Zaniżone poczucie wartości własnej nadwyręża nasze szanse na zdrowe relacje.
O ile w ogóle ich nie rozbija w drobny mak.
Dlatego warto rozpoznawać chwile, gdy pojawia się w nas taki oto ledwo słyszalny szept. (Choć może to nam też wywrzeszczeć nasz Wewnętrzny Krytyk).
Każde bowiem zachowanie, do którego popycha nas ten głos, będzie nas wpychać w relację toksyczną:
Nie mam nic cennego do dania innym…
A skoro tak, to niby po co ktokolwiek miałby trwonić swój czas na mnie?
Niby po co chciałby ze mną spędzić choć sekundę?
O latach nie wspominajmy…
To właśnie ta sprytna dedukcja wpycha nas w zaniżone poczucie wartości, naginanie się do cudzych oczekiwań i nie bronienie własnych granic.
Na szczęście, ta sprytna dedukcja to tylko kolejna z iluzji, które niepotrzebnie zatruwają nam życie.
Bo abstrahując już od tego, że szacunek należy się każdemu, bez względu na to, czy (widzimy, że :)) daje nam coś cennego, czy nie, w rzeczywistości każdy z nas może dać innym wiele cennych „rzeczy”.
Co lepsze, dawanie ich nie wymaga najmniejszego poświęcenia, czy geniuszu, z naszej strony. A wręcz, możemy je dać jedynie wtedy, gdy wszelkie poświęcenia i wyrafinowane strategie zarzucamy.
O jednej z tych, którą każdy z nas może dać innym i dlaczego tak trudno ją nam zobaczyć – w dzisiejszym tekście.
NB: To jest tekst o tym, co cennego może dać bliskim (choć mniej bliskim też :)) każdy z nas. Jak odkryć, co cennego możesz dać ty i tylko ty jest inny tekst, czyli: 2 skandaliczne sposoby na odkrycie powołania życiowego.
Zanim jednak przejdziemy do tego, co możemy dać bliskim, spójrzmy:
Skąd bierze się poczucie, że nie mamy nic cennego do dania bliskim?
Ano stąd, że wierzymy, że naszym obowiązkiem jest im dać coś, czego nie mamy fizycznej możliwości im dać.
Czyli… szczęście.
Bo szczęście to nie jest RZECZ, którą nosimy w kieszeni i możemy dać innym, kiedy uznamy za stosowne. Ewentualnie domagać się, żeby ktoś sprezentował je nam.
Bo szczęście to STAN wewnętrznej harmonii, wynikający z pełnej samo-akceptacji.
A nawet jeśli dostaniemy Nagrodę Nobla, Oskara, albo uratujemy ludzkość przed atakiem Krwiożerczych Kosmitów, i tak nikt nie wyleje z nas naszych toksycznych lęków i wstydów. Ani nie napełni nas samo-akceptacją, jak szklankę Coca Colą.
Bo nasz stan wewnętrzny zależy tylko i wyłącznie od nas.
Dotyczy to też naszych bliskich.
Jeśli nie ruszą palcem, żeby się oczyścić z iluzji, które nie pozwalają im poczuć szczęścia, to nawet jeśli MY przeniesiemy każdą górę, którą tylko sobie zażyczą, tam, gdzie ją sobie zażyczą, i tak szczęścia nie poczują.
Gdy więc staramy się naszych bliskich uszczęśliwić, skazujemy się na monumentalną porażkę. I przejmującą do szpiku kości myśl „nie mam nic cennego do dania innym”.
Dlatego, gdy tylko ta myśl się w tobie pojawi, pamiętaj, że to bujda.
To, że nie możemy im dać szczęścia, nie oznacza, że nie możemy im dać nic.
Bo skoro szczęście każdy z nas musi odnaleźć w sobie, to to, co każdy z nas może dać bliskim jest… przestrzeń do odnalezienia szczęścia w nich samych.
Co w praktyce oznacza ni mniej ni więcej tylko akceptację ich pragnień, potrzeb, uczuć i granic nawet wtedy, gdy są inne niż nasze.
