla niego samego. Wyrównujemy braki samo-akceptacji, których chwilowo nie jest w stanie sam sobie zapełnić. I pomagamy mu pogodzić się ze sobą i z Rzeczywistością.

Jak to stwierdził Carl G. Jung:

Nie ma drogi do świadomości innej niż ból.

Nie blokujmy jej naszym bliskim. Właśnie dlatego, że są nam bliscy.

W kategorii:Uncategorized

Co dalej? Pełna dowolność :D

  • -> możesz poszperać po blogu (klik)
  • -> jeśli nie chcesz przegapić nowości, możesz się zapisać na powiadomienia mailowe (klik)
  • -> a jeśli nie chcesz tracić czasu na uczenie się na własnych błędach, możesz umówić się na sesję indywidualną (klik)

Komentarze

  1. Justyna napisał

    12 czerwca 2016 o 10:11

    piękny tekst, zupełnie identycznie sama to przeżywam, dopiero po większym cierpieniu (które zaakceptowałam) mogłam zaakceptować rzeczywistość i cieszyć się pełnią życia. Jednak ego nie śpi i będzie próbować znów przejąć nad nami kontrolę. Ostatnio zaniedbałam medytację i widzę od razu obserwuję u siebie utożsamianie się z myślami, które sieją tak toksyczny ferment, że ach! :)

    Odpowiedz
    • miriam napisał

      12 czerwca 2016 o 10:33

      och tak. ego nie śpi :) dziękuję!

      Odpowiedz
  2. sylwia napisał

    12 czerwca 2016 o 10:11

    Hej, naprawde piekny tekst. Dziekuje.

    Odpowiedz
  3. Mru napisał

    12 czerwca 2016 o 11:30

    Miriam, to bardzo ważne, co napisałaś. Byłoby dobrze, gdyby uczono tego juz od przedszkola :-). Rzecz w tym, że żeby móc dać bliskiej osobie to prawdziwe wsparcie, niezbędne jest danie sobie zgody i przestrzeni na swój własny ból, a jeśli tego nie umiemy, to poszukać właściwej osoby, która wesprze nas. To takie domino, tylko na odwrót :-).

    Odpowiedz
    • miriam napisał

      12 czerwca 2016 o 12:17

      to prawda. nie jesteśmy w stanie dać innym tego, czego nie potrafimy dać sobie. dlatego kochanie siebie jest tak ważne :) fajnie cię tu widzieć!

      Odpowiedz
    • Romek napisał

      12 czerwca 2016 o 12:44

      Ten tekst, jak i wszystkie pozostałe na tym blogu – to wspaniały intelektualny taniec.
      Jak przeglądam maile i widzę „bez ego” na liście nadawców, to zwykle nie otwieram
      tej wiadomości od razu. Lubię cieszyć się, że będę ją czytał.

      Odpowiedz
      • miriam napisał

        12 czerwca 2016 o 12:48

        bardzo dziękuję Romek. strasznie miło mi to przeczytać. pozdrawiam!

        Odpowiedz
      • Pawel napisał

        13 czerwca 2016 o 00:36

        Mam tak samo :)

        Odpowiedz
        • miriam napisał

          13 czerwca 2016 o 08:13

          o rety! dziękuję. do głowy by mi to nie przyszło :)

          Odpowiedz
  4. Catherine Sophie napisał

    12 czerwca 2016 o 12:23

    Piękny tekst!!

    Odpowiedz
    • miriam napisał

      12 czerwca 2016 o 12:29

      bardzo dziękuję. ja z kolei bardzo lubię twojego bloga :)

      Odpowiedz
      • Catherine Sophie napisał

        13 czerwca 2016 o 16:05

        Też dziękuję :) A można Cię dorwać gdzieś na FB/Skype/Mail, może byśmy mogły wymienić doświadczenia życiowe, a może byś chciała wywiadu udzielić na bloga pod kątem właśnie takim psychologicznych zainteresowań „EGOistycznych”? :D

        Odpowiedz
        • miriam napisał

          13 czerwca 2016 o 16:37

          można :) też myślałam, żeby się do ciebie odezwać :) mój adres bezego.com@gmail.com. najwyraźniej muszę przełożyć zakładkę kontakt w bardziej widoczne miejsce :)

          Odpowiedz
          • Catherine Sophie napisał

            13 czerwca 2016 o 21:49

            No jest, ale ja jestem chyba ślepa bo nie dostrzegłam… Sorry :)

          • miriam napisał

            14 czerwca 2016 o 07:39

            jest, bo po twoim komentarzu tam ją zawiesiłam :)

  5. Wioletta Leśków-Cyrulik napisał

    12 czerwca 2016 o 14:40

    Dziękuję.

