Zdrowe relacje są oparte na prawdzie i wolności obydwu stron do postępowania w zgodzie ze sobą.
Tylko weź komuś tą wolność daj!
Przecież jak dam, od razu sobie pójdzie hen za horyzont! A nawet jeśli zostanie, to – o rety! – będzie robił to, co sam zechce, a nie to, co chcę JA!
Ten strach to główna przyczyna wszystkich manipulacji, gier i szantaży, które są na porządku dziennym w relacjach toksycznych.
Ponieważ jednak ego jest chytrzejsze niż ładniejsze, wcale tego nie widzimy. W naszym mniemaniu… jesteśmy w związku pełnym autentycznej miłości.
Bo prawdziwa miłość to całkowite oddanie drugiej osobie, czyż nie?
Dlatego dziś 3 iluzje, które brzmią jak wyznania najszczerszej miłości, ale pod spodem kryje się manipulacja i chęć ograniczenia wolności drugiej osoby. I to na wieki, wieków, amen. Jeśli nie nauczysz się ich rozpoznawać, masz jak w banku, że wciągną cię w życiowe bagno.
Co to za iluzje więc?
Iluzja #1: Jeśli mnie kocha, to nie może beze mnie żyć!
Wyznania typu Jesteś moim szczęściem. Żyję tylko dzięki temu, że jesteś w moim życiu. powinny wzbudzić przerażenie tak wielkie, żeby w mgnieniu oka się wyteleportować z relacji.
Jednak nasze ega czują się z tym jak pączek w maśle. Oto ode mnie zależy cudze szczęście. Ba! Mam w rękach moc życia i śmierci! Jak WYJĄTKOWYM trzeba być, żeby takie uczucia w kimś wzbudzić?
Problemy z tą iluzją są dwa:
(1) Małe szanse, że to prawda. Nasz „ukochany” mniej lub bardziej świadomie gra na naszej słabości, czyli na potrzebie bycia wyjątkowym właśnie. To najlepszy sposób na zatrzymanie drugiej osoby z taką słabością, bez potrzeby autentycznego dbania o jakość relacji. (Przeczytaj ostatnie zdanie jeszcze raz, żeby lepiej wsiąkło.)
Dlatego potrzeba bycia wyjątkowym jest tak niebezpieczna. Zbyt łatwo zaspokoić ją pustymi słowami i gestami. Za którymi nie stoi minimum nawet szacunku do „kochanej” osoby.
(2) Jeśli to prawda, wcale nie mamy do czynienia z romantycznym kochankiem, tylko z… niebezpiecznym prześladowcą.
Skoro beze mnie czeka kogoś rychła śmierć – każda sekunda, gdy interesuję się kimś / czymś innym jest traktowana jak śmiertelne zagrożenie i bezwzględnie zwalczana!
Pojawiają się coraz liczniejsze zakazy, szantaże emocjonalne i groźby.
A nasze życie zamienia się w horror ciągłego tłumaczenia się, że nasza uwaga nie jest na nim 24/7. Że nie oddaliśmy się mu w 100%! Że – o matko najświętsza! – mamy czelność chcieć coś dla siebie!
Trzeźwiąca prawda jednak jest taka, że nie możemy szczerze kochać kogoś, kogo potrzebujemy, żeby żyć.
Bo gdy kogoś potrzebujemy, zaczynamy widzieć w nim jedynie narzędzie do zaspokajania własnych potrzeb.
I przestajemy widzieć człowieka, który ma swoje własne potrzeby i pragnienia. Ba! jeśli zauważymy jakieś – zaczynamy je bezwzględnie zwalczać.
A jeśli w związku nie ma miejsca na potrzeby i pragnienia obydwu stron, to nie jest to zdrowa relacja, tylko klasyczny związek toksyczny.
Wbrew rozpowszechnionej opinii, miłość i potrzebowanie kogoś, żeby żyć, to dwa przeciwstawne kierunki. Gdy więc słyszymy: „kocham cię tak bardzo, że umrę jak odejdziesz”, pamiętamy, że nie jest to zaproszenie do cudownego związku, tylko znak, że życiowe bagno tuż tuż.
Iluzja #2: Jeśli się kogoś kocha, to trzeba się poświęcić i go uratować!
Kompleks Zbawcy jest kolejnym bardzo przyjemnym (dla naszego ego) stanem.
I nie ma tu znaczenia, czy ratujemy kogoś z toksycznego związku (sic!), nałogu, czy ogólnej bezradności życiowej.