Oraz szacunek dla ich prawa do kierowania się nimi.
I tu warto być czujnym.
Bo gdy tylko wykiełkuje w nas poczucie, że coś komuś dajemy (i to jeszcze cennego!), wykluje się jednocześnie oczekiwanie rewanżu, pochwały, wiwatów, podziwu, czy czego tam jeszcze.
I to, co dajemy, przestaje być darem.
Zaczyna być płatnością z góry.
I początkiem karawany roszczeń i awantur o wywiązanie się z tego, za co zapłaciliśmy.
Dlatego bezpieczniej jest patrzeć na to tak, że gdy dajemy innym wolność bycia sobą, to tak naprawdę:
Przestajemy przeszkadzać im w byciu szczęśliwymi
O w mordę jeża! Że ja niby przeszkadzam? O w życiu! Przecież dbam i robię wszystko, żeby byli szczęśliwi. To na pewno nie o mnie.
OK. Dodam dwa małe słówka:
Przestajemy przeszkadzać im w byciu szczęśliwymi BEZ NAS.
Nie chodzi tu jednak o to, żeby zniknąć z czyjegoś życia.
Tylko o to, żeby rzeczywiście całym sobą pogodzić się z tym, że jedyną osobą, która może dać bliskiej ci osobie szczęście, jest ona sama.
Ty jesteś jej do tego z-b-ę-d-n-y.
(Poczułeś właśnie ukłucie w sercu? Skąd się ono bierze – poniżej.)
Czyli – jeśli uznamy, że rzeczywiście chcemy naszym bliskim dać coś cennego – możemy zrobić sobie rachunek sumienia i sprawdzić jak często przeszkadzamy im w byciu szczęśliwymi bez nas. I przestać to robić.
Czyli na przykład możemy przestać:
- obrażać się, gdy chcą pobyć sami, lub z innymi ludźmi, ewentualnie mają zainteresowania inne niż my – pogódźmy się z tym, że nasi bliscy są wielowymiarowi, mają często skrajnie inne niż my potrzeby i pragnienia, a my nie jesteśmy w stanie spełnić ich wszystkich.
- opiekować się nimi i wyręczać w sytuacjach, w których daliby radę sami – pozwólmy im stanąć na własnych nogach i poczuć własną siłę. Bez wiary w siebie i własne możliwości nie odnajdą szczęścia w sobie. A „opiekując” się nimi, właśnie tą wiarę nadwyrężamy.
- miotać gromy, zrzędzić, jęczeć, że nie są tak komunikatywni, zorganizowani, samo-świadomi jak powinni – dajmy im przestrzeń do odkrycia, jacy rzeczywiście są. Bo nasza wizja jacy powinni być, to nic innego niż wizja, jacy powinni być, żebyśmy to MY byli szczęśliwi. I gdy próbujemy ich w naszą wizję wepchnąć, odwracamy ich uwagę od ich własnej ścieżki życiowej i ich życiowego spełnienia.
A w skrócie: przestajemy im robić pokazówki, że jesteśmy kluczowymi składnikami ich szczęścia i wpadać w panikę, gdy widzimy, że kierują się ich własnymi potrzebami (a nie naszymi!).
Tylko dajemy im przestrzeń do odnalezienia ich własnych pragnień oraz sił, żeby je spełniać.
I cieszymy się, jeśli im to wyjdzie!
Medytacja niepotrzebnego (do szczęścia) człowieka
Cieszymy się, bo każdy, komu się wydaje, że potrzebuje nas do szczęścia, przestaje widzieć w nas wolnego człowieka, który ma prawo podążać swoją drogą.
A zaczyna widzieć jak jego własne osobiste narzędzie, którego życiową funkcją jest robić to i tylko to, co „da szczęście” mu / jej.
I będzie nas pętał i gromił za wszelkie próby spełnienia potrzeb naszych.
