Nie zasługuję na szczęście…
Ba. Na jakie szczęście? Nie zasługuję na nic dobrego…
Takie myśli to najkrótsza droga do depresji, prawda?
Nic dziwnego, że gdy tylko zakołaczą nam w głowie, zaczynamy się szybko bronić myślami zgoła innymi: Co za brednie! Zasługuję na wszystko, co najlepsze! Świecie dawaj!
Bo na tym przecież polega dbanie o siebie. Na pielęgnowaniu myślenia, że zasługuję na wszystko, co najlepsze, czyż nie? Bez tego nie będziemy mieli śmiałości sięgnąć do gwiazd! A może wręcz utkniemy w upodlającej duszę koleinie życiowej. I nie będziemy mieli siły się z niej wyczołgać.
Tyle, że to nieprawda.
Pielęgnując w sobie wiarę, że zasługujemy na szczęście, jedynie się od niego… oddalamy.
Problemem bowiem nie jest wiara, że nie zasługuję na szczęście. Dlatego zmuszanie się do przekonania odwrotnego: owszem! zasługuję! nam nie pomoże.
Problemem jest fikcja, która czai się głębiej i która przeniknęła nas tak dokładnie, że uznaliśmy ją za banał, niewart nawet sekundy zastanowienia.
Czyli perfidna iluzja, że na szczęście trzeba zasłużyć.
W rzeczywistości, bowiem, jedyne, co musimy zrobić, żeby poczuć szczęście, to przestać się starać, żeby na nie zasłużyć.
Na czym naprawdę polega spełnienie i szczęście, dlaczego nie jesteś w stanie zrobić nic, żeby na ten stan „zasłużyć” i skąd się wziął cały ten obłęd „zasługiwania” w dzisiejszym tekście.
Żeby szybko zobaczyć, jak absurdalna jest idea, że na szczęście trzeba zasłużyć, zacznijmy od szpaków ;) czyli:
Czy szpaki zasługują na czereśnie?
Nie mam wglądu do ptasiego umysłu, więc nie mam 100%-owej pewności. Ale wydaje mi się, że gdy szpak widzi drzewo obsypane soczystymi czereśniami, to nie siada na gałęzi i nie zaczyna sobie robić rachunku sumienia, czy aby na pewno na owe czereśnie zasłużył.
Tylko jeśli akurat jest głodny, to najzwyczajniej w świecie podlatuje i się nimi zajada tak długo, aż zaspokoi swój głód.
Można też przypuszczać, że gdy słodki sok spływa po jego gardle, czuje 100% przyjemności i 0% poczucia winy.
Dla porównania, gdy Homo Sapiens wierzący, że „trzeba zasłużyć na szczęście” zobaczy coś, czego chce, to w swojej absolutnej wyższości nad głupimi zwierzętami:
- albo uzna, że na to nie zasługuje, więc wyprze tą potrzebę, a potem będzie dumny, że taki uduchowiony z niego zuch, normalnie nie ma żadnych potrzeb, wow!
- albo łamie sobie głowę, czy aby na pewno na to zasługuje tak długo, aż okazja zniknie,
- albo sięgnie po to, poczuje przyjemność, a potem zacznie okładać się poczuciem winy, że jak mógł sięgnąć i czuć przyjemność, skoro ludzie wokół samych nieszczęść doświadczają.
Jeśli zaczynasz myśleć, że podaję same pesymistyczne scenariusze i że Homo Sapiens wcale nie jest aż takim kłębkiem frustracji, to oczywiście masz rację. Istnieje również scenariusz optymistyczny. Homo Sapiens może poczuć, że zasługuje na szczęście i sięgnąć po to, co chce.
Tyle, że… nie czuje się wtedy ani spełniony ani szczęśliwy.
Jak się, więc, wtedy czuje?
Zanim na to pytanie odpowiemy, spójrzmy jak się w tym nieszczęsnym „zasługiwaniu na czereśnie” w ogóle znaleźliśmy i dlaczego to takie destrukcyjne dla naszej psychiki, czyli:
Możesz się pobawić, dopiero jak zjesz obiad*!
(*Mała zagadka: mamy ochotę zjeść ten obiad czy nie, skoro słyszymy takie słowa? ;))
Albo: odrobisz lekcje, posprzątasz, przeprosisz za to, że przeszkadzałeś mamusi w zakupach.
Brzmi groźnie?
Czy jednak rozsądnie?
No bo przecież wszyscy wiemy, że najpierw obowiązki (czytaj: przykrości), a potem przyjemność.