Ratowanie kogoś ma bowiem dwie magiczne korzyści:
- Jest to najlepszy dowód na to, że… radzimy sobie lepiej. Że jesteśmy mądrzejsi, silniejsi i w ogóle hop do przodu! Które ego pogardziłoby takim układem?
- Gdy tylko budzi się w nas jakże romantyczny odruch „och, uratuję go!”, dobrze jest nadstawić ucha – dalsza część zdania brzmi bowiem: „a potem będzie już cały MÓJ! po kres dni naszych!”
Niestety, są to korzyści iluzyjne
Iluzyjność pierwszej opisałam już w Dlaczego szczęście tak krótko trwa (i jak możesz to zmienić)?
Spójrzmy więc na iluzyjność drugiej.
Po pierwsze, ratowanie kogoś po to, żeby mieć go na własność nie ma nic wspólnego z prawdziwym ratowaniem.
Prawdziwe ratowanie ma na celu takie wzmocnienie drugiej osoby, żeby miała siły postępować w zgodzie ze sobą, a nie naszym życzeniem. A tu mamy do czynienia ze zwykłą próbą wykorzystania momentu cudzej słabości, żeby go / ją przywiązać poczuciem wdzięczności do naszej szlachetnej osoby. I to do grobowej deski.
Po drugie, szanse na powodzenie tej misji są dokładnie zerowe.
Jeśli ktoś chce się uratować – nie potrzebujesz poświęcać swojego całego życia, żeby mu / jej pomóc. W takim przypadku wystarczy zwykłe, ludzkie wsparcie. A jeśli nie – to sygnał, że niezbędna jest pomoc specjalisty.
Jeśli czujesz, że musisz się poświęcić – niechybny znak, że obiekt ratunku wcale uratowany nie chce być. Że będzie stawiał opór, a wręcz może potraktować cię jak śmiertelnego wroga. I może się to bardzo źle dla ciebie skończyć.
Prawda bowiem jest taka, że nikt nie tkwi w sytuacjach, które mu/jej z jakiegoś powodu nie pasują. I to, że TOBIE się sytuacja, w której ktoś tkwi, nie podoba, to TWÓJ problem, a nie ich. Ale o tym więcej w Iluzji nr 3.
Zanim jednak do niej przejdziemy, warto pamiętać, że są osoby, które choć wcale nie chcą być Uratowane, uwielbiają być Ratowane.
Takie osoby z rozkoszą będą obserwować twoje wygibasy Zbawcy i wydawać wszelkie puste dźwięki, aby twój taniec wokół własnej osoby jak najdłużej ciągnąć.
Bo nie potrafią wejść w inne – zdrowe – relacje.
Po czym je poznać?
Po tym, że są Mistrzami Wyznań „jesteś moim słońcem. żyję tylko dlatego, że się do mnie czasem uśmiechasz.” Czyli patrz iluzja nr 1.
Jedyne co możemy zrobić, gdy stają na naszej drodze, to wycofać się, zanim życiowe bagno zrobi „slurp!” i…
Czas więc na:
Iluzję #3: „Ależ przecież ja wiem lepiej, co dla niego/niej dobre!”
Nawet jak ktoś nie widzi, że trzyma się zdradzieckich chceń ego i marnuje sobie życie, a ja widzę – czyż nie jest moim obowiązkiem uratować go??!
NIE!
Prawda jest taka, że NIE WIEMY, co jest dobre dla innych.
Ból i cierpienie to jedyna motywacja, żeby z chceń ego przebić się piętro niżej, czyli do naszych autentycznych pragnień. (O tym więcej w Błąd, którego nie możesz popełniać, gdy twój bliski cierpi.) Jeśli ktoś potrzebuje dużej dawki bólu, żeby tą motywację poczuć – to musimy to uszanować.
A jeśli sami czujemy ból patrząc na ich nieporadność – oglądamy ten ból tak długo, aż odkryjemy nasze własne chcenia ego pod tym bólem się kryjące.
Każdy ma bowiem prawo pobierać życiowe lekcje w tempie i warunkach, które pasują IM, a nie NAM.
Bo to ICH życie, a nie NASZE.
Próby wciśnięcia ich w naszą wizję szczęśliwego życia we dwoje, nie oglądając się na to, jakie lekcje życiowe potrzebują przerobić, to nic innego niż przemoc.