    Odpowiedz
  6. Bolesław Zenon napisał

    12 czerwca 2016 o 22:29

    Trzeba bliskim dać zatoczyć pełny krąg w cierpieniu , coś co ma swój początek będzie miało swój koniec .

    Odpowiedz
  7. Sbd napisał

    12 czerwca 2016 o 23:03

    To wszystko ma dla mnie głęboki sens, ALE… :) Wokół mnie jest kilka osób, które być może (a być może nie) odkryją go również za kilka miesięcy, lub lat. Póki co ich ega wręcz domagają się pocieszania, gdy tkwią w jakiejś problematycznej sytuacji życiowej. Jeśli dam im wówczas przestrzeń o której piszesz, zamiast nieustannego powtarzania, że na pewno wszystko będzie dobrze, uznają że kiepski ze mnie przyjaciel (wszak poznaje się ich w biedzie…:) ) bo nie takiego wsparcia oczekują. Czyli ja to tak rozumiem, że moja reakcja na ból bliskiej osoby powinna być dostosowana do – nazwijmy to – poziomu rozwoju wewnętrznego, na jakim ona obecnie się znajduje, bo na różnych etapach człowiek ma inne potrzeby. Problem w tym, że nie zawsze da się to właściwie ocenić.

    Odpowiedz
    • miriam napisał

      13 czerwca 2016 o 08:07

      warto odróżniać użalanie się od autentycznego cierpienia. jeśli ból jest autentyczny potrzebne jest autentyczne wsparcie. jeśli ktoś tam sobie coś marudzi po to, żeby wzbudzić twoją uwagę – to już zupełnie inna sprawa :) dzięki za ten komentarz. miałam to dopisać w tekście, ale wyleciało mi z głowy :) poza tym ten tekst jest jedynie o tych sytuacjach, gdy pocieszamy innych po to, żebyśmy to MY poczuli się dobrze. tylko wtedy jest to przemoc. pozdrawiam!

      Odpowiedz
  8. Artur napisał

    12 czerwca 2016 o 23:09

    Nie miałem pojęcia, że wcześniej cały czas robiłem to jak należy. Zawsze uważałem, że nigdy nie byłem dobry w pocieszaniu. Nigdy nie powiedziałem bliskiej osobie gdy cierpiała, „nie martw się”, „będzie dobrze”. tak jakbym zawsze wiedział, że to nic nie da i że te słowa nic nie dadzą. I ciągle myślałem, że to źle, bo inni zawsze pocieszając mnie właśnie robili w ten sposób, a ja chciałem po prostu zostać z tym sam.
    Teraz po tym tekście okazuje się, że wszystko robiłem jak należy. Teraz po Twoim tekście wiem co robić i nie będę musiał się na siłę zastanawiać jakich słów to się używa w takich sytuacjach tylko albo po prostu wysłucham, a słowa ewentualnie popłyną naturalnie :)
    dzięki :)

    Odpowiedz
    • miriam napisał

      13 czerwca 2016 o 08:04

      cieszę się, że twoja samo-akceptacja wzrosła :) bardzo fajnie to opisałeś. dziękuję!

      Odpowiedz
  9. Joanna napisał

    13 czerwca 2016 o 12:15

    Piękna prawda o współodczuwaniu, której tak potrzeba w relacjach dzisiejszego świata. Ja ostatnio również jestem w „roli” pocieszyciela i czułam się w tym wszystkim nie do końca naturalnie, nie do końca sobą. Wiedziałam, że to sfera życiowa, której do końca jeszcze nie odkryłam/ przerobiłam. Chciałam pomóc za wszelką cenę swoimi doświadczeniami i pocieszeniami typu „zobaczysz, wszystko się ułoży i to przetrwasz”, lecz dziś po przeczytaniu tego tekstu mogę śmiało powiedzieć, że byłam zbyt nachalna. Moje ego wzywało do ukojenia jej bólu a zarazem właśnie swojego. Dziękuję Ci bardzo za ten tekst. Spadł dosłownie z nieba…Zresztą jak Twój blog..;). Pozdrawiam Joanna:)

    Odpowiedz
    • miriam napisał

      13 czerwca 2016 o 12:19

      Hej Joanna, takie odkrycia na własny temat są bardzo trudne, bardzo ważne i świadczą o ogromnej dojrzałości. Szalenie się cieszę, że mogłam się do tego odkrycia przyczynić. Pozdrawiam również i powodzenia! :)

