Na pierwszy rzut oka, wygranie walki z bólem ma same plusy.
Bo ból wtedy zniknie. My unikniemy poczucia porażki i statusu mięczaka. Ba! Wypełni nas siła i pewny siebie spokój. I w końcu zaczniemy żyć tak, jak chcemy.
Dopóki kusi nas taka wizja wygranej z bólem, będziemy instynktownie podejmować z nim walkę. Nawet jeśli intelektualnie wiemy, że ból psychiczny jest jedynie lampką ostrzegawczą, że działamy właśnie pod wpływem iluzji i zbaczamy z życiowego kursu. A jaki sens walczyć z lampką? (O tym było w poprzednim odcinku tego dyptyku o bólu.)
Dlatego w tym odcinku spojrzymy na rzeczywiste konsekwencje takiego zwycięstwa.
Zacznijmy od sedna, czyli od zauważenia, że…
Wygranie walki (zazwyczaj) nie oznacza rozwiązania problemu
Z wyjątkiem sytuacji, gdy problemem jest przypadkowy fizyczny napastnik, wygranie walki najczęściej nie rozwiązuje problemu. Tylko go… przesuwa.
Dlaczego?
Bo gdy z czymś walczymy, nie próbujemy tego zrozumieć. A „problem” to najczęściej jedynie objaw procesów, które dzieją się głębiej. Jeśli nie odkryjemy jego przyczyny, tylko podejmiemy walkę, nie rozwiążemy problemu, tylko…
Spójrzmy więc:
Gdzie przesuwamy problem, gdy wygrywamy walkę z bólem?
Wygrana nie oznacza, że zabiliśmy ból, tylko, że go… wyparliśmy, tzn. przesunęliśmy ze świadomości do podświadomości. A wyparcie ma tą cudowną właściwość, że nie mamy bladego pojęcia, że to zrobiliśmy. Inaczej nie miałoby to sensu, prawda?
Niestety, wyparcie bólu ma również 4 niecudowne konsekwencje:
(1) Tracimy szanse na bezwarunkową samo-akceptację
O tym pisałam w poprzednim odcinku, więc przechodzimy szybko do:
(2) Zaczynamy atakować bliźnich, którzy czują ból
To, co nam zazwyczaj umyka, gdy wygrywamy walkę z jakimś bólem, to to jak bardzo zmienia się nasze postrzeganie osób, które walkę z tym bólem przegrały. Bo ile można znosić tego płaczu, niemocy i narzekań w sytuacji, która naprawdę nie powinna boleć? Wiemy, bo NAS przecież nie boli!
Dżizas, nie histeryzuj. Przecież nic się nie stało! – wyrywa nam się w końcu.
Bam! Nasza zwyczajowa światłość raptem znika i depczemy ból dziecka, żony, brata.
Tak. Skarcenie kogoś za to, że czuje ból, to nic innego niż deptanie jego bólu.
I tak, deptanie cudzego bólu nie należy do zachowań światłych i ciężko się do tego przyznać – nawet w skrytości ducha. Ale (1) nie robią tego jedynie ludzie oświeceni. I (2) większość z nas nie robi tego świadomie.
Co więcej, dopóki sobie tego nie uświadomimy, nie przestaniemy tego robić. Zamiast więc popadać we wstyd, gdy to w sobie zauważymy, popadnijmy głębiej w siebie :)
Bo jedną z 2 przyczyn*, dla której irytuje nasz czyjś ból, jest to, że w otchłań naszej nieświadomości wypchnęliśmy identyczny ból.
A dlaczego wypchnęliśmy?
Bo nie mogliśmy / nie chcieliśmy / nie wiedzieliśmy jak się nim zająć.