Cieszymy się, bo tylko ludzie, którzy nie potrzebują nas do szczęścia, nie będą próbowali nas zmienić, zastraszyć, zmanipulować dla własnych korzyści.
Będą się po prostu cieszyć naszym towarzystwem i naszym szczęściem.
I w końcu cieszymy się, bo tylko ludzie, którzy nie potrzebują nas do szczęścia, widzą nas takich, jakimi jesteśmy naprawdę i są otwarci na to, co czujemy i myślimy.
Tylko oni mogą nam dać autentyczną uwagę, szacunek i… miłość.
Niestety, tęsknota za byciem potrzebnym jest w większości nas tak wrośnięta w naszą (fałszywą) tożsamość, że nie wyobrażamy sobie życia bez niej.
A wszelkie próby uwolnienia się z niej mogą spowodować atak paniki, dokładnie taki, jaki zdjąłby nas, gdyby ktoś nas chciał uwolnić z wątroby.
Dlatego zamiast oczekiwać, że od jutra jej mieć nie będziemy, lepiej pogodzić się z tym, że na tym etapie naszego życia ta potrzeba w nas jest i poddać ją uważnej i pełnej współczucia dla siebie obserwacji.
Jeśli to uczynimy, odkryjemy, że chcemy być potrzebni innym do szczęścia, bo wydaje się nam, że sami ich do szczęścia potrzebujemy.
I boimy się, że jak poczują, że jesteśmy im potrzebni jak dziurawy kalosz, to odejdą.
Z naszym szczęściem w kieszeni!
Jak więc zacząć się uwalniać z iluzji, że potrzebujemy innych do szczęścia?
Sposobów jest mnóstwo. Poniżej 3 – w moich oczach najważniejsze – z nich. Najlepiej zastosować je wszystkie naraz:
(1) Szczęście to innymi słowy poczucie, że dobrze się czujesz we własnej skórze.
Poszukaj więc iluzji, które nie pozwalają ci się czuć dobrze we własnej skórze, bez cudzej uwagi / adoracji. A potem siedź z nimi tak długo, aż zobaczysz ich fałsz. Wtedy same spadną.
(2) To samo, co (1), choć z innej perspektywy:
Szukanie szczęścia na zewnątrz nas (w innej osobie, na przykład) jest jedynie objawem, że jesteśmy odcięci od własnych potrzeb, pragnień i uczuć. Bo to one dają nam poczucie kierunku. I to właśnie tego kierunku szukamy w drugiej osobie.
Dlatego otwarcie się na siebie, zaakceptowanie własnych potrzeb i uczuć, jest świetnym antidotum na potrzebowanie innych do szczęścia.
(3) Wiara, że nie możemy być szczęśliwi bez określonej osoby, wrzuca nas natychmiast w rolę ofiary. Pozostawiam do samodzielnego przetrawienia ;)
I w ten sposób doszliśmy do paradoksalnej prawdy, że:
Jedną z najcenniejszych rzeczy, którą możemy dać bliskim, jest odnalezienie szczęścia w nas samych
(Choć wzięcie odpowiedzialności za to, jak się czujemy, w zupełności wystarczy.)
Bo dopiero gdy poczujemy, że to czy jesteśmy szczęśliwi, czy nie, zależy od nas samych, a nie od tego, co robią nasi bliscy, przestaniemy się wchrzaniać w ich życia z wszelkiej maści żalami, żądaniami i manipulacjami, żeby robili to, co uszczęśliwi NAS.
I dopiero wtedy pozwolimy im iść ich własną ścieżką.
Bo (odwracając medytację zbędnego człowieka):
Tylko, gdy nie potrzebujemy innych do szczęścia, przestajemy traktować ich instrumentalnie. I zaczynamy w nich widzieć wolnych ludzi, którzy mają prawo spełniać ich własne potrzeby.
Tylko, gdy nie potrzebujemy innych do szczęścia, nie próbujemy ich zmienić, zastraszyć, zmanipulować na takich, którzy (w naszym fałszywym mniemaniu) wypełnią naszą wewnętrzną pustkę. I po prostu cieszymy się ich towarzystwem i ich szczęściem.