      Odpowiedz
  10. Beata napisał

    14 czerwca 2016 o 11:45

    Bardzo ważny temat. Ja doświadczałam „przemocy” będąc w bólu żałoby. Odkrycie, czego nie chcę słyszeć w takich momentach, dzisiaj pozwala mi być uważną, by pozwolić innym na przeżywanie. To nie znaczy, że w pierwszym odruchu nie cisną mi się na usta tzw. dobre rady, jednak zauważam ten moment. Gryzę się w język i akceptuję. Myślę,że takiej edukacji doświadczamy od dziecka. Jak często dziecko słyszy: „nic się nie stało”, „przestań się mazać”, „to nic takiego”, „przecież to nie boli” itd…..”Wdrukowuje” się nam brak akceptacji. Dziękuję za ten tekst.

    Odpowiedz
    • miriam napisał

      14 czerwca 2016 o 11:51

      to niestety prawda co napisałaś. wszystkie błędy, które popełniamy to wynik wdruków z dzieciństwa. i prawdą jest też, że wystarczy zauważyć moment, gdy się jest na krawędzi powiedzenia czegoś, żeby tego nie powiedzieć. dziękuję za dodanie tego.

      Odpowiedz
  11. mięsień świadomości napisał

    17 czerwca 2016 o 16:42

    A ja mam gdzieś już te zasady społeczeństwa dot. nieokazywania emocji, wstydu, byciu „prawdziwym facetem”. Czytałem, że 5x więcej jest samobójców-mężczyzn niż samobójczyń. to nie przypadek. Szkoda tylko, że tak późno to rozumiem, ale przynajmniej doszedłem do takiego etapu, że wole mieć opinie słabego, „geja”, czy jak tam w rodzinie mówią..ale nie wstydzić się swych emocji.

    Odpowiedz
    • miriam napisał

      17 czerwca 2016 o 18:00

      i słusznie. chodzi mi nawet po głowie tekst o tym – bo te zasady to ewidentna przemoc wobec mężczyzn.

      Odpowiedz
  12. Sławek napisał

    19 czerwca 2016 o 17:04

    Witaj bardzo podoba mi się twój blog.
    Mam małe pytanie do tego tekstu,
    Mianowicie jestem katolikiem i religia nakazuje:
    Uczynki miłosierdzia względem duszy :
    4. Strapionych pocieszać.
    Z jednej strony radzisz nam aby nie pocieszać a z drugiej strony religia zaleca pocieszać gdyż jest to uczynek miłosierdzia. Zatem jak pogodzić te 2 sprzeczności?

    Odpowiedz
    • miriam napisał

      19 czerwca 2016 o 17:46

      nie wiem skąd dokładnie jest to przykazanie. na twoim miejscu wyśledziłabym genezę, a zwłaszcza wszelkie zmiany w tłumaczeniach, czy znaczeniu słowa. bo „pocieszać” może akurat w tym przypadku znaczyć „pomóc dojść do siebie” i wtedy nie byłoby żadnego rozdźwięku :) poza tym ten tekst jest tylko o tym, żeby nie pocieszać jedynie po to żeby samemu poczuć sie lepiej :)

      Odpowiedz
  13. Farah napisał

    24 czerwca 2016 o 15:22

    Bardzo wartościowy, mądry, świadomy i uważny blog.. :- ) BRAWO! :- ))))

    Odpowiedz
  14. panparagraff napisał

    15 października 2016 o 11:39

    Lubię tu zaglądać. Kolejny mądry i potrzebny wpis. Czuję tak samo!

    Odpowiedz
    • Miriam Babula napisał

      15 października 2016 o 11:42

      :-)))