I gdy widzimy cudzy ból, zaczyna się w nas podnosić nasz własny. A to natychmiast odpala w nas poczucie zagrożenia i rzucamy się, żeby…
(*Druga przyczyna naszej irytacji to poczucie winy, że nie jesteśmy w stanie wyleczyć kogoś z bólu. I o tym pisałam już w Błąd, którego nie możesz popełniać, gdy twój bliski cierpi)
Smutna prawda jest taka, że dopóki wypieramy jakiś ból, dopóty będziemy mniej lub bardziej otwarcie atakować każdego, kto w naszej obecności śmie poczuć dokładnie ten ból, którego my sobie czuć nie pozwalamy. (Mniej otwarty atak to np. używanie argumentów intelektualno-racjonalnych na temat tego, co inni powinni czuć.)
Nasza wygrana z bólem przekłada się więc na kaskadę bólu w naszym otoczeniu.
Co w tym wszystkim najważniejsze to to, że „my” powyżej to nie przypadkowy ogólnik. Wszyscy bez wyjątku niesiemy bagaż wypartego bólu. Więc wszystkim nam zdarzają się lodowate przemilczenia lub warki na bliskich dokładnie w tych momentach, gdy potrzebują naszego wsparcia i akceptacji.
Dlatego zanim zaczniesz się smagać samo-krytyką, że tylko podłe kanalie mogą tak postępować, zauważ, że nie ma to nic wspólnego z podłością, a wszystko z tym, że udało nam się wygrać walkę z naszym bólem. I gdybyś właśnie poczuł(a) potrzebę bezpiecznego rozładowania tego bagażu, w poprzednim odcinku opisuję jak się za to zabrać.
A jeśli jeszcze nie ;) jest też trzecia przykra konsekwencja wygranej z bólem.
Bo:
(3) Wyparcie = chroniczne napięcie
Jeśli nie wierzysz, przypomnij sobie, jak zmienia się ciało szlochającego dziecka, gdy ktoś je zdecydowanie skarci za płacz. Żywe, pulsujące ciało zesztywnieje natychmiast w kamień. Gdy coś wypieramy, nasze ciało utrzymuje pewne partie mięśni w tym kamiennym napięciu non-stop. Słowo „twardziel” doskonale opisuje ten stan.
Chroniczne napięcie jest z kolei przyczyną wielu bóli fizycznych, chorób cywilizacyjnych, uzależnień i różnych ekstremalnych sposobów na uwolnienie tego napięcia – zazwyczaj zakazanych prawem.
Jeśli więc czujemy chroniczne napięcie, warto zacząć obserwować, czego w sobie nie akceptujemy. Nie musi to być akurat ból. Może być to np. złość, strach, czy nawet… bezwarunkowa samo-akceptacja. Gdy pozwolimy je sobie poczuć, chroniczne napięcie zacznie znikać.
Dlatego w trybie twardziela swoboda i spokój są poza naszym zasięgiem. Bo z kamienną determinacją tłumimy autentyczne odruchy twarzy i całego ciała, żeby zrobić wrażenie niewzruszonego. A swoboda i spokój jest przecież wtedy, gdy czujemy, że jesteśmy OK, tacy jacy jesteśmy i nie musimy nic tłumić.
Dodatkowo:
(4) Wyparcie nie działa 24/7
Gdy wypieramy ból, on w nas nadal jest. I musimy zużywać energię na trzymanie go w szachu. I gdy mamy trudny dzień, gdy gasimy pożar za pożarem i już nie mamy siły na nic, ten ból nas dogoni. W najgorszym możliwym momencie. A jak jeszcze zobaczymy wtedy zniszczenia, których dokonujemy w bliskich i w nas samych, to już w ogóle ból robi się nie do wytrzymania.
Gdy więc wygrywamy walkę z bólem, ten ból nie znika. Przepychamy go jedynie na inne żywe istoty, które są w stanie odczuwać ból, zmieniamy z mentalnego w fizyczny, albo odkładamy na piekło potem.
Co gorsza, nie mamy szans tej sytuacji naprawić.
Zwycięzcy przecież nie zmieniają taktyki.
Dlatego z dwojga złego walkę z bólem lepiej przegrać
Bądźmy szczerzy, przegrana z bólem per se wcale nie jest lepsza od wygranej. Zgniata nas wtedy i ból i poczucie porażki i wstyd. Poczucie swobody i spokoju jest dokładnie tak samo poza naszym zasięgiem, jak w przypadku wygranej.