A zdrowe związki to związki od przemocy wolne. I jeśli masz ochotę zgłębić temat, 3 podobne teksty znajdziesz w linkach poniżej:
- Dlaczego dobre związki nie trwają wiecznie?
- Po czym poznać, że jesteś (lub za chwilę będziesz) w toksycznym związku?
- Jedna myśl, która gwarantuje, że będziesz porzucona/porzucony
* * *
Prawda jest taka, że każdy z nas jest przynajmniej odrobinę toksyczny. I związki zdrowe w 100% się nie zdarzają. Dlatego nie ma co stawiać poprzeczki za wysoko. Związek w większości zdrowy jest wystarczająco dobry :)
Granicą jest to, czy bliska osoba od czasu do czasu potrzebuje się na nas wesprzeć, albo nawet nami zasłonić, czy jednak jej życiową i niezmienną postawą jest życiowy zwis w stylu „uratujesz mnie? bez ciebie umrę…”
Druga prawda jest bowiem taka, że nie każdy jest wystarczająco dobrym partnerem. A my nie mamy mocy tego zmienić.
Jedyne co możemy zrobić, to dokonać wyboru:
Albo nie przyjmujemy tego do wiadomości i brniemy w życiowe bagno.
Albo przyjmujemy i wycofujemy się.
Tylko w tym drugim przypadku mamy szansę stworzyć wystarczająco dobry związek.
Z kimś innym.
Ad-man napisał
Dziękuję!
Ala23 napisał
Super. Prawda jest taka, że zawsze jak przychodzi mail z nowym tekstem rzucam wszystko i siadam do lektury. I nie żałuję :) trudna sztuka kochać siebie, ale to jest punkt wyjścia do wszystkiego innego. Dzieki!
Miriam Babula napisał
cieszę się, że ci się tu podoba :) to mega inspirujące! dziękuję :) sztuka faktycznie trudna, niestety. ale tak jak napisałaś stanowiąca sedno wszystkiego innego. więc warta rozwijania :)
Ala23 napisał
Edit: miało być 'dzieki’ bez 'nie’
ad napisał
Dzięki za kolejny tekst skłaniający do refleksji. Nie sądzisz, że ta ucieczka od „życiowego bagna” to kolejna gra ego? Na ile jest to zdrowy osąd sytuacji, a na ile pójście na łatwiznę i „nie babranie się” wynikające z poczucia wyższości własnego ego? Może to i łatwiejsze i wymagające mniej zaangażowania. Czy jednak taka dbałość o unikanie „toksyczności” nie jest po prostu strachem przed prawdziwym otwarciem się na drugą osobę?Tym kto się boi jest ego. Podstawą strachu jest poczucie niedoskonałości – swojej i innych. W obliczu tego problemu istnieje wybór: człowiek albo ulega strachowi pozostawiając ego bezpieczne, albo akceptuje niedoskonałość i rusza w nieznane narażając ego na unicestwienie.
Psychologia w wersji instant głosi, że można ruszyć naprzód równocześnie nie narażając ego – sprowadzając ludzi i relacje z nimi do roli produktów na półce w supermarkecie Internetu. Stąd tylu singli wolnych od „życiowego bagna” – towarzyskich, aktywnych, modnych, po prostu doskonałych fejsbukowo-instagramowych wydmuszek.
Co jest lepsze – kochać i być zranionym czy nic nie czuć?
Miriam Babula napisał
ucieczka od życiowego bagna to ucieczka od relacji opartych na fałszu i wchodzenie jedynie w te zdrowe i autentyczne, więc nie. nie uważam, że to jest gra ego. ego rozkwita w fałszu, a w prawdzie więdnie :)
KS napisał
Dzięki za kolejny świetny wpis, który zmusza do zastanowienia się. I za to, że piszesz to z humorem i dystansem. Nie jest łatwo zobaczyć w sobie te wszystkie gierki w które gra nasze ego. Mamy tyle mechanizmów samooszukujących się i wybielających nasze zdanie o sobie, że stanięcie w prawdzie czasami jest ostatnią rzeczą jaką chcemy zrobić :)
Miriam Babula napisał
Dziękuję KS :) Nie jest łatwo to zobaczyć, to fakt. Ale jak boli i się naprawdę chce, żeby przestało, to motywacja się nagle pojawia. Wiem z autopsji ;)
KS napisał
Ja też wiem z autopsji ;) A ponieważ nie ma innej drogi niż przejrzenie iluzji, to najlepiej to polubić, a nawet pokochać i cieszyć się z każdego wyzwania jakie stawia nam życie.
