Żyj pełnią życia! to przekaz niemal wszechobecny.
Co jednak czujesz, gdy to żyj pełnią życia! słyszysz?
Zwłaszcza, gdy jest wymierzone w ciebie, gdy masz kiepski nastrój? Przedstawiane jako rozwiązanie wszystkich twoich problemów? I wykrzykiwane w infantylnej euforii?
Czy aby na pewno jest to ognisty entuzjazm?
Jeśli nie, to wszystko z tobą w jak najlepszym porządku :)
Brak entuzjazmu nie jest bowiem dowodem na to, że jesteś smutasem, który nie wie, na czym polega życie. Tylko na to, że powszechne rozumienie pełni życia jest fałszywe i przemocowe.
Na czym polega ten fałsz (a dokładniej: 3 fałsze) i przemoc w dzisiejszym tekście.
Żeby się im dokładniej przyjrzeć, wróćmy do pytania z początku tego tekstu.
Czyli:
Co czujesz, gdy słyszysz: kochana! ale zapomnij o problemach i żyj pełnią życia?
Nie jest to przypadkiem… nagłe zmęczenie, albo wręcz rozdrażnienie?
Przecież i tak masz już tyle rzeczy do zrobienia, że ledwo na oczy widzisz, a tu kolejny cholerny obowiązek! Zamiast walnąć się po pracy przed TV, masz się zrobić na bóstwo i lecieć na miasto / imprę, wrócić nad ranem i do pracy trafić, widząc na oczy jeszcze bardziej ledwo.
No bo przecież TRZEBA żyć pełnią życia, czyż nie?
Przecież tylko życiowe nieudaczniki mitrężą cenny czas przed TV…!
Świadomość własnej nieadekwatności natychmiast cię powala i… padasz przed TV. Z miażdżącym poczuciem winy, rzecz jasna. Oraz z kieliszkiem wina, żeby to poczucie winy trochę spłukać (zbieżność nazw nie jest na moje oko przypadkowa ;)). Ewentualnie z pączkiem z dżemem różanym. (Jest ktoś, kto ich nie lubi…?)
Na szczęście, poczucie winy i własnej nieadekwatności jest zupełnie nieuzasadnione.
Biorą się bowiem stąd, że potoczne rozumienie „pełni życia” jest prawdziwe jedynie częściowo. I gdy to rozumienie poszerzymy, zmęczenie i poczucie winy znikną.
Poszerzmy je więc. :)
„Pełnia życia” w potocznym rozumieniu tego słowa jest tożsama z:
życiem na pełnych obrotach, w ciągłym pędzie, bez chwili odpoczynku, czyli z:
- masą działań, które TRZEBA podejmować i do tego skutecznie;
- masą miejsc, w których TRZEBA bywać;
- masą ludzi, których TRZEBA poznawać i non-stop mieć z nimi kontakt;
- masą informacji co i kto jest na topie, z którą TRZEBA być na bieżąco;
- masą euforii i hałaśliwej radości, którą TRZEBA z siebie wydawać!
Jeśli samo czytanie powyższej listy powoduje w tobie nagły dyskomfort, to spokojnie. Takie rozumienie pełni życia jest rzeczywiście ograniczające.
A pełnia z ograniczeniem niewiele ma wspólnego.
Żeby to lepiej zobaczyć, rozbijmy tą listę na 3 bardzo blisko spokrewnione iluzje:
Bujda nr 1: Są rzeczy, które TRZEBA robić, żeby poczuć pełnię życia
Jest kilka znaczeń słowa TRZEBA, ale w znaczeniu powyższym, to słowo pojawia się w nas jedynie wtedy, gdy kierujemy się normami zewnętrznymi.
I w efekcie OGRANICZAMY sobie pole działania, ucinając zachowania naturalne dla nas.
Tą iluzję można bowiem przetłumaczyć tak:
Ktoś inny wie lepiej niż ty, co musisz zrobić, żeby pełnię życia poczuć. A jak nie masz ochoty tego robić, to jesteś dziwnym smutasem i odludkiem, którego trzeba leczyć :/
W rzeczywistości, pełnia życia pojawia się wtedy, gdy znika przymus. Gdy robisz to, co spełnia twoje najgłębsze potrzeby i pragnienia. (Nawet jeśli jest to najzwyklejsza na świecie potrzeba odpoczynku na kanapie.)
A nie to, co spełnia cudzą wizję pełni życia.
Nic dziwnego, że włącza ci się obronna reakcja walcz albo uciekaj, gdy ktoś wywrzaskuje ci (zazwyczaj triumfalnie, bo przecież jemu się to udaje, a tobie smutasie – nie) ŻYJ PEŁNIĄ ŻYCIA!