Walkę z bólem lepiej przegrać tylko i wyłącznie dlatego, że nie tracimy z nim wtedy kontaktu. I jeśli uda nam się przestać go brać osobiście (czyli: czuję ból, a więc cholerny mięczak i słabiak ze mnie!), robimy pierwszy krok w stronę trwałego uwolnienia się z tego bólu. Zarówno ten, jak i następny krok, opisuję w poprzednim tekście.
W trybie twardziela tych kroków nigdy nie wykonamy. Bo przecież „ból? jaki ból? ja nie czuję żadnego bólu! oszalałaś?” Szanse, że poczujemy kiedyś wolność bycia sobą są więc zerowe.
* * *
NB: Podejście typu: aha, to ja teraz żadnego bólu nie będę wypierać! Każdy świadomie zinwestyguję! Oczyszczę się ze wszystkich iluzji, a co! to… inna iluzja twardziela, który niczego się nie boi i wszystko jest w stanie dźwignąć.
Bo po pierwsze, taka postawa wypływa ze strachu przed własną „niedoskonałością”. A jestem OK, tylko jak jestem wolny od wszystkich iluzji – to inna iluzja, która nas ściąga na manowce. I o niej na szczęście jest już tekst tutaj.
Po drugie, zdarzyć się może ból, który rozwala nam korki. Wyparcie go do czasu, gdy jesteśmy w stanie go objąć, jest objawem mądrości organizmu, a nie jego głupoty, czy słabości.
Po trzecie, to po prostu nie jest możliwe. Nikt z nas nie ma takich zasobów psychicznych i fizycznych, żeby za każdym razem, gdy poczujemy ból, odłożyć wszystko na bok i zagłębić się w siebie. Bo śledzenie bólu może trwać godzinę, a może miesiąc. Jeśli jest wypierany od dziecka – może to zająć nawet dłużej.
* * *
Wszyscy wiemy, że w sytuacjach awaryjnych, umiejętność odcięcia się od bólu jest nieoceniona i może uratować życie nam i bliźnim. Jednak chroniczne odcinanie się od bólu powoduje, że przechodzimy przez życie jak przez Jedną Wielką Sytuację Awaryjną.
I choć nie jesteśmy w stanie pochylać się nad każdym bólem, który nas ukłuje, to warto zarezerwować sobie trochę czasu w tygodniu, żeby pochylić się choć nad jego częścią.
Bo każdy wygojony ból powiększa naszą psychiczną przestrzeń życiową. Im mniej w nas bowiem wypartego bólu, tym mniej w nas chronicznego napięcia, czy panicznego strachu, że ktoś nas źle oceni. Rzadziej atakujemy bliskich. I przede wszystkim bardziej lubimy siebie.
A nawyk walki z nim doprowadzi nas w końcu do pyrrusowego zwycięstwa.