Tylko, gdy nie potrzebujemy innych do szczęścia, widzimy ich takich, jakimi są naprawdę i jesteśmy otwarci na to, co czują i myślą.
Tylko wtedy możemy im dać autentyczną uwagę, szacunek i… miłość.
I – na koniec – kilka pokrewnych tekstów:
Po czym poznać, że jesteś (lub za chwilę będziesz) w toksycznym związku? – przeczytasz w nim o tym, jak „dawanie szczęścia” innym natychmiast wpycha nas w relację toksyczną.
Gdzie jest twoja wolność? – chyba najkrótszy tekst na blogu, który wyjaśnia, dlaczego próby kontrolowania innych odbierają wolność TOBIE.
Słówko, które zamorduje (nie tylko) twój związek
Błąd, którego nie możesz popełniać, gdy twój bliski cierpi
Czego musisz nauczyć się od narcyza i psychopaty – medytacja empaty
Sztuka akceptacji innych: jak ją rozwijać, żeby bliźni nie weszli ci na głowę? – tekst o tym, że akceptacja innych nie ma nic wspólnego ze znoszeniem zachowań, które nam nie pasują.
* * *
Tak się niefortunnie składa, że żyjemy w kulturze, która zrównuje miłość z postępowaniem wbrew sobie, byleby druga strona była „szczęśliwa”.
W rzeczywistości nikt z nas nie jest w stanie uszczęśliwić drugiej osoby.
Wszelkie próby są skazane na monumentalną porażkę i poranioną samo-ocenę.
A jedną z najcenniejszych rzeczy, które rzeczywiście możemy dać naszym bliskim, jest odnalezienie szczęścia w nas samych.
Dopiero wtedy bowiem przestaniemy ich potrzebować do szczęścia i redukować do roli narzędzia, które istnieje tylko po to, żeby to szczęście nam regularnie dostarczać.
Dopiero wtedy pozwolimy im spełniać ich własne potrzeby i pragnienia, nawet wtedy, gdy są inne niż nasze.
Dopiero wtedy pozwolimy im odnaleźć ich własną ścieżkę i podążać nią.
W naszej kulturze to niezwykle cenny, bo niezwykle rzadki, dar.
P.S. Jeśli rzeczywiście są naszymi bliskimi, ich ścieżka i tak będzie biec tuż przy naszej. ;)
ala napisał
bomba! w punkt, w samo sedno
Patrycja napisał
1)Wszelkie próby są skazane na monumentalną porażkę i poranioną samo-ocenę – tego doświadczyłam :)
2)Zdarzają się też przypadki, że ktoś świadomie(a chyba świadomy nie jest, że tak się nie da) próbuje się nami uszczęśliwić a im bardziej okazuje się, że nie spełniamy tych wymagań tym większa kaszana się robi (pkt1).
Takie błędne koło tworzą często dwie osoby
Romek napisał
No dobrze, ale jak już zrozumiem, że inni nie są mi potrzebni abym był szczęśliwy,
to być może przestanie mieć dla mnie znaczenie fakt, że w ogóle są. Niepokoi mnie to.
Miriam Babula napisał
rzeczywiście, taki niepokój się pojawia, gdy się zaczynamy z tym godzić. wyłamujemy się przecież z powszechnie przyjętego postrzegania jak powinny wyglądać relacje międzyludzkie. i nie wiemy, co się wydarzy. niestety, nie się tego niepokoju skasować. kontakt z Nieznanym zawsze go wyzwala. jedyne, co można zrobić, to zmienić go w ciekawość.