Czyli okazji aby poznać siebie lepiej, a ich na pewno nam nigdy nie zabraknie…
I na szczęście, bo nie chciałoby nam się tak szybko rozwijać gdyby nas tak mocno nie uwierało. Czasami determinacja jest konieczna ;)
Miriam Babula napisał
:) no nie zabraknie tych okazji na bank… :)
Misio napisał
Ja chciałam powiedzieć, że osoby bardzo, obsesyjnie zakochane przeważnie są niesamowicie wrażliwie a miłość wywołuje w nich mega silne przeżycia z którymi nie mogą sobie poradzić. Ukochaną osobę kochają nad życie i chcą dla niej wszystkiego co najlepsze. Gdyby ktoś im zarzucił takie okropne rzeczy jak tutaj piszecie, to dla tego osoby jest to równoznaczne z ogromnymi wyrzutami sumienia i biczowaniem się.
Wiecie w ogóle jak czuje się osoba, która nie może bez kogoś żyć? Z taką osobą trzeba obchodzić się bardzo delikatnie! Nie można jej traktować jak wroga przed którym należy uciekać, bo można jej zrobić wielką traumę ! Gdy jesteśmy w kimś aż tak zakochani, to słowa tej osoby mogą być dla nas traumą na całe życie !
Ja myślę, że chciejstwami ego to są powyżej opisane artykuły, które robią z delikatnych ludzi nie radzączych sobie ze swoimi uczuciami złoczyńców, których należy okaleczyć na całe życie.
Miriam Babula napisał
nikt tu nie robi z nikogo złoczyńcy. a już na pewno nie rekomenduję okaleczania kogokolwiek :) tu znajdziesz więcej na ten temat: http://bezego.com/2016/07/17/jedna-mysl-ktora-gwarantuje-ze-bedziesz-porzuconaporzucony/
Marsjanna napisał
Już samo ” obsesyjne zakochanie” wymaga przyjżeniu sie takiej osobie.Prawdopodobnie nadaje się do terapii i przepracowania swojej obsesji. Jeżeli osoba której dotyka obsesyjne zakochanie się męczy to ma prawo odejść i zadbać o siebie.
Alina napisał
Genialne! Bardzo dziękuję. Z niecierpliwością czekam na kolejne teksty ;)
Miriam Babula napisał
dziękuję :)
yurek napisał
A jesli motywacja nie ma znaczenia patrzac na wiekszy obraz..? Wszystkie triki dozwolone byleby gatunek przetrwal…
Miriam Babula napisał
:)
m. napisał
Miriam, Twoje słowa jak zwykle mądre, dowcipne (to lubię:-)) i mega pomocne. Masz spory udział w tym, że u mnie teraz tak jak lubię: „spokój, cisza, dzieła filozofów” ;-), mam czas na swoje rzeczy i na życie i przestałam się bać, że doprowadzi mnie to pod most. Super, Miriam, że jesteś Miriam – jak dla mnie w sam raz :-D
Miriam Babula napisał
hahahah baaaardzo dziękuję m. i baaaardzo się cieszę, że u ciebie wszystko tak, jak lubisz. pozdrawiam mocno i do zobaczenia! :)
doota napisał
dziękuję za artykuł, ale (jak zwykle:) mam pytanie: jesli mamy zaakceptowac fakt(?) ze „nie wiemy co dla innych dobre” to Ty nie moglabys przecież pisac, że dobre dla czlowieka jest pozbycie sie powyzszych iluzji?