Bo przyjemność (zrobienie tego, co rzeczywiście chcemy) to nagroda za przykrość (zrobienie tego, czego nie chcemy). Uczenie dzieci, że na przyjemność, czyli szczęście, trzeba zasłużyć, jest po prostu dobrym wychowaniem, prawda? Inaczej nic innego byśmy nie robili, tylko oglądali filmiki z kotami, albo czytali książki na kanapie. Zresztą jakie „czytali”? Wszyscy bylibyśmy analfabetami. I społeczeństwo ległoby w gruzach.
Tyle, że jest to bzdura.
Do tego bzdura skrajnie destrukcyjna dla psychiki każdego z nas.
Bo w wyniku takiego wychowania wchodzimy w życie dorosłe, wierząc, że:
- istnieje Nieomylna i Wszechwładna Instancja, która decyduje, którą przykrość mam znieść, żeby zasłużyć na nagrodę;
- ba! Instancja decyduje nawet, która przyjemność jest w ogóle „legalna”. (Pokłosie dzieciństwa, w którym np. bawienie się z Jasiem, którego uwielbiam, jest wykluczone, bo jego mama ma nieodpowiednie poglądy polityczne / dietetyczne / społeczno-obyczajowe. Jest to powód dla dziecka niezrozumiały i niszczący jego zaufanie do siebie i do własnej oceny sytuacji – stan ten niestety utrzymuje się do końca życia, jeśli świadomie się z nim nie rozprawimy);
- szczęście jest bytem oddzielnym od nas – wszak jest nagrodą, którą otrzymujemy w zamian za wykonanie przykrego obowiązku. (Zauważ, że obowiązek i nagroda nie muszą być nawet specjalnie powiązane ze sobą, np: zjesz szpinak, to dostaniesz zabawkę. Nic dziwnego, że przewidzenie co zrobić, żeby „dostać szczęście”, jest niemożliwe bez Instancji, która to wie i już.)
Celem naszego życia staje się więc odnalezienie i podporządkowanie się tej Nieomylnej i Wszechwładnej Instancji. Może być to rodzic, partner, rząd, opinia publiczna, szef, ksiądz, amerykański naukowiec. Wszystko jedno. Byleby mi jasno nakreślił, co w ogóle mogę chcieć i co muszę zrobić, żeby na to zasłużyć. Wtedy mam jasny kierunek i czuję się bezpiecznie.
Wśród osób chlubiących się niezależnością intelektualną zaś Instancją tą jest Wewnętrzny Krytyk. Różnica jest żadna, bo Wewnętrzny Krytyk to zinternalizowana przemoc psychiczna, której doświadczyliśmy w dzieciństwie od innych Homo Sapiensów, które Nieomylnie i Wszechwładnie wiedziały, co powinniśmy myśleć, robić i czuć w każdej chwili naszych lat cielęcych.
W efekcie, wiedziemy życie nieporównanie bardziej skomplikowane i nieszczęśliwe niż szpaki.
Bo szpak ma jasność: widzę coś, co spełnia moją potrzebę –> biorę to –> poczucie spełnienia.
A Homo Sapiens ma nie jasność, tylko rujnujący nam życie implant / filtr, który nie pozwala nam swobodnie podążać za naszymi potrzebami. Tylko zmusza do zbierania „zasług” (czytaj: postępowania wbrew naszym potrzebom), żeby je potem wymienić na „nagrodę”.
Dlatego warto sobie zacząć trawić słowa typu: „zasługa”, „zasłużyć”, „nagroda”, żeby dojść jakie przykrości znosimy w nadziei na jaką nagrodę i komu oddajemy władzę nad sobą, gdy tych słów używamy.
Co jednak czujemy, gdy w końcu dostaniemy tą nagrodę?
Niestety, wcale nie szczęście.
Tylko… dumę.
Która – wbrew pozorom – od szczęścia nas natychmiast odcina.
Żeby to lepiej poczuć, potraktujmy szpaka jedzącego czereśnie jako metaforę Homo Sapiensa spełniającego swoją potrzebę.
Poczucie spełnienia to w takim przypadku najprostsza w świecie, pełna spokoju i prywatna przyjemność z jedzenia: mmmmm…
Duma zaś to zatykający dech w piersiach zachwyt ego (fałszywej tożsamości) nad sobą samym, który wymaga publiczności: wow! widzieliście, ile czereśni znalazłem i zjadłem?!? Ja to normalnie jestem taki wyjątkowy gość, że aż nie wiem, co powiedzieć! Bijcie mi brawo czy coś, bo zasłużyłem na podziw, nie?
Choć to i tak akurat przykład optymistyczny, bo przynajmniej spełniamy naszą autentyczną potrzebę. Większość naszego życia jednak zmuszamy się do jedzenia niedojrzałych śliwek, których szczerze nie cierpimy i które powodują rozstrój biednego żołądka, próbując „zasłużyć na szczęście”: patrzcie! kwas mi dziób wykrzywia, ale jem! jestem jak Herkules normalnie! dawajcie mi więc to, co najlepsze! przecież zasłużyłem, nie?