Masz właśnie do czynienia z kimś, kto próbuje cię naprawić, bo nie wydajesz z siebie hałasu na poziomie decybeli powszechnie zrównywanym z radością życia.
Czytaj: próbuje cię wtłoczyć w przyjęte normy.
A wtłaczanie kogoś w przyjęte normy jest zwykłą przemocą wobec jego prawdziwych potrzeb.
Robienie tego w imię życia pełnią życia jest szczególnie absurdalne.
Żeby więc się nie dać wtłoczyć, przyjrzyjmy się potocznej definicji pełni życia bliżej.
Bujda nr 2: Pełnię życia poznaje się po tym, że jest szybko, głośno i intensywnie
Gdzie ideałem jest: Juhuuuuu! Skaczę na bungee związany z krokodylem!
I to jest dobre miejsce na przytoczenie rozmowy z moją przyjaciółką, która zadzwoniła do mnie kiedyś z wyjazdu z nart.
I powiedziała mniej więcej tak:
Wiesz, to mój pierwszy wyjazd na narty, z którego mam autentyczną przyjemność. Przedtem cały czas się strofowałam w duchu, że jadę za wolno, że powinnam szybciej. A teraz odkryłam, że ja LUBIĘ jeździć wolno. I tak właśnie jeżdżę. Mam z tego tak ogromną przyjemność, że głowa mała.
W czasach, gdy wszyscy szusujący (wyrazy uznania dla każdego kto powie to szybko na głos o_0) są oceniani właśnie po tym, jak szybko potrafią zjechać, odkrycie z jaką prędkością TY lubisz zjeżdżać i trzymanie się jej jest uwalniające.
I to właśnie to poczucie wolności jest stanem pełni życia.
A nie ciągła napinka, żeby udowodnić wszem i wobec, że jesteśmy najszybsi, najsilniejsi i najodważniejsi. Innymi słowy, że z palcem w nosie nie tylko spełniamy, ale wręcz ho-ho-ho! przebijamy wszelkie normy „człowieka żyjącego pełnią życia”.
NB: Jeśli dla ciebie zjazd jest przyjemny tylko wtedy, gdy gnasz tak szybko, jak się da – to to jest twoja pełnia życia. Nie daj się wmanewrować w modę na odwrotny styl życia, czyli slow life.
Bo co dla jednego jest lekarstwem, dla innego jest trucizną. I nawet tak fajną ideę jak slow life można z powodzeniem stosować jako środek przemocy do osób, które autentycznie lubią szybko.
A dokładniej: jako środek przemocy można używać karykatury slow life.
Bo prawdziwe slow life nie oznacza: „zwolnij idioto!”
Tylko: „sprawdź, czy przypadkiem nie poruszasz się w tempie nienaturalnie szybkim dla ciebie i – JEŚLI TAK JEST – odpowiednio zwolnij.”
Pełnia życia jest bowiem zupełnie inna dla każdego z nas.
Z tej prostej przyczyny, że pełnia życia to stan, w którym w 100% spełniamy nasze potrzeby i pragnienia.
A każdy z nas ma je inne.
Każdy z nas lubi się poruszać w innym tempie, potrzebuje innej intensywności doznań, ma inną moc przetwarzania bodźców zewnętrznych i wewnętrznych.
Co więcej, nie tylko każdy z nas ma inne potrzeby.
Potrzeby każdego z nas zmieniają się w czasie. Czasem nawet z minuty na minuty. Co prowadzi nas wprost do:
Bujda nr 3: Nasze potrzeby są zawsze takie same, ergo pełnia życia jest zawsze taka sama dla tej samej osoby
Jeśli się dobrze w siebie zapatrzysz, wcześniej czy później odkryjesz taki dziwny lęk przed poznaniem siebie:
A co jak się okaże, że ja lubię cały czas szybko, głośno i intensywnie? Jezu! Wtedy to już całe życie będę musiał gnać na złamanie karku bez chwili odpoczynku! Heh… Może lepiej w siebie za bardzo nie zaglądać…? I tych moich prawdziwych potrzeb nie odkrywać…?
Ewentualnie:
O matko! A co jak się okaże, że ja lubię cały czas powoli, cicho i w samotności? Albo w ogóle nic nie chcę robić? O rety! Będę tak leżeć sama na kanapie i życie mnie ominie! Heh… Może lepiej w siebie za bardzo nie zaglądać? Bo jeszcze wylezą ze mnie te głupie potrzeby i będzie po mnie…!