Maciej Białkowski napisał
Droga Miriam! Na wstępie powiem, że bardzo miło znów móc Cię czytać i nie wiem jak to jest, że jak tylko w człowieku znajdzie się jakaś zadra w psychice i zacznie się pod nią grzebać, to ni stąd ni zowąd okazuje się, że wokół pojawia się masa odpowiedzi na pojawiające się pytania – więc dziękuję także za i Twój udział w rozjaśnianiu moich mroków :). Ale mam pytanie, bo artykuł jest jak najbardziej dla mnie na czasie i jak zwykle daje do myślenia. No bo co zrobić, jak rozwiać taką iluzję, że jest się…taki żaden..?Żaden specjalny, żaden jakiś..tylko taki nijaki? i jak tu z taką nijakością czuć się dobrze?? Any pomysł?
Miriam Babula napisał
hahaha. też nie wiem, dlaczego tak jest, ale rzeczywiście tak jest. no i cieszę się, że mam udział :) w komentarzu będzie mi bardzo ciężko odpowiedzieć, bo o ogromne pytanie. ale odpowiedź jest w kierunku, że wolność bycia sobą to wolność od słów, które opisują twoją (fałszywą) tożsamość. jednak to, że nie ma słów, które mogą cię opisać, to problem słów, a nie twój. bo to nie oznacza, że jest się nijakim, czy nikim, tylko że się jest „poza” słowami, nieopisywalnym.
Maciej Białkowski napisał
Hehhe, brzmi pięknie, aż zbyt pięknie.. Zaskakujące, ale wczoraj od mistrza Zen usłyszałem coś zbliżonego. Zapytał tylko ze zdziwieniem, czemu sprawiało to taki dyskomfort. No cóż będę musiał w sobie poszperać głębiej… Dziękuję!
Aneta Żak napisał
W samo sedno. Klops zaczyna się gdy w związku są dzieci, małe dzieci… Wtedy z automatu wolność jednego rodzica ogranicza wolność drugiego , jedno idzie do dentysty, drugie w tym czasie musi być przy dziecku. Wolność piękna sprawa ale umiera śmiercią tragiczną gdy pojawi się zależność w postaci dziecka… Tak, można być wolnym i w więzieniu ale nie z małymi dziećmi. Może ktoś widzi tu więcej i znajdzie światełko do wolności osobistej
Marika napisał
Witaj Miriam, z przyjemnością czytam Twoje wpisy na blogu, wielkie dzięki za kolejny świetny i mądry tekst, jak zwykle trafia w sedno i daje wiele do myślenia.. Mam pytanie: – nawiązując do „..odkryjemy, że chcemy być potrzebni innym do szczęścia, bo wydaje się nam, że sami ich do szczęścia potrzebujemy..” i dalej – „szczęście to poczucie, że dobrze czujesz się we własnej skórze” – od dawna próbuję znaleźć rozwiązanie w pogodzeniu szczęścia które daje mi niezależność i wolność oraz poczuciem przytłaczającej samotności, która jest ceną jak mi się wydaje za wolność. Nie potrafię znaleźć dobrego rozwiązania, a skutkiem tego jest gorzki smak tej wolności.. przykład: samotny wyjazd na wakacje, gdzie wokół pełno par i rodzin, i tu nie chodzi o odmienność od otoczenia, lecz brak kogoś do podzielenia się wrażeniami, wzajemnego wsparcia gdy potrzeba (np.skręcona kostka) itp.. Dobrze się czuję gdy jestem wolna i niezależna, ale dobre samopoczucie gaśnie gdy dopada mnie świadomość samotności. Jak sądzisz czy taki dylemat jest do rozwiązania bez poświęcania wolności ?
Pozdrawiam
Marika
Miriam Babula napisał
Hej Marika, bardzo dziękuję za tak ciepłe słowa i twój komentarz. Czy dobrze rozumiem, że pytasz, czy można być z kimś blisko i jednocześnie doświadczać wolności? Bo jeśli tak, to w moich oczach to się nie tylko wyklucza, ale wręcz się dopełnia. I to, jak blisko z kimś możemy być jest wprost proporcjonalne do tego, ile wolności sobie dajemy nawzajem. Jeśli źle zrozumiałam pytanie, to daj znać :) Pozdrawiam również!