Pewną wygraną przez siebie bitwę (lecz przy ogromnych stratach) Pyrrus podsumował bowiem tak:
Jacki napisał
A co jeśli potraktować ból jak przyjaciela, dokładnie takiego który mówi nam „prawdę” widoczną z innej niż nasza perspektywy? I tak do niego podejść .. gada boli.. nie podoba się ale słucham bo mu ufam. Wiem łatwo napisać ;), jednak czyż ból nie jest po coś nie dzieje się dla czegoś ? By ostrzec, zwrócić uwagę wręcz chronić nas? Czy problem z nim nie leży w pojmowaniu czym jest i po co się wydarza a już dalej z wytrenowanych zachowań walki czy udawania że go nie ma. W moim odczuciu ból jest z czegoś lub po coś a sam w siebie jest tylko stanem który mam ma zwrócić na to uwagę. Popatrz, poczuj, poszukaj rozglądnij się idź do źródła .. i tyle. Ból jest w końcu nasz taki osooooobisty .. mój i tu problem bo mogę się do niego przywiązać i go pielęgnować a wcale nie podziękować za wskazówkę co jest gdzieś tam czymś nie tak. Mam wrażenie, że niestety cześć ludzi dlatego nie ma zamiaru szukać jego przyczyny, powodu. Boją się iż stracą coś co jest ich osobiste własne i takie … ;). A poważnie żyjemy w świecie negatywnym, sami bardziej skupiamy się na negatywnych odczuciach niż na tym co pozytywne dla nas … bo to wydaje się nam tym co się należy. I tu ego gra główne skrzypce, bo jeżeli jestem szczęśliwy i radzę sobie z wszystkimi przygodami życia to po grzyba mi ono. Wracając do bólu ani go nie lubię ani nie sprawia mi przyjemności i wcale nie zamierzam się z nim przyjaźnić a tym bardziej w nim trwać, jednak się zdarza mówi do mnie… za gorąco, nie robisz tak jak myślisz, pozwalasz się wykorzystać itp. lub dosadniej zwalając z nóg. Jest a właściwie bywa czasem, taka jego rola :). Dziękuje za Twoją perspektywę
Miriam Babula napisał
tak, dokładnie. o tym właśnie jest poprzedni odcinek. a w tym, który piszę obecnie występuje nawet „nasz mistyczny przyjaciel – ból” ;)
Ania napisał
Dziękuję!
Marta napisał
Miriam, jak ja się cieszę, że wróciłaś. Dziękuję za ten tejst. Pomógł mi zrozumieć małżonka i jego dziwne czasem zachowania. Moje zresztą też, muszę przyznać. Haha. Żałuję tylko, że on go nie przeczyta.
MS napisał
A kwintesencją wszystkiego jest… koniec! Idealne podsumowanie:)) Tak, tak jesteśmy zapuszkowaną mielonką, której się cały czas „coś wydaje”, że już wie, rozumie, a potem znowu przychodzi dzień, który wywraca wszystko do góry nogami na „jednak nie wiem”. Ból w „nieznośnej lekkości bytu”. Byle tylko przestać się na sobie wyżywać. I nie przenosić dalej- to cel. *
Jacki napisał
A czy uważasz że wszystko co identyfikujemy jak ból jest bólem? Czy uważasz że szukając rozwiązania.. tak naprawdę nie wpadamy w pułapkę zaangażowania się w swego rodzaju gry umysłu? Czy według ciebie to jeśli nas „boli” to nie jest tylko jakaś złuda zawodu w przestrzeni emocjonalnej która głównie wydarza się dlatego iż nie dzieje się jakbyśmy my chcieli i jakie mamy wyobrażenia że powinno być? Chodzi mi o warstwę odczucia które pojawia się w naszej psychice co oczywiście może się przenieś na ciało, jednak nie jest wywołane jego bezpośrednim uszkodzeniem. Według mnie to my sami wewnętrznie to wartościowujemy i nadajemy magiczną moc. I jeszcze jedno czy mimo wszystko nie jest to ostatecznie indywidualne nie odnoszę się do moje ego itp. tylko obarczone naszym poznaniem siebie, świata.. naszym wewnętrznym systemem wartości którym się kierujemy. Czyli każdy czuje inaczej mimo że używamy tych samych słów by to określić? Dziękuję że się dzielisz bo widzenie różnych perspektyw pomaga według mnie zobaczyć złożoność i jej postrzeganie.
Miriam Babula napisał
tak. ból właśnie to mówi: że mamy błędne wyobrażenia na jakiś temat i bierzemy osobiście to, że rzeczywistość wygląda inaczej od naszych wyobrażeń.
M napisał
Super, że bez ego wróciło, pamiętam kiedyś czytałam każdy tekst a potem nagle maile przestały przychodzić, dziwne uczucie, nagle coś się skończyło… A tu niespodzianka!!! :)
Miriam Babula napisał
dziękuję za pamięć. też się bardzo cieszę, że w końcu udało mi się wrócić :)