Czujesz jak ogromna jest różnica między dumą, a spełnieniem?
Mało kto ją czuje.
W naszym świecie, mało kto w ogóle podejrzewa, że oprócz dumy istnieje poczucie spełnienia.
Dlaczego?
Bo idea „zasługiwania na szczęście” skutecznie odwraca naszą uwagę:
- na zewnątrz – bo to tam znajdziemy instrukcje, jakie zadania wykonać, jakie przykrości znieść, żeby na szczęście zasłużyć. I to stamtąd przychodzi nagroda=szczęście w postaci cudzego uznania, podziwu, albo przynajmniej świętego spokoju.
- na przyszłość – bo przecież, matko ile się trzeba naplanować, żeby na ową nagrodę zasłużyć;
- na sferę intelektualno-fikcyjną, bo bycie szpakiem wyjątkowym i godnym podziwu istnieje tylko w tej sferze.
Podczas gdy spełnienie i szczęście to nasze czysto wewnętrzne i cielesne odczucie, które pojawia się samoistnie tu i teraz, gdy wsłuchujemy się w siebie i spełniamy nasze autentyczne potrzeby i pragnienia.
Nie jesteśmy więc w stanie zasłużyć na szczęście, bo „zasługiwanie” i „szczęście” to 2 dokładnie przeciwne kierunki: na zewnątrz, do przyszłości i do wewnątrz, tu i teraz.
A ponieważ większość z nas chronicznie wręcz kieruje swoją uwagę na zewnątrz, do przyszłości „nie wiem, czego chcę” jest niemal hymnem naszej kultury.
No i niby tak. Ale jak tak będę całe życie tylko swobodnie spełniać moje potrzeby i pragnienia, to:
Kto pozmywa naczynia po obiedzie?
Na zmywanie naczyń (czy innych „przykrości”, które musimy wykonać, żeby zasłużyć na „przyjemność”) można spojrzeć z dwóch perspektyw.
Pierwsza to ta wtłaczana nam w głowy z każdej strony: że przykrość istnieje po to, żeby kupić nią przyjemność.
I zmywanie naczyń jest walutą, którą musimy opłacić leżenie na kanapie z książką.
Jednak istnieje perspektywa inna:
Nie zmywam po to, żeby zasłużyć na cokolwiek, tylko dlatego że nie chcę żyć w przestrzeni stopniowo przejmowanej przez brudne naczynia.
I potrzeba życia w uporządkowanej przestrzeni nie ma nic wspólnego z potrzebą poczytania.
Bzdurą jest więc myślenie typu: jak pozmywam, to zasłużę na poleżenie na kanapie z książką.
Bo co ma zmywanie do czytania? To są zupełnie 2 oddzielne czynności. Na cholerę je łączyć?
Jak chcesz mieć czysto – pozmywaj.
Jak chcesz poczytać – idź poczytać.
Gdy mamy dobry kontakt z naszymi prawdziwymi potrzebami, znikają „przykre obowiązki”, bo mamy wtedy dobry kontakt z potrzebą życia w zorganizowanej i czystej przestrzeni, zadbania o zdrowie, itd. itp.
Nie ma więc minimalnego nawet ryzyka, że społeczeństwo legnie w gruzach, jeśli wszyscy jak jeden mąż przestaniemy się zmuszać do przykrości, żeby zasługiwać na szczęście.
* * *
Wbrew rozpowszechnionej opinii, że nagrody to chwalebne przeciwieństwo kar, nagrody idą ręka w rękę z karami. Bo kary uczą nas, żeby nie zwracać uwagi na nasze własne potrzeby i emocje, a nagrody uczą, gdzie tą nagle osieroconą uwagę skierować – na emocje i opinie cudze. W ten sposób nagrody pięknie wykańczają proces niszczenia naszej psychiki* w dzieciństwie.
(*niszczenie psychiki = wtłaczanie w cudze głowy fałszu, że dbanie o siebie to skandaliczny egoizm, a jedynym chlubnym zajęciem życiowym jest spełnianie egoistycznych zachcianek bliźnich.)
Dlatego ten tekst stanowi całość z poprzednim: Niewidzialna przemoc, czyli dlaczego nie umiesz postawić granic? Ten jest o nagrodach, poprzedni o karach. Jeśli go nie czytałeś, zajrzyj do niego, żeby mieć pełniejszy obraz tego procesu.