Obydwa te lęki wyrastają z iluzji, że świątek, piątek, czy niedziela, nasze potrzeby są takie same. Nic dziwnego, że życie pełnią życia bardziej się nam kojarzy z niewolą niż z wolnością:
Odkryję swoje prawdziwe potrzeby i nie będę już miał wyboru! Będę już musiał gnać / leżeć do końca życia! A w dupę! Nie dam się w to wrobić!
W rzeczywistości, nasze potrzeby nie są stałe i niezmienne. Tylko podlegają ciągłym, mniej lub bardziej subtelnym, zmianom.
Poznawanie siebie i własnych potrzeb nie oznacza odkrycia wewnętrznej koleiny, z której się już nigdy nie wydostaniesz.
Tylko odkrycie wewnętrznej ogromnej i urozmaiconej krainy, w której możesz nurkować, wspinać się, spacerować, siłować z niedźwiedziem, albo oglądać leniwe zachody słońca.
W zależności od bieżącego nastroju.
Poczucie pełni życia pojawia się wtedy, gdy pozwalasz sobie mieć takie potrzeby, jakie akurat masz Tu i Teraz. Nieważne, że wczoraj były zupełnie inne. Ważne, że dzisiaj są właśnie takie, jakie są.
Jeśli więc akurat chcesz spędzić wieczór w domu z książką – to TO jest właśnie twoja pełnia życia. Przypalenie kolejnego eksperymentu kulinarnego, czy spacer z psem po pobliskim parku też spełniają to kryterium, pod warunkiem, że to jest właśnie TO, na co masz akurat ochotę Tu i Teraz.
Jeśli zaś, Tu i Teraz masz ochotę zrobić się na bóstwo i lecieć na miasto… proszę bardzo… to jest właśnie twoja pełnia życia. Nie ma co sobie tego zabraniać. A już na pewno nie w imię „wewnętrznego rozwoju”.
Jeśli zaś ktoś ci powie: kurcze ty jesteś jakaś rozchwiana! wczoraj sama z książką, a dziś tańczysz na stole?! weź ty się ogarnij i zdecyduj kim jesteś. bo to zakrawa na rozszczepienie jaźni i się leczy farmakologicznie! uśmiechnij się i rób swoje.
Bo każdy ma prawo mieć opinię na twój temat zgodny z ich życiowym doświadczeniem. A nie z twoim życzeniem. Szarpanie się z tą opinią to jedna z największych przeszkód na drodze do życia we własnym rytmie.
Jeśli chcesz zrobić kilka kroków na tej drodze już tu i teraz, zajrzyj do tych tekstów: :
2 słowa, które zmienią twój stres w pasję życia (medytacja idioty)
Sztuka akceptacji innych: jak ją rozwijać, żeby bliźni nie weszli ci na głowę?
Pochwała bycia nie-miłym, czyli 4 podstawowe błędy osób pracujących nad sobą
* * *
Życie pełnią życia jest zazwyczaj rozumiane jako życie na pełnych obrotach, w dużym towarzystwie i wywołujący intensywne emocje.
Są, rzecz jasna, osoby, którym taki styl służy.
Ale są też osoby, którym taka wizja stawia włos na głowie.
Bo wolą powoli, cicho i w samotności.
I ich pełnia życia wygląda zupełnie inaczej.
Jeśli więc zdarzy ci się kiedyś pomyśleć: nie mam ani sił ani ochoty na tą cholerną pełnię życia, to nie jest dowód na to, że jesteś żałosnym smutasem, którego już nic dobrego nie spotka.
Tylko na to, że powszechnie przyjęte rozumienie pełni życia nie pokrywa się z twoją.
Nie daj się więc wmanewrować w poczucie winy, że jesteś inny.
Tylko zacznij swoją inność poznawać i szanować.
Bo pełnia życia może też być powolna i cicha…
Może taka właśnie jest twoja…?