Miriam Babula napisał
poruszasz w jednym zdaniu kilka ważnych rzeczy :)
nie napisałam nigdzie, że to jest „dobre” dla każdego człowieka. w innym tekście pisałam, że jeśli chcesz mieć spokój umysłu – to się uwalniaj z iluzji. jeśli nie – odpuść sobie. wysiłek jest duży, a jak nie zależy ci na spokoju – to po cholerę się męczyć :) tu jest ten tekst:
http://bezego.com/2015/08/30/dlaczego-ego-to-nic-zlego-czyli-7-krokow-do-oswojenia-wlasnej-ciemnosci-2/
i w życiu nie upierałabym się kto ma się jakich iluzji pozbyć i kiedy. bo to zupełnie nie moja sprawa :) ten blog jest otwarty dla każdego i każdy może sobie wynieść to, co akurat potrzebuje / chce. nie mam zdania co to dla kogo jest :)
czarek napisał
Oczywiście świetny tekst – jak każdy Twój :) natomiast …
„Prawdziwa miłość to całkowite oddanie drugiej osobie” ? Hmm… , nie wiem czy to ironia, ale wiem z autopsji, że to jest dopiero toksyczny związek … Zawsze kiedy czułem, że ktoś chce mi się „całkowicie oddać”, jednocześnie czułem jak mnie osacza …, przerzuca odpowiedzialność, szykuje grunt do szantażu etc… Przy trzecim przypadku już wiedziałem co robić – uciekać ! :) .Najlepiej do tej pory (jak dla mnie) ujął to Antek – „…Czy możesz twierdzić, że kogoś kochasz, jeśli nie pozwalasz mu być sobą, jeśli potrzebujesz go psychicznie i emocjonalnie, żeby być szczęśliwym? To, co nasza kultura miłością nazywa, z jej pieśniami i poematami – tak naprawdę miłością nie jest; co więcej: stanowi jej przeciwieństwo. Jest żądzą, kontrolą, posiadaniem…”, czy „…Żyć swoim życiem nie jest egoizmem. Egoizm zawiera się w żądaniu, by ktoś żył zgodnie z twoimi upodobaniami, żył dla twojej próżności, dla twojego zysku i twojej przyjemności…”
Iluzja 2 i 3 są podobne – wynikają z braku świadomości, że druga osoba też wie czego chce, i nie musi być to takie samo chcenie jak moje. Jak dla mnie (po związkach kilku, dłuższych i krótszych), to miłość jest wzajemnym szacunkiem emocjonalnym. Nie poddaństwem, uległością, pianiem sloganowych czy filmowych sentencji, czy udawaniem własnego nieudacznictwa w celu wzbudzenia w drugiej osobie czegokolwiek począwszy od „miłości”, a skończywszy na litości. Każdy jest inny, i dla każdego oznacza ona co innego ….
Dzięki za tekst – wszystkie czytam z uwagą :)
Pozdrawiam i zapraszam na wiochę :) – po powrocie z łikendu w Wilnie do chałupy gdzie na dole jest 9 a na górze 5 stopni miłość rozpala się w kominku :)
Pozdrowionka
Czarek
Miriam Babula napisał
:) hej Czarek :) tak. to była ironia – cały tekst jest zaprzeczeniem tej tezy i po to właśnie powstał, żeby ją podważyć :) dziękuję za czujność i jak zwykle świetny komentarz :) i za zaproszenie. na pewno w końcu się uda :)
pozdrawiam serdecznie!
Ju napisał
Miriam, dziękuję za ten tekst i wszystkie inne – czytam twojego bloga od kilku dni i nie mogę się oderwać. Znajduję tu dużo dobrych podpowiedzi i takich bolesnych prztyczków, które sprawiają, że zaczynam widzieć zawiłe sztuczki mojego ego oraz to, że niestety sama jestem toksyczną egoistką. Mam jednak problem z zakończeniem tego tekstu. Piszesz, że:
„Jedyne co możemy zrobić, to dokonać wyboru: Albo nie przyjmujemy tego do wiadomości i brniemy w życiowe bagno. Albo przyjmujemy i wycofujemy się.Tylko w tym drugim przypadku mamy szansę stworzyć wystarczająco dobry związek. Z kimś innym.”
A jeśli zobaczyłam to bagno i chcę się z niego wydostać? Myślisz, że praca nad sobą i związkiem nie jest w stanie poprawić relacji? Bo z tego co piszesz, powinnam od razu uciekać gdzie pieprz rośnie… (Chociaż to raczej może mój partner powinien). Czy widzisz również taką możliwość?
Miriam Babula napisał
Na zdrowie! Obawiam się, że nie potrafię się ustosunkować bez szczegółów sytuacji. Zazwyczaj praca nad sobą tylko jednej osoby nie starcza do uratowania związku. Bo związki są symetryczne i ludzie się dobierają w sposób komplementarny. Więc jeśli będziesz pracować sama, to zmienisz się na tyle, że już nie będziecie komplementarni. ALE bywa czasem tak, że praca jednej osoby inspiruje drugą. I druga też zaczyna. I wtedy jest szansa. Ten tekst jest o sytuacji, gdy druga osoba nie chce pracować nad sobą, stąd takie zakończenie. :) Trzymam kciuki, żeby u was było inne i pozdrawiam!