      Odpowiedz
  15. Sushi napisał

    28 lipca 2020 o 23:25

    Niedawno mojej bliskiej przyjaciółce dość mocno się powywracało w życiu. Straciła jeden z ważniejszych celów, jakie miała od wielu, wielu lat (a może jedną z iluzji? Nie mnie to oceniać). Od dawna sposobiła się do adopcji dzieci. Razem z mężem szykowali się do tego. Już była wybrane w procesie konkretna dwójka rodzeństwa, 4-5 lat. Jeździli do domu dziecka odwiedzać je. Trwało to niemal pół roku. Ostatnio jednak proces adopcyjny przerwali. Przyjaciółka zwierzyła mi się, że nie była w stanie ich pokochać. Im dłużej to trwało, tym gorsze się w niej rodziły uczucia, i „mityczna” miłość macierzyńska nie była w stanie się w niej zbudować. W końcu doszła do wniosku że musi się z tego wycofać, bo ostatnie, do czego chce doprowadzić, to zaprzeć się i w efekcie adopcji stworzyć patologiczną rodzinę… Uważam, że bardzo dobrze postąpiła w tej sytuacji, w jakiej się znalazła. Co nie zmienia faktu że nie dość, że wywrócił jej się światopogląd, to jeszcze ma olbrzymiego kaca moralnego. Nie umiem jej w tym wszystkim dobrze wesprzeć. Chcę jej dać przestrzeń na przeżycie emocji, które przeżyć potrzebuje, ale nie chcę z drugiej strony, aby w nich utonęła. Emocje te głównie oscylują wokół poczucia winy, od związanego z tym, jaką okropną byłaby matką i tego jak bardzo się myliła i w ogóle jak mogła się tak mylić (gdzie dość łatwo jest okazać wsparcie nakierowując delikatnie na iluzję) do poczucia winy związanego z tym, że te dzieci już były podekscytowane i jej mąż też, a ona ich (zwłaszcza te dzieci) skrzywdziła, przez to że się w to wpakowała, a teraz wycofała. I że powinna była wcześniej zauważyć sygnały że „coś jest z nią nie tak” (nie jest, ale … no wiadomo) i nie zaczynać całego procesu adopcyjnego. Zadręcza się w ten sposób swoją własną przeszłością i nie umie sobie samej wybaczyć błędów – porażek. Smuci mnie to. Chciałbym jej pomóc przejść przez wewnętrzny proces, który musi przejść. Nie wiem czy jestem w stanie. Nie chcę też zaszkodzić – powyższy tekst jest tu bardzo pomocny. Póki co po prostu staram się być kiedy potrzebuje towarzystwa, okazywać jej akceptację i dawać jej znać, że stoję po jej stronie. Staram się jej też przelać trochę zrozumienia, współczucia i lepszej samooceny. Ale ciężko mi jest ocenić, czy w ogóle moje wysiłki odnoszą jakikolwiek wymierny skutek. Nie wiem, czy mogę zrobić coś więcej. Przyjaciółka obecnie chodzi do psychoterapeutki, bardzo ją sobie chwali. Sam jestem po roku terapii i wiem jak to ważne, i jak bardzo pomaga, jeśli są siły na to by swoje problemy przepracować. Ale wiem też, że każdy pracuje we własnym tempie. W sumie nie wiem, Miriam, czy jesteś mi w stanie powiedzieć coś ponad to, co sam mogę uzyskać z medytacji swojego własnego smutku. Jeśli jesteś w stanie coś wnieść to może być pomocne. Jeśli nie, też dobrze. I tak potrzebowałem się tym tutaj podzielić. Okazywanie wsparcia w niektórych sytuacjach potrafi być bardzo trudne… Wiem, że niedawno popełniłaś tekst o wybaczaniu innym. Próbowałem znaleźć też tekst o wybaczaniu sobie samemu/samej, gdy z krzywdą jaką się wyrządziło naprawdę ciężko jest dyskutować. Może to też ważny temat do poruszenia?

    Odpowiedz
    • Miriam Babula napisał

      29 lipca 2020 o 08:03

      Dziękuję za podzielenie się, choć to rzeczywiście bardzo smutna sytuacja… Kilka myśli, które mi przyszły do głowy, gdy czytałam twój komenatrz (w przypadkowej kolejności): Wybaczenie sobie polega na pogodzeniu się z tym, że jestem inną osobą, niż myślałam, że jestem / chciałabym być / czuję, że powinnam być. Więc wsparcie w takiej sytuacji polega na wsparciu w takim właśnie pogodzeniu się ze sobą. Pomyślę nad tekstem, bo to ważny temat. W emocjach można utonąć, tylko jeśli się ich nie akceptuje. Jeśli się ich uważnie słucha – postawią na nogi. Twój smutek z kolei to pewnie próba pogodzenia się z własną bezradnością. Ale to ostatnie to tylko moje domysły. Bardzo mocno trzymam kciuki za przyjaciółkę, choć z takim przyjacielem akurat tego nie potrzebuje.

      Odpowiedz

Skomentuj Miriam Babula Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zapisz się na powiadomienia o nowych tekstach.

Copyright © 2013-2024 bezego.com - archiwa bloga - kontakt