Marika napisał
Dzięki Miriam za odpowiedź, moje pytanie dotyczy sytuacji nieco innej, choć na marginesie absolutnie podzielam Twoją opinię! Żałuję, że nie wiedziałam tego wcześniej. W moim obecnym stanie ducha jest to dla mnie stan, który nie wiem jak osiągnąć. Długo byłam z kimś bardzo blisko i doświadczałam wolności z jego strony, niestety nie rozumiałam, że wolność też musi być wzajemna i straciłam ten związek. Obecnie jestem sama i nie umiem/nie chcę zgadzać się na rezygnację z mojej wolności, a to najwyraźniej jest przeszkodą do zbudowania jakiegokolwiek nowego związku. Pytanie moje więc dotyczy czy trwać raczej w samotności, ale nie poświęcać wolności, czy też – zrezygnować z wolności …dopóki kogoś nie poznam kto mnie zrozumie, o ile dane mi spotkać jeszcze kogoś takiego…
Serdecznie pozdrawiam Marika
Miriam Babula napisał
heh… niestety nie jestem w stanie nic podpowiedzieć Marika. bo tu nie ma odpowiedzi jednoznacznie dobrych i złych i wszystko zależy od tego, co jest dla ciebie ważniejsze w tym momencie. niemniej jednak mocno trzymam kciuki za to, żebyś nie musiała wybierać <3 pozdrawiam mocno!
Ewa napisał
Pięknie dziękuję za ten tekst. To jest dokładnie to, co próbuję różnym osobom wokół mnie wytłumaczyć, ale „nie zawsze język giętki potrafi wyrazić, co pomyśli głowa”.
Niecały rok temu rozwiodłam się. Często ludzie mówią „młoda jesteś, jeszcze kogoś znajdziesz i ułożysz sobie życie”. Próbowałam tłumaczyć, że to nie tak. Że ja najpierw chcę się ułożyć sama ze sobą. Odnaleźć siebie, poczuć się ze sobą dobrze, poczuć się na miejscu. Zaakceptować to, jaka jestem – ani lepsza, ani gorsza od innych. Po prostu jestem sobą – tak, jak w jednym z komentarzy piszesz – nawet, jeśli to nienazywalne. I jeżeli dopuszczam myśl o ponownym związku, to bardzo bym chciała spotkać kogoś, kto będzie równie świadomy sam siebie, będzie siebie lubił i – nie daj boże – nie zostanę jego całym światem! Wyobrażam sobie dwie realizujące się w swoich światach osoby, które ciekawią się sobą wzajemnie, ale nie włażą z butami, nie ograniczają, nie narzucają. Możliwe, że to ideał, którego nie osiągnę. Ale warto do niego dążyć.
Ja potrzebuję jeszcze trochę czasu na poznanie i umocnienie siebie, dlatego nie panikuję, że jestem sama i nikogo na horyzoncie nie widać. Wierzę, że ten ktoś przyjdzie, kiedy nadejdzie odpowiedni moment. Skoro go nie ma, to znaczy, że nie jestem jeszcze gotowa, że wciąż grożą mi dotychczasowe przyzwyczajenia, schematy.
I jeszcze na koniec. Tę świadomość, że szczęścia muszę szukać w sobie, nie w innych miałam już od jakiegoś czasu. Dzięki temu nie wieszałam się na ludziach, na mężu – rozwiodłam się bez rozpaczy i strachu. To też pozwala mi puszczać ludzi wolno i bez pretensji, kiedy odchodzą w swoją stronę i rozpadają się nasze relacje. Ale to też pozwala mi dać sobie prawo do odejścia, kiedy uznam, że lepszy dla mnie jest inny kierunek…
Przepraszam, że tak długo, ale mocno mnie tym tekstem poruszyłaś (nie pierwszy to raz zresztą na tym blogu)>
Dziękuję!
Miriam Babula napisał
Nie ma co przepraszać za tak piękny komentarz, który przecież wzbogaca blog. Wręcz dziękuję za podzielenie się, Ewa. Zapraszam częściej :)