Requiem napisał
Fajnie, że powstał taki wpis :) w ciągu ostatnich kilku lat miałam z tym ogromny problem, najpierw pęd i „korzystanie z życia” (na początku mi się podobało, bo wyjechałam z domu rodzinnego i mogłam robić to co chcę, a nie to co chce mama), a później uświadomienie sobie, że po kilku latach takiego życia to mi się już nie podoba. Utożsamiłam się z temperamentnym i szybkim życiem, więc żeby wyjść z nieprzyjemnego stanu, po studiach jak poszłam do pracy, zaczęłam studiować zaocznie inny kierunek, dołożyłam do tego więcej spotkań towarzyskich, więcej zainteresowań i treningów. No i okazało się, że jest jeszcze gorzej, jestem smutniejsza i mniej rzeczy mnie cieszy. A leżenie i myślenie o niebieskich migdałach uważałam za BEZPRODUKTYWNE a więc ZŁE (kolejna iluzja?:P). Wiele czasu zajęło mi oduczenie się ww. schematu. Kiedyś częściej, ale jednak nadal boję się, że poświęcając czas na zaglądanie w siebie (na co potrzebuję ciszy, spokoju i samotności), ucieknie mi życie, zostanę samotną kobietą z kotami. Z jednej strony wiem, że potrzebuję czasu żeby odkryć kim jestem i czego chcę, ale także aby odpocząć do sztucznie narzuconego pędu, ale z drugiej czuję, że ominie mnie życie. Pocieszam się myślą, że jest okres rozwoju i bujności, a także okres odpoczynku i regeneracji, i że właśnie teraz jest ten drugi okres. I że bez niego nie będę miała siły na ten pierwszy. Tylko najgorsze jest to, że brak mi zaufania do siebie i do życia, że ten okres bujności nastąpi i zamiast pozwolić mu wybrzmieć w odpowiednim momencie (spontanicznie), to ja go czasem przyśpieszam.
Miriam Babula napisał
Twój komentarz fajnie uzupełnia tekst. Dziękuję! Tu jest inny tekst z tego bloga: „pochwała lenistwa”. Może ci się też spodoba ;)
http://bezego.com/2013/10/04/pochwala-lenistwa-czyli-spiskowa-teoria-kultury-zachodu/
Magda napisał
Kocham tego bloga, każdy wpis :)
Miriam Babula napisał
:-) Dziękuję Magda! Pozdrawiam!
Aniela Kowalska napisał
Dobrze, że jesteś. Nie przestawaj pisać :-)
Miriam Babula napisał
Nie zamierzam :)
Gaiamea napisał
Dziękuję Ci za wpis. Akurat dziś, w niedzielę, pomógł mi uprzytomnić sobie, że moja to potrzeba (dziś: sprzątania!) Jest ok i nie MUSZĘ lecieć mężem na obowiązkowe zwiedzanie, spacerowanie, byle w ruchu i na dworze.
Jestem szczęśliwa i spokojna! Hurra!
P.S. A i mąż nie zemdlał, jak to spokojnie oznajmiłam :) Everybody is happy
Miriam Babula napisał
haha :) super. świetne podejście. pozdrawiam ❤️
Małgorzata Barańska napisał
Miriam, kolejny wpis w punkt, bardzo Ci dziękuję. Wiele z opisywanych przez Ciebie rzeczy stosuję od dawna, ale jakoś nie potrafiłam ubrać tego w słowa zrozumiałe dla osób, z którymi chciałam się nimi podzielić. Teraz daję im link do Twojego bloga i mam nadzieję, że lepiej mnie będą mogły zrozumieć. Bardzo się cieszę z każdego e-maila od bezego z informacją o nowym wpisie, bo wiem, że albo dowiem się zaraz czegoś nowego, albo dowiem się jak opisać słowami to, co czuję/jaka jestem. Pozdrawiam cieplutko!
Miriam Babula napisał
Bardzo dziękuję Małgorzata. Fajnie, że udaje ci się zastosować to, co opisuję :) To mega inspirujące dla mnie. Pozdrawiam serdecznie <3
MonaLu napisał
Jakie szczęście mnie nagle ogarło! Dziękuję! :)
Miriam Babula napisał
haha :) to fajnie ?
M. napisał
Super wpis :-) Każdy z nas ma swoją własną, prywatną pełnię życia, trzeba tylko mieć odwagę ją odkryć. Pozdrowienia :-)
Wojtek napisał
Kiedyś przejmowałem się każda z miliona opinii na mój temat, co wywoływało poczucie winy czy wina. Szukałem odpowiedzi w złym miejscu ;-) Świetny wpis ;-) Pozdrawiam
Tomek napisał
Mądry wpis, już od dłuższego czasu zauważam próby uszczęśliwiania ludzi na siłę w jedyny słuszny sposób. Zawsze wtedy przypomina mi się odcinek Kubusia Puchatka pt. „Dzień Osiołka”, polecam ;)
https://zaq1.pl/video/s850
Kasia napisał
Uff… A już myślałam, że zaczynam się starzeć, bo po latach “intensywności” zadekowałam się w domu, na kanapie przed TV. Ileż ja sobie za to nawrzucałam! A to po prostu proces, etap, potrzeba na teraz…
Dziękuję, że dzielisz się z nami tym, co wiesz.