NB: Idea, że trzeba zasłużyć na szczęście nie tylko gwarantuje, że tego szczęścia nie poczujemy, ale też i to, że wylądujemy w relacji przemocowej. Bo w takich relacjach trzyma nas wiara, że „na dobre traktowanie trzeba zasłużyć.” O tym na szczęście jest już tekst: Czego musisz nauczyć się od narcyza i psychopaty – medytacja empaty.
A jeśli temat cię wciągnął, możesz też zajrzeć do:
Dlaczego zaplanować przyszłość możesz jedynie żyjąc tu i teraz?
Dlaczego szczęście tak krótko trwa (i jak możesz to zmienić)?
Po czym poznać, że jesteś (lub za chwilę będziesz) w toksycznym związku? (mała podpowiedź: po błędnej definicji szczęścia.)
* * *
Gdy pojawia się w nas podcinająca skrzydła myśl: nie zasługuję na nic dobrego, odruchowo reagujemy zaprzeczeniem tej myśli: ależ skąd! zasługuję na wszystko, co najlepsze!
Niestety, jest to taktyka, która w najlepszym przypadku da nam jedynie chwilowe wytchnienie.
Problemem bowiem nigdy nie jest myśl: nie zasługuję na nic dobrego, tylko iluzja: na szczęście trzeba zasłużyć. Bo próbując na szczęście zasłużyć, kierujemy uwagę na zewnątrz i do przyszłości, zamiast do wewnątrz i tu i teraz, i natychmiast się od niego oddalamy.
Żeby je odnaleźć, musimy postąpić odwrotnie, czyli odpuścić pogoń za nagrodą na zewnątrz nas i zawrócić do wewnątrz, do naszych autentycznych potrzeb i pragnień.
Dlatego, gdy zaatakuje nas iluzja, że nie zasługujemy na takie robienie, co chcemy, bo przecież nie zdobyliśmy Nagrody Nobla, ani nawet o zgrozo! nie odkładamy każdej rzeczy na swoje miejsce! zamiast nerwowo kontrować ją kolejną iluzją: ależ zasługuję! bo mam ważną pracę i IQ ponad 200! lepiej jest obronić się prawdą:
To prawda, nie zasługuję.
Bo nie muszę.
Jestem wolna jak… szpak ;)
Cezary Rzeszutek napisał
Jeszcze gorzej jest jeżeli chcemy zasłużyć sobie na szczęście wieczne – „w niebie”… Wtedy zupełnie nie wierzymy w szczęście „tu i teraz” i żyjemy z masochistyczną nadzieją szczęścia „po”. I wtedy dopiero wyłażą patologie ..
Adrianna napisał
Tak, takie właśnie „niszczenie psychiki” jak to nazywasz miało miejsce w moim domu. Moja mama do tej pory uważa, że lepiej spełnić moje chwilowe zachcianki zamiast swoich podstawowych potrzeb, mimo że jej tłumaczę, że to wcale mnie nie „uszczęśliwi”, że wolałabym, aby zadbała o swoje potrzeby… A jej potrzebą jest chyba „uszczęśliwianie innych” za wszelką cenę aby zasłużyć na miłość, którą przecież ode mnie dostaje… No cóż, ja szczęśliwa chcę być teraz, a nie jutro :)
mirame13veces napisał
To są otwarte wrota do przejrzenia naszych motywacji. Po co mi to zmywanie naczyń? Bo powinno być czysto w kuchni. A dlaczego? Bo mama tak mówiła. I znajdziemy te motywacje, jak się im przyjrzymy na spokojnie, bez skrótów, obejrzymy każdy krok w myśleniu. I znajdziemy te instancje, które nam to wpoiły.
A to wszystko wymyśliłam po przeczytaniu Twojego tekstu. Bardzo za niego dziękuję, idę kontestować moje silne przekonania. :)
Paweł napisał
Brawo! Jak zawsze, czytając poczułem głęboko ciepło:)
Fenicjanie wynaleźli skutecznego pośrednika, który w naszych czasach zastąpiono kredytem a wszystko po to by nas odciągnąć od nas samych. Niby nic wielkiego ale patrząc szerzej szczęście jest ZA DARMO
Pozdrawiam ciepło!
psymon napisał
Nie raz wpadam w tę pułapkę.
Ale sądzę, że najczęściej jest to spowodowane tym, że chce mieć już czysta głowę, że wykonałem wszystkie obowiązki i mogę już odpoczywać, siąść w spokoju.
Jeżeli mówię, sobie że zjem batonika po spakowaniu się, to nie będę mógł oddać się w 100% przyjemności, tylko podczas tego będę myślał co tu jeszcze spakować, jak to ułożyć itd.
A po spakowaniu, mam już czysta głowę i żadne myśli mnie